Śląski kociołek wyborczy

Wynik samorządowych wyborów w woj. śląskim – przynajmniej tych do Sejmiku Województwa Śląskiego – od dawna jest pewny, a po spektakularnym rozwodzie PiS z Joanną Kluzik – Rostkowską – jeszcze pewniejszy. PiS ma marne szanse na Śląsku.

Niewiadomymi są tylko: Rozmiar zwycięstwa PO?, Czy Ruch Autonomii Śląska przełamie wojewódzki próg wyborczy?, I: czym zakończy się wpisanie Andrzeja Rozpłochowskiego, lidera Solidarności z lat 1980 – 81, na listę wyborczą PiS z okręgu sosnowieckiego?

Zacznę od Rozpłochowskiego: niedawno pisałem o tym, w „Maszyniście na starych torach”, że legenda tamtej Solidarności chce poszukać, po latach emigracji, swojego miejsca na politycznej scenie. Sam mówił, że się rozgląda i bada, do kogo dzisiaj mu najbliżej? Wybrał PiS, bo raczej nie miał innego wyboru. Zobaczymy ile warte są po latach historyczne postaci? Legendy. Dla PiS nie będzie miało większego znaczenia to, z jakimi nazwiskami w swojej talii przegra w Zagłębiu. Dla Rozpłochowskiego (w swoich poglądach utożsamia się z Partią Republikańska w USA) – już nie! Ewentualna porażka w sąsiedztwie Huty Katowice, jego bastionu z lat pierwszej Solidarności, mocno zaboli.

Zagadką pozostaje RAŚ. W wyborach przedstawia się jako nowoczesna partia etnoregionalna. W badaniach sondażowych prowadzonych na przełomie lutego i marca tego roku autonomiści mieli blisko 10 – procentowe poparcie. Był to trzeci wynik po PO i PiS. Dla RAŚ ważne jest to, że o sympatie wyborcze pytano we wszystkich siedmiu okręgach powołanych w woj. śląskim do wyborów samorządowych (do Sejmu jest sześć okręgów), a więc również w tych – Częstochowa, Sosnowiec i Bielsko – Biała – gdzie autonomiczne hasła działają na wyborców, jak czerwona płachta na byka.

W wyborach 2006 RAŚ zdobył 4,35 proc. głosów w skali województwa – więcej niż silne wówczas formacje Samoobrona i LPR, ale trochę zabrakło do 5 – procentowego progu wyborczego. Próg przekroczony został w Katowicach, Chorzowie, Gliwicach i Rybniku (tu ponad 8 proc.), lecz zniwelowało go śladowe poparcie jakie mieli autonomiści w pozostałych okręgach.

Jak będzie 21 listopada? To światło w tunelu nie powinno zgasnąć, bo wyborcze hasła RAŚ o większej samodzielności dla regionów, edukacji regionalnej i poprawie infrastruktury nie są drażniące. A wizja autonomii za 10 lat, wpisana w program polityczny RAŚ, to zbyt odległe plany, aby się nimi dzisiaj przejmować. Zresztą nie do spełnienia jeżeli większość polskich obywateli opowiadać się będzie za silnym państwem, a nie za silnymi regionami. To jest najistotniejsza przeszkoda w marzeniach RAŚ.

Wróżę więc RAŚ dobrą „piątkę” i wejście, po raz pierwszy, do Sejmiku Śląskiego, a czy dojdzie do sondażowej „dziesiątki”, to w dużej mierze zależeć będzie od twardego elektoratu Kazimierze Kutza w Katowicach i jego sympatyków w innych okręgach. Po spektakularnym rozstaniu Kutza z PO, a jedną z przyczyn było postrzeganie przez Warszawę i Platformę „spraw śląskich” – patrz: „Bez perły w koronie” – jego wyborcy, jeżeli pójdą do urn, powinni podzielić się w zmaganiach samorządowych na zwolenników PO i RAŚ. W jakich proporcjach? – to z kolei zależeć będzie od tego, czy Kutz przed wyborami głośno i wyraźnie opowie o swoich sympatiach związanych z językiem, narodowością i z wizją samodzielnych regionów.

Platforma wygra, choć nie na tyle, żeby samodzielnie rządzić. A zdolność koalicyjną będą miały tylko dwie formacje: SLD i RAŚ. Na Śląsku karty został już rozdane, stąd też i kampania wyborcza bez wyrazu. Taka, jakby powiedział Kuzt, dupowata. Ale wyniki wyborów już takie nie będą. Pojawienie się RAŚ na regionalnej scenie politycznej zamiesza w śląskim kotle, mocno zamiesza.

***

Gdzie jest właściciel polskiego węgla? Dr Skues – z tego co się orientuję, choć ekspertem nie jestem, światowa cena – niech będzie 80 dolarów za tonę – odnosi się do miałów energetycznych, a cena 880 zł w kraju (310 dolarów), to już sprawa węgla tzw. grubego, do domowych pieców. Nie jest on notowany na węglowych giełdach. Koszty wydobycia grubych gatunków są wyższe, ale w moim przekonaniu nic nie uzasadnia (nawet transport), aby w punktach sprzedaży kosztował on dwukrotnie więcej niż na bramie kopalni.

Janusz/Zulu pokazał, jak się powinno normalnie „uprawiać” górnictwo, a Vandermerwe postraszył rozbudową portu węglowego Richards Bay w RPA. Jest za czym tęsknić i czego się bać.

U nas tę normalność faktycznie prezentuje „Bogdanka”, a mogłoby z tej dobrej strony pokazać się jeszcze przynajmniej z 10 naszych kopalń. Ale właściciel musiałby dokonać zabiegu, którego boi się przeprowadzić. Należy bowiem wyłuskać je z wielkich węglowych spółek i solo (lub w grupie) sprywatyzować poprzez giełdę. Bo mamy znakomicie dochodowe, jak „Bogdanka”, kopalnie, które teraz muszą ciągnąć za sobą stary kosztowny złom.

Po takim zabiegu właściciel miałby już z głowy połowę problemów związanych z węglem. A dla kilkunastu kolejnych kopalń należałoby znaleźć partnerów strategicznych – sprzedać wielkim firmom energetycznym. Reszta – pod nóż.

Nie odkrywam Ameryki, bo takie koncepcje „chodzą” po węglowych gabinetach od lat. Wystarczy jednak, że za oknami pojawi się paru związkowców z petardami, to skrzętnie chowane są do pancernych szaf.

Dzisiaj nie da się zreformować polskiego górnictwa, bez wcześniejszej zmiany ustawy o związkach zawodowych.