Ile Polska jest winna Bytomiowi?

Na Śląsku padło pytanie, które wcześniej nikomu nie przychodziło do głowy.

Beuthen zaliczano do najbogatszych miast Niemiec. Modelowy w łączeniu wypasionego mieszczańskiego centrum z rozrastającymi się dzielnicami robotniczymi. Modelowy – w żenieniu dużego miasta z ciężkim przemysłem działającym w jego przestrzeni.

Bytom, starszy od Krakowa, zachwycał architekturą śródmieścia. Zachwycił także Polaków, kiedy znalazł się w obrębie naszego kraju i stał się naszym miastem. W PRL bytomskie kopalnie, huty i zakłady mechaniczne, w tym zbrojeniowe, dawały 2 proc. krajowego PKB. Miał ogromny potencjał i mógł zostać najbogatszym i jednym z najpiękniejszych polskich miast. Niestety, za sprawą rabunkowego wyszarpywania węgla spod jego powierzchni popadł w ruinę niemal w każdym tego słowa znaczeniu zapadł się fizycznie i cywilizacyjnie. Secesyjne głowy, przez wieki strzegące zabytkowych kamienic, bezsilnie patrzyły na ogrom destrukcji. Ich twarze pokrywały się coraz głębszymi zmarszczkami, potem pękały i dopadała je niespodziewana starość. A potem w zadziwieniu umierały. Po wojnie bytomskie centrum i obrzeża osiadły o 8–30 m. A osiadając, po kolei rozwalały domy i całą infrastrukturę, pociągając za sobą kolejne ofiary, jak w dominie.

Bezrefleksyjne podejście do środowiska spowodowało, że tutejsze huty i koksownie, tętniące nadpobudliwym, gorączkowym życiem, przyspieszyły degradację wszystkiego, co tu żyło – ziemi i ludzi.

U schyłku PRL Bytom był najbardziej zanieczyszczonym miastem Śląska. Tutejsza Huta „Bobrek” stała dumnie na podium największych trucicieli kraju. Tu odnotowywano największą zachorowalność na nowotwory. Tu rejestrowano największe opady „kwaśnych deszczów” (z połączenia wody ze wszechobecnym w powietrzu dwutlenkiem węgla), które degradowały powierzchnię.

Powiedzmy wprost: przez długie lata po 1945 r. Polska nie potrafiła „posługiwać się” Bytomiem, tak zresztą jak setkami tysięcy innych miejsc przyznanych nam po klęsce Niemiec. Doświadczyłem tej prawdy w Kudowie-Zdroju i w tamtych rodzinnych stronach poznałem dogłębnie we Wrocławiu… poznałem dobrze w Bytomiu. Staram się to zrozumieć i jakoś usprawiedliwiać, ale idzie mi marnie. Zderzenie cywilizacji, pomiędzy którymi była przepaść, musiało być bolesne – dla obu stron. Musiało mieć takie, a nie inne konsekwencje dla miejsc, do których po wojnie trafiliśmy – my, zza Buga. Wtedy – i długo potem – tak musiało być.

Przyszedł jednak czas, aby w XXI w. te cywilizacyjne rachunki wyrównać.

Bytom jest modelowym przykładem przeznaczenia, jakiemu przemysł miasta może ulec – roli wielkiego kreatora lub wszechobecnej destrukcji. I może też zniszczyć to, co stworzył. Ciężkiego przemysłu już tu nie ma – ostatnia kopalnia „Bobrek – Centrum” zostanie zamknięta za dwa lata. Upadek przemysłu spowodował, że w Bytomiu ubyło 100 tys. mieszkańców z 240 tys. mieszkających tu jeszcze w 1987 r.

Ale żeby miasto powstało z kolan, potrzebuje solidnego finansowego zastrzyku. Liczonego w miliardach złotych. Na tle bytomskich ruin, tuż przed wyborami, uwiecznił się Donald Tusk i nie było to zwyczajne selfie.

To było zobowiązanie, na szczęście nieujęte w ramach stu dni. Na szczęście ja już tak mam, że Panu wierzę. Defekt? Walor?

Dopiero co (16 lipca) runęło wnętrze czteropiętrowej kamienicy przy ul. Piekarskiej. To serce miasta, w którym zrobiła się wyrwa i zostały gołe ściany. Na szczęście ostatni lokatorzy wyprowadzili się z niej osiem lat temu i budynek czekał na remont. Albo wyburzenie. W końcu sam powziął decyzję… Takich domów można jeszcze liczyć setki. Co roku kolejne architektoniczne świadectwa dawnej świetności popadają w niebyt albo zbliżają się do katastrofy.

Zarówno w Niemczech, jak i w Polsce Bytom należał do miast najgęściej zabudowanych. W latach 70., kiedy zaczęto wyburzać w śródmieściu całe kwartały, kiedy w innych dzielnicach zaczęło się, jak to nazywano, „przewietrzanie” miasta, Bytom miał więcej domów i budowli niż Warszawa.

Władze Bytomia zaczynają spisywać rachunki krzywd. I strat. Mają sojusznika, bo redaktorem naczelnym „Dziennika Zachodniego” został Marcin Zasada – bytomianin. Sprowadza orlenowską, a wcześniej propisowską gazetę na twardą śląską glebę – do normalności.

To on zadaje bardzo konkretne, biznesowe pytanie: ile Polska, bez peerlowskich czy innych przymiotników, winna jest za zrujnowanie Bytomia? Kasy? Uwagi? Statusu nadrzędnego? Gdzieś w tle, bardzo dalekim, ale przecież nie niemożliwym, widzę w sądzie wokandę: „Bytom przeciw Polsce”… Oczywiście werbalnie ubraną inaczej, ale docelowo wiadomo, o co chodzi.

Powód jasno formułuje zarzut: zdewastowanie naprawdę pięknego miasta.

Mam w tym swój osobisty interes. I sentyment… Rodzice żony przyjechali do Bytomia z Kresów wiosną 1945 r. jednym z pierwszych pociągów repatriacyjnych. Oczywiście przyjechali „na chwilę”, jak wielu z nas. Chodź przeprowadzka była wymuszona, to mówili na pocieszenie, że tu też jest pięknie – choć nie tak jak „we Lwowi”. Kiedy na początku lat 80. smoliłem do narzeczonej cholewki, to jeździłem ulicą, z góry której widać było osiedle domków fińskich. Zadziwiło mnie, że rozsiadły się gdzieś z 15–20 metrów poniżej drogi. Dachy, kominy, ogródki… Sprawdziłem na starych fotografiach – zanim po wojnie dostaliśmy Bytom, domki stały tuż przy drodze, a podwórka łączyły się z chodnikiem…

Rozpasane górnictwo, węgiel, który był naszym czarnym skarbem narodowym, i polityka dopuszczająca jego rabunkową eksploatację – to triumwirat odpowiedzialny za destrukcję miasta.

Już od XII–XIII w. na terenie dzisiejszego Bytomia i okolic wydobywano rudy cynku, ołowiu i srebra. Tu też wytapiano cenne metale. W sąsiedztwie musiało wyrosnąć gniazdo, w którym ludzie mogli przeżyć swój czas. Prawa miejskie w 1254 r. podniosły rangę tego miejsca, w którym tyle się działo. Przemysł, którego zaczątek rozwinął się tu przed wiekami, rozpostarł się także na sąsiednie Piekary Śląskie i Radzionków i miał się dobrze prawie do końca XX w. Zakłady Górniczo-Hutnicze „Orzeł Biały” do lat 70. były największym w kraju producentem cynku i ołowiu.

Era węgla ruszyła pełną parą mniej więcej od połowy XIX w. Na ten cenny kruszec trafiano, jak zawsze, przy okazji wydobywania rud metali. Ale dojmujące znaczenie tego odkrycia pojęto dopiero w trakcie angielskiej rewolucji przemysłowej w XVIII w., której efekty sukcesywnie docierały także do Prus i na Śląsk. Pojawił się nowy przemysłowy władca: Król Węgiel. I wszyscy, którzy dysponowali tym bogactwem, z euforią i bezrefleksyjnie ulegli jego panowaniu.

Na Górnym Śląsku zaroiło się od kopalń. W samym Bytomiu wyrastały jedna za drugą jak grzyby po deszczu. Węgiel znaczył bogactwo. Węgiel to zapewniona praca, obywająca się według odwiecznego rytuału z dziada na wnuka. Ciężka, niebezpieczna, ale dająca rodzinie przetrwanie.

Na powierzchni budowano okazałe kamienice za kamienicą. Pojawiły się huty, koksownie i elektrownie. Po podziale Górnego Śląska w 1922 r. Polsce przypadło aż 53 kopalni węgla kamiennego. Po niemieckiej stronie zostało 14. W tym siedem w Bytomiu. Przed wojną i po niej bytomski węgiel energetyczny uważany był za najlepszy w Europie. Pod samym centrum już polskiego miasta zalegało w tzw. filarze ochronnym 170 mln ton wysokokalorycznego węgla.

I jak to – mieć ciastko, cały tort – i go zjeść!

Jeszcze pod niemieckimi rządami rozważano możliwość wydobycia węgla pod miastem, ale od tego projektu odstąpiono ze wzglądu na przewidywalną skalę szkód na powierzchni. Rozważany też był scenariusz przeniesienia centrum Bytomia poza nieckę węglową, ale wiązałoby się to z niewyobrażalnymi kosztami. Taniej było zostawić węgiel pod miastem – i kopać poza jego granicami.

Od XIX w. wszystko świetnie hulało. Wokół Bytomia powstał trzeci, największy po Westfalii i Nadrenii ośrodek przemysłowy Niemiec. Na powierzchni wyrastały wytworne mieszczańskie kamienice i okazałe gmachy publiczne. Na początku XX w. Bytom był jednym z pierwszych europejskich miast z biologiczną oczyszczalnią ścieków!

Z centrum do granicy z Polską było ok. 2 km. Codziennie do pracy w bytomskim przemyśle przychodziło i przyjeżdżało kilka tysięcy polskich obywateli. To atrakcyjne sąsiedztwo, ale też państwowo wrogie, przypisało miastu rolę „okna wystawowego” niemieckiej gospodarki i kultury na Wschód, na Polskę. Z tego m.in. powodu powołano tutaj drugą w Niemczech Akademię Pedagogiczną i Górnośląskie Muzeum Krajowe – a w planach rozważano powołanie uniwersytetu technicznego. W latach 30. XX w. rozpoczęto budowę autostrady Wrocław–Bytom, a pociągiem „Latający Ślązak” jeździło się do Berlina (464 km) cztery i pół godziny. Warto nie zapomnieć, że dzisiaj z Katowic do stolicy Niemiec podróż trwa ponad dziewięć godzin.

III Rzesza dopieszczała Bytom, jak tylko mogła.

W czasie wojny nad ten rejon Śląska nie dolatywały alianckie bombowce. 27 stycznie 1945 r. miasto zdobyła, bez szczególnie ciężkich walk, Armia Czerwona.

Bytom był pierwszym dużym miastem w przedwojennych granicach Niemiec. I dopiero gdy wojna się kończyła, ponad 130-tys. miasto, któremu los oszczędzał dotychczas nadmiernie przykrych doświadczeń, poczuło jej najgorszy smak. Czerwonoarmiści mieli obiecane, że po przekroczeniu przedwojennych granic III Rzeszy będą mogli robić w niemieckich miastach i wsiach, co tylko zechcą. I robili.

Zabójstwa, gwałty, rabunki i kradzieże były na porządku dziennym. Z niewiadomych powodów wysadzano prawie 480 kamienic, wiele perełek architektonicznych, ponad 130 obiektów gospodarczych, 80 budynków użyteczności publicznej i 35 zakładów przemysłowych. Pociągami wywożono w głąb ZSRR wyposażenie kopalń, hut, fabryk mechanicznych… Inne pociągi wywoziły tysiące mężczyzn w wieku 18–60 lat. Kiedy 17 marca 1945 r. radziecka komendantura przekazywała miasto polskim władzom cywilnym, jego populacja skurczyła się o połowę. Tę pustkę zaczęli wypełniać repatrianci – przeważnie ze Lwowa i okolic.

Do pomysłu wydobycia węgla pod centrum Bytomia powrócono w 1949 r. Dla powojennej Polski i przez cały PRL węgiel był wszystkim. Był głównym, niemal jedynym dostarczycielem dewiz. A że bytomski węgiel był najlepszy i przynosił czysty zysk w postaci „twardej waluty”, stąd uznano, że należy go wydobywać ile się da, a przewidywane szkody górnicze są możliwe do bieżącego usuwania i jakoś to będzie.

Dyskusje za lub przeciw naruszeniu filara ochronnego trwały jeszcze kilka lat i wreszcie w połowie 1955 r. rząd zezwolił na wydobycie pod Bytomiem. Koncesję dostały dwie duże kopalnie. Decyzja była tylko oficjalna, bo praktycznie usuwanie filara trwało już od kilku lat. Był to dla miasta tragiczny ciąg zdarzeń o skutkach nieodwracalnych.

Partyjne i górnicze władze zapewniały, że miejską tkankę przed szkodami górniczymi chronić będzie nowatorska i bezpieczna metoda opracowana przez prof. Witolda Budryka. Do pustych wyrobisk miała być tłoczona podsadzka hydrauliczna (mieszanina wody, piasku i innych materiałów sypkich), która miała zapobiegać ich zawaleniu i wypełniać ubytki. Tak teoretycznie powinno być. Ale stosowanie podsadzki spowalniało i podrażało wydobycie, więc kopalnie dalej fedrowały po swojemu, na zawał. Bytomiem zaczęło trząść.

Wstrząsy osiągały siłę 3–4 st. w skali Richtera, a nierzadko większą.

Już dwa lata po rabunkowym wdrążaniu się w filar ochronny 5 tys. kamienic śródmieścia odczuwała zmianę, a połowa z nich doznała widocznych uszkodzeń. Centrum miasta osiadło o 7–8 m, a tereny niezabudowane nawet o 30. Zapadały się ulice, drogi, lasy, a rzeczki zmieniały swój bieg… Na powierzchni waliły się domy, pustostany straszyły oknami bez szyb lub zamurowane starymi cegłami, resztkami murów podpartych belkami…

Wstrząsy, które przeradzają się w tąpnięcia, inicjują inne zagrożenia. Pod koniec 1979 r. wybuch pyłu węglowego zabił w kopalni „Dymitrow” (dzisiaj to dożywająca swych dni kopalnia „Bobrek – Centrum”) 34 górników. Trzy lata później w wybuchu metanu zginęło 18 górników.

Jeszcze w 2011 r., kiedy w Bytomiu pracowała już tylko ta jedna kopalnia „Centrum”, w dzielnicy Karb trzeba było natychmiast ewakuować prawie 600 osób, bo ich domom groziło zawalenie. Po części ówczesne wydobycie dalej dewastowało powierzchnię, po części były to skutki poprzednich eksploatacji. Powody destrukcji nakładały się na siebie.

A profity?

„W zamian” w latach 60–80. bytomskie kopalnie wydobywały do 50 mln ton świetnego węgla energetycznego – polskiego złota. To tyle, ile dzisiaj kopie całe polskie górnictwo. Bytom dawał wówczas 2 proc. PKB. Coś za coś. W sklepach było lepsze zaopatrzenie, przy kopalniach „gewexy”, górnicze sklepy, gdzie można było kupić luksusowe towary, choćby pralki. Kiedyś mówiło się o górniczych przywilejach… Dzisiaj widzę w tym cwaniackie państwowe przekupstwo mające wymusić jeszcze większy codzienny wysiłek i kupić górników do pracy w soboty i niedziele. Chodziło o węgiel, a nie o ludzi czy miasto.

Rabunkowa gospodarka i chora chęć zysku zniszczyła piękne niegdyś miasto. Pozwolenie na bezkarność byłoby niemoralne. Nowa władza niemoralna być nie może, jeśli poprzedniej władzy powiedziała: dość. Właśnie tutaj, w Bytomiu, tuż przed wyborami Donald Tusk zapowiedział – a ja to słyszałem na żywo – 10 mld zł dla polskich gmin na remont pustostanów. W kraju jest ich ponoć 75 tys., z tego kilkanaście tysięcy w województwie śląskim.

„Nie trzeba dawać wsparcia wielkim deweloperom, którzy będą budować wielkie, drogie osiedla, trzeba dać szansę polskim gminom, polskim miastom na rewitalizację kamienic, na remonty na wielką skalę” – mówił lider Platformy Obywatelskiej.

Wtedy prezydent Bytomia wyliczał na gorąco, że gdyby kawałek tej sumy tu trafił, to prawie z marszu przystąpią do odbudowy 80 zniszczonych przez szkody górnicze kamienic z 600 pustymi mieszkaniami.

Razem z prezydentem Bytomia czekam na realizację tej zapowiedzi. Wszak „Pustostany Plus” są ciekawszym i tańszym rozwiązaniem niż „Mieszkania Plus”, Panie Premierze…

A więc ile Polska winna jest Bytomiowi i czy da się to jakoś policzyć?

W 1953 r. Główna Komisja Oceny Obiektów Inwestycyjnych wyceniła wartość miasta, zanim jeszcze zaczęło się walić z powodu wybierania węgla z filara ochronnego. Rachunek na oko wydaje się prosty.

Wartość miasta – 272 mln zł. Koszt zniszczeń – 60 mln zł. Wartość węgla – 160 mln zł. Zysk gospodarczy z miasta – 100 mln zł. W skali rocznej, rzecz jasna. Trudno dzisiaj dociec, czy to była wycena obiektywna i w jakim celu ją powzięto. Sama wartość węgla wydaje mi się wzięta z sufitu. W tamtym roku kilogramowy bochenek chleba kosztował 3 zł, a litr benzyny 6 zł. Jak odnieść to do dzisiejszych cen i wycen?

Spod centrum Bytomia za PRL i już w III RP wybrano ok. 100 mln ton węgla najwyższego gatunku. Jego wartość da się policzyć. Prezydent Wołosz mówi, że da się także obliczyć straty społeczne w wyeksploatowanym do granic możliwości mieście. Straty w infrastrukturze, drogach, budynkach, kanalizacji liczone są dzisiaj w setkach milionów, jeżeli nie miliardów złotych.

Skutki rabunkowego wydobycia odczuwalne będą w Bytomiu jeszcze przez dziesięciolecia. Poszarpany szkodami górniczymi teren powoduje, że każda inwestycja – w mieszkania czy obiekty przemysłowe – jest o jedną trzecią droższa niż w innych rejonach Śląska. Dlatego miasto przez długi czas było omijane przez inwestorów. Dopiero niedawno Bytom przekazał Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej – KSSE postawiła na nogi pogórniczą Dąbrowę Górniczą, Gliwice, Tychy – 12 ha terenów po byłych kopalniach. To jakiś krok do przodu.

Jest bezlitosną kpiną losu fakt, że w rankingach najbrzydszych polskich miast Bytom, niegdyś jedno z najpiękniejszych miast, od lat nie schodzi z podium.

To miasto szczególnej troski, bez prześmiewczych podtekstów, jakie z tym stwierdzeniem się wiążą. Teraz, w długiej kolejce pretendentów do dotacji, zasługuje na przepustkę dla VIP-ów. Od Pana decyzji, Panie Premierze, zależy, czy jak Feniks podniesie się z popiołów.