Pniówek. Cudu nie będzie
W kopalni Pniówek podjęto dramatyczną decyzję o wstrzymaniu akcji ratowniczej. W środę w nocy w dwóch wybuchach metanu zginęło pięciu górników, kilkunastu zostało rannych i ciężko poparzonych. Podjęto decyzję o przerwaniu działań ratowniczych po kolejnych kilku wybuchach w rejonie poszukiwań siedmiu uwięzionych górników: pięciu ratowników i dwóch z załogi kopalni. Kolejne eksplozje poparzyły i zraniły ośmiu ratowników, w tym trzech ciężko. Na szczęście ich życie nie jest zagrożone.
O tym, że szczęście się tym razem nie zdarzy, pierwsze dowiedziały się rodziny 20-30-letnich chłopaków uwięzionych kilometr pod ziemią. Ratunek nie przyjdzie.
Nie można było postąpić inaczej, bo żywioł pożerałby kolejne ofiary. Na śmierć narażeni byliby ci, którzy idą na pomoc. Nie ma wyjścia. Na tym etapie nie było już alternatywy. Rejon katastrofy stał się dla ratowników nieosiągalny.
„Ratownicy zawsze idą na krawędzi ryzyka – powiedział Piotr Buchwald, prezes Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. – My musimy stworzyć im warunki do bezpiecznej pracy”.
Na zadawanie pytań: kto, gdzie i kiedy popełnił błędy, przyjdzie czas. Będą badane przyczyny wybuchu metanu i sposób prowadzenia akcji, która od początku zagrażała życiu ratowników. Prokuratura wszczęła śledztwo na typowych w takich sytuacjach podstawach. O spowodowanie zdarzenia zagrażającego życiu, zdrowiu lub mieniu – z art. 163 kk oraz art. 220 kk o odpowiedzialności za bezpieczeństwo, niedopełnienie obowiązków z tym związanych i narażenie pracowników na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Swoje dochodzenie prowadzi Wyższy Urząd Górniczy. Jego prezes Adam Mirek powołał komisję do zbadania przyczyn i okoliczności wybuchu metanu oraz wypadku zbiorowego. Wcześniej w pracach takich komisji uczestniczył prof. Nikodem Szlązak z Katedry Górnictwa Podziemnego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Badał katastrofalne wybuchy metanu m.in. w kopalniach Halemba, Borynia w Jastrzębiu-Zdroju, Mysłowice-Wesoła i czeskiej Stonawie.
„Dziennikowi Zachodniemu” powiedział, że wbrew ocenom wynikającym z chwili nasze górnictwo z zagrożeniami metanowymi radzi sobie całkiem dobrze. Metan nie jest wyrokiem: „W Polsce ostatnia duża katastrofa związana z wybuchem metanu, przed tą w kopalni Pniówek, zdarzyła się aż osiem lat temu w kopalni Mysłowice-Wesoła (6 października 2014 r. zginęło 5 górników, a blisko 30 zostało rannych – JD), a przecież większość – czyli 80 proc. wydobycia węgla w naszym kraju – pochodzi z pokładów metanowych”.
W polskich kopalniach wydziela się rocznie 900 mln m sześc. metanu. Im głębsze pokłady, tym większe zagrożenie. Zdaniem profesora profilaktyka metanowa jest bardzo dobrze rozwinięta pomimo jej dużych kosztów: „Mimo wszystko pod ziemią czasem zdarza się coś, nad czym nie można zapanować”.
Choćby nad nagłym, niekontrolowanym wypływem metanu. Prof. Szlązak tłumaczy: „Nigdy nie musi dojść do wybuchu. Metan w niekontrolowany sposób może wydostać się z górotworu, z uskoków, ale sam z siebie nie wybucha. Pod ziemią może więc być bardzo dużo metanu, ale to nie oznacza od razu katastrofy. Do eksplozji potrzebne są trzy elementy: odpowiednia mieszanka wybuchowa związana ze stężeniem metanu, odpowiednie stężenie tlenu w powietrzu oraz coś, co powoduje wybuch. Inicjał, zapłon”.
Co lub kto inicjuje zapłon? Według danych WUG aż 70 proc. wszystkich wypadków zarejestrowanych w kopalniach powodowanych jest przez błędy pracowników, zaniedbanie obowiązków, postępowanie sprzeczne z normami bezpieczeństwa oraz świadomie i brawurowo podejmowane ryzyko. Generalnie chodzi o tzw. czynnik ludzki.
Prof. Szlązak: „Coś zostało zaniedbane, ale co i dlaczego? To dramat, ja na szczęście nie prowadzę takich dochodzeń, nie pytam konkretnych ludzi, czemu się tak zachowali, z jakiego powodu nie postąpili inaczej – byłoby to dla mnie bardzo trudne. Kiedy widzę górników po tragedii – wolę milczeć. Badam sprawę już na zimno, analizuję zgodnie ze swoją wiedzą i doświadczeniem, gdzie były nieprawidłowości”.
W sprawie katastrofy w kopalni Mysłowice-Wesoła komisja, w której pracował prof. Szlązak, ustaliła, że pożar wybuchł z powodu samozapalenia się węgla – ale nie musiał doprowadzić do wybuchu metanu, który zalegał w wyrobisku już nieeksploatowanym. Było źle wentylowane. Ktoś zaniechał, zlekceważył, zaniedbał…
Cztery lata po tragedii ustalenia w śledztwie prokuratury były takie: „Ignorowano objawy pożaru endogenicznego, zaniżano wskaźniki mierników stężeń tlenku węgla, nie ogłoszono akcji przeciwpożarowej. Ówczesna sytuacja na kopalni, w tym występujące wysokie zagrożenie wybuchu metanu, uzasadniała konieczność wstrzymania robót wydobywczych. Pomimo tego prowadzono wydobycie w bezpośrednim sąsiedztwie ogniska pożaru endogenicznego. Doprowadziło to ostatecznie do wybuchu metanu. W wyniku katastrofy górniczej 5 osób zmarło, a 26 doznało obrażeń ciała, 18 z nich – ciężkich”.
Zysk, tony rzucone na rynek – cenniejsze niż ludzkie życie.
Odważę się tak powiedzieć.
We wrześniu 2019 r. prokuratura na dwa miesiące aresztowała cztery osoby z kierownictwa kopalni Mysłowice-Wesoła. Przedstawiła im zarzuty umyślnego spowodowania katastrofy górniczej. Proces sądowy jeszcze się nie rozpoczął.
Zatrzymanie akcji ratowniczej w kopalni Pniówek oznacza, że cały teren pożaru i wciąż wypływającego metanu zostanie odizolowany od reszty kopalni. Musi zostać odcięty od dopływu powietrza, które podsyca ogień. Następnie olbrzymia jak na kopalnię przestrzeń (wyrobiska, chodniki, ściany) zostanie wypełniona gazem inertnym (obojętnym chemicznie) – azotem – żeby przytłumić i wyprzeć powietrze. Zdusić ogień.
Prezes Buchwald tłumaczył na briefingu prasowym, że gazem inertnym może być również metan. Gaz wybuchowy. Jeśli przytłumiony zostanie ogień i ograniczona ilość powietrza, to metan zacznie wypływać z innych pokładów: „Jeżeli wypełni przestrzeń, to nie będzie wybuchał, ale utworzy otulinę i zablokuje dostęp tlenu” – tłumaczył. To ma spowodować zduszenie i następnie ugaszenie ognia.
I najważniejsze: nie sposób określić terminu zakończenia prac izolujących i wygaszających pożar. To mogą być długie miesiące… Tak było w Silesii, czeskiej Stonawie i w wielu innych podobnych akcjach.
Kiedy już będzie można, ratownicy rozbiorą tamy i ruszą po ciała kamratów. Muszą zostać wydobyte, tu nie ma dyskusji. Muszą być oddane rodzinom i pochowane w ziemi, na powierzchni.
Nadzieja umiera ostatnia. Właśnie umarła.
Ale w Zofiówce, metr po metrze, ratownicy znów idą po żywych. Szczęść im Boże.