Ciszej nad trumnami
Dzisiaj, 30 września, zmarł kolejny górnik – ofiar wybuchu metanu w kopalni Wujek – Śląsk (18 września) jest już 19. Kiedy w ostatni poniedziałek pisałem komentarz, to podałem, że tragedii nie przeżyło 18 górników: 12 zginęło na miejscu, 6 zmarło w szpitalach. W szpitalach leży jeszcze 23 górników, w tym jeden w stanie określanym jako bardzo ciężki.
Lekarze z Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich mówią, że kilku z nich – z którymi mają kontakt – boi się otworzyć oczy. Z obawy przed tym najgorszym: że już nie zobaczą nic z tego, co widzieli.
Chciałoby się, aby śmierć powiedziała już swoje ostatnie słowo, ale czy tak będzie? Dzisiejsza medycyna daje niesamowitą szansę nawet tym tragicznie poparzonym, a u niektórych górników skóra zwęglona jest prawie w 80 proc. Wystarczy jednak 1 – 2 cm kw. zdrowego naskórka, aby wyhodować (tak ten proces właśnie się nazywa) nawet dwa metry kwadratowe nowej skóry. Przyszłość musi jednak poczekać, aż lekarze pokonają wewnętrzne spustoszenia, jakich doznali ludzie, którzy otarli się o temperaturę dochodzącą do 1000 st. C. Najpierw trzeba przywrócić do w miarę normalnego funkcjonowania zwęglone przełyki, tchawice… Wszystko.
Trwa jeszcze walka o życie kilku górników. Odbywają się pogrzeby. Ale wokół cierpienia i smutku trawa niespotykany wcześniej chocholi taniec: polityków, dziennikarzy, węglowych ekspertów i działaczy związkowych. Najgorszego hołubca, w moim przekonaniu, na tym tragicznym parkiecie wywinął dotąd prezydent, który żałobę narodową ogłosił w wygodnym dla siebie terminie. Dni obłudy narodowej, jak to już na Śląsku nazwano, zostaną prezydentowi (również bratu) zapamiętane choćby dlatego, że kilka lat temu zwycięskie PiS zapowiedziało rozbicie węglowych układów rzekomo tutaj rządzących. Ten układ miałby zniewalać prostych górników, a w rezultacie pchać ich w objęcia śmierci. Dożynki planowane były jako początek prezydenckiej kampanii Lecha Kaczyńskiego, ale takie tragedie jak w Wujku – Śląsku kazałyby, w imię solidarności narodowej – i tego, co się wcześniej na Śląsku powiedziało – z czegoś zrezygnować.
Te węglowe układy mogą stać, również zdaniem wicepremiera Grzegorza Schetyny, za ostatnią tragedią, bo złe (jego zdaniem) jest umocowanie w strukturach państwa Wyższego Urzędu Górniczego – tzw. węglowej policji. Jakby tego wcześniej nie wiedział. WUG od pewnego czasu podlega resortowi środowiska (pewnie tylko dlatego, że to ministerstwo wydaje koncesje na wydobycie węgla) – w poprzednich latach był podporządkowany premierowi, albo funkcjonował w strukturach MSWiA. Jeżeli lekceważąco, jak teraz, będziemy traktować ministra środowiska, to bezpieczeństwo górników zależeć powinno od „mocnego resortu” w Warszawie, albo samego premiera, tak? Kiedyś zależało, co nie zapobiegło wypadkom i katastrofom w kopalniach. WUG ma stosować swoje prawo, bez względu na to, czy będzie pod ministrem wewnętrznym, premierem, prezydentem, czy nawet Panem Bogiem. Jeżeli WUG jest policją górniczą, to ma wyniki takie same, jak wszystkie inne nasze policje. Ani lepsze, ani gorsze. Chciałoby się wyeliminować śmierć pod ziemią, tak samo, jak śmierć w katastrofach drogowych, budowlanych, morskich i innych.
Znowu Kazimierz Kutz przewiduje, na kanwie tragedii, że Śląsk czeka wiosna ludów – bo jeżeli Ślązacy nie przejmą władzy i kontroli nad regionem, i jego gospodarką, to dramaty będą się powtarzać. Kluczem do społecznego pokoju byłaby autonomia, twierdzi Kutz, tylko gdzie znaleźć klucz do bezpiecznej pracy pod ziemią? A także na powierzchni, pod słońcem?
Michał Smolorz, świetny śląski publicysta, do szeroko pojętych winnych tragedii dopisuje związki zawodowe – generalnie: zyski, które miały wcześniej kopalnie, związkowcy przedkładali (wymuszali) nad płace, w tym własne. Tym samym nie inwestowano w bezpieczeństwo. Coś w tym jest, bo związki – w czasie tragedii – stały w cieniu, a dopiero teraz wyraźnie próbują dołożyć krwiożerczym i kapitalistycznym pracodawcom. Próbują zidentyfikować winnych.
Ale najbardziej oryginalną receptę na górnictwo wymyślił wicepremier, minister gospodarki właśnie za nie odpowiedzialny, Waldemar Pawlaka. Na blokowaną od lat prywatyzację górnictwa zareagował taką propozycją: to na bogatym ciągle Śląsku powinny znaleźć się pieniądze, który sprywatyzują kopalnie, a tacy, jak Kutz mają stać na straży, aby górnictwa nie przejął obcy kapitał. Jeżeli kopalnie mają być dla Ślązaków, to logika podpowiada, aby Bałtyk był dla rybaków. Śmiać się, czy płakać?
W obliczu tragedii wszystkim puszczają nerwy, albo plotą głupoty. Aby uciec od najistotniejszej refleksji: po co, i za jaką cenę, Polska potrzebuje śląskiego węgla. Własnego węgla. Dwadzieścia lat temu na Śląsku pracowało ponad 400 tys. górników, którzy byli w stanie wydobyć nawet 200 mln ton węgla. Dzisiaj na dół zjeżdża ok. 100 tys. – są w stanie wyfedrować ok. 100 mln ton, choć na ubiegłoroczne niespełna 85 mln ton już trudno było znaleźć kupców. Ale w międzyczasie Śląsk się nie zawalił. W Katowicach i okolicy zarabia się dzisiaj najlepiej w kraju, chociaż jak na lekarstwo już tutaj kręcących się kopalnianych szybów.
Przez ostatnie lata wszystko się zmieniło, w tym – mimo kolejnej tragedii – bezpieczeństwo pracy w kopalniach. Na lepsze. Nie zmieniło się tylko jedno: uzależnienie kraju od węgla kamiennego. Nadal daje ok. 60 proc. energii (a kolejne 35 proc. węgiel brunatny). Jeżeli tak, to pytanie jest proste: jeżeli tak ma nadal być, to jaką cenę kraj jest w stanie zapłacić za węgiel z coraz głębszych i groźniejszych pokładów?
I jaką cenę jest w stanie zapłacić za bezpieczną pracę górników? Bo ponad tysiąc metrów pod ziemią, dzieją się sprawy, których czasami nie da się ze sobą pogodzić. Fedrowanie ma być bezpieczne, czy zyskowne?