Z węglem jest źle, a będzie jeszcze gorzej

Nafedrowaliśmy na szychcie „Gdyby Śląsk był Śląskiem” sporo węgla, a teraz nie wiadomo co z nim zrobić?

Do tego na kopalnianych zwałach leżą prawdziwe miliony ton wydobytego i niepotrzebnego paliwa. Miliony mają na swoich składach elektrownie, choć to jeszcze nie pora robienia zapasów na zimę. Wydobywamy coraz mniej węgla – do tej pory kopalnie sprzedały ok. 6 mln ton mniej niż w pierwszych miesiącach poprzedniego roku – importujemy coraz więcej. Jeżeli ta tendencja się utrzyma to do końca roku przyjedzie i przypłynie do nas ok. 20 mln ton (byłoby to dwa razy tyle, co w 2008 r.). Z Rosji, Kolumbii, Chin, nawet Nowej Zelandii. W pierwszych miesiącach br. o 40 zł (czyli o blisko 20 proc.) podskoczyły koszty wydobycia w naszych kopalniach. Kryzys i ceny węgla robią spustoszenie w górnictwie. Co dalej? Przede wszystkim powinniśmy się pozbyć złudzeń. Nasze głębinowe kopalnie – a sięgamy już po węgiel ponad kilometr pod ziemią – nie będą konkurencyjne cenowo z węglem z odkrywek, choćby płynął do nas z Antypodów, przez pół świata. Nawet wtedy, gdybyśmy jakiś cudem, przerobili go na benzynę.

Z węglem jest więc źle, a będzie jeszcze gorzej. W takiej sytuacji Warszawiak ma dla Śląska receptę, prostą, jak budowa cepa: węgiel należy przerobić właśnie na paliwa i tworzywa sztuczne. Dzięki temu znikną śląskie obszary biedy. Muszę jednak zacząć od podstawowego pytania: a co Śląsk ma wspólnego z perspektywami wykorzystania węgla i planami wydobywczymi wobec tego surowca? Chemiczna przeróbka węgla – można go jeszcze poddać procesom gazyfikacji – to od dziesięcioleci nawet nie śląskie marzenia, tylko mrzonki. Węgiel faktycznie tu jest, i to sporo, choć coraz głębiej; kopią go miejscowe chłopy, zostawiają dziury w ziemi, co później zmienia się na szkody górnicze: zapadają się drogi, pękają ściany domów, a rzeki zmieniają swój bieg. W efekcie np. za pieniądze na jeden kilometr autostrady w pasie Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego można wybudować przynajmniej dwa razy tyle na Mazowszu. To wszystko, i tylko to łączy węgiel z tą ziemią.

Jeżeli dobrze pamiętam, to ostatnim wiceministrem gospodarki odpowiedzialnym za górnictwo, który znał tę branżę, jej potrzeby i możliwości, był prof. Andrzej Karbownik (za AWS). Prawda, już za obecnego rządu PO – PSL ludowcy, którzy rządzą gospodarką, wsadzili na ten stołek swojego faworyta, Eugeniusza Postolskiego, związanego z górnictwem, ale z wielu względów ten epizod kadrowy należy pominąć milczeniem. A tak przez ostatnie lata węglem rządził Marek Kossowski (Warszawa), Jacek Piechota (Szczecin), Paweł Poncyliusz (Warszawa, hotelarz z zawodu), jakiś Dariusz Bogdan (Warszawa, o którym mało co wiadomo), a teraz Joanna Strzelec – Łobodzińska, związana zawodowo z energetyką, którą Waldemar Pawlak rzucił na węgiel. O tych wszystkich wiceministrach mówi się – od czasu kiedy w Katowicach zlikwidowano Ministerstwo Górnictwa i Energetyki – że są ministrami górnictwa. Ponieważ mają olbrzymią władzę nad węglowymi spółkami. Występują wobec nich w roli walnego zgromadzenia akcjonariuszy, a więc decydują (choćby) o kadrach kierowniczych. Czyli, powtarzając za Leninem – o wszystkim. Ten stan rzeczy można tłumaczyć tym, że Śląsk nie ma swoich węglowych elit, które byłyby akceptowane w Warszawie; można też mniemać, że elity warszawskie są uprzedzone do kadr śląskich (co szczególnie widoczne było za PiS) – to jednak sprawy na inną opowieść.

W każdym razie pełna władza nad węglem znajduje się w rękach warszawskich górników. Oni decydują – póki kopalnie nie zostaną sprywatyzowane – kto ma być prezesem spółki i czy będziemy węgiel gazyfikować i przerabiać na paliwa syntetyczne. I to jest odpowiedź na podpowiedź, co Śląsk ma zrobić z olbrzymimi pokładami węgla. Póki co Śląsk ma fedrować, fedrować i jeszcze raz fedrować. I nic więcej. Na szczęście kurczące się górnictwo nie wyznacza już długofalowych perspektyw dla regionu. Kopalnie dominują jeszcze krajobrazie części Śląska, ale już nie w dochodach wypracowywanych przez region i płaconych tu podatkach.

Zanim weźmiemy się za chemiczną przeróbkę węgla (pozdrawiam Warszawiaka, Joachima. Iwo, Ewalda, Gostoma Janusza/Zulu i innych), to wypada przypomnieć, za Napoleonem, o trzech najważniejszych sprawach potrzebnych do prowadzenia wojny: pieniądze, pieniądze i pieniądze. Reszta – od kamaszy, przez armaty po żołnierzy – to drugorzędne kwestie. Podobnie jest z zamianą węgla na benzynę. III Rzesza miała świetne technologie, ale nie wracajmy do tego, kto w warunkach wojennych, z czyjego węgla i za jaką cenę produkował paliwa dla Wehrmachtu i Luftwaffe i Kriegsmarine. Gdyby Niemcom po wojnie, i z takim doświadczeniem, opłacał się ten biznes – to ciągnęliby go do dzisiaj na skalę przemysłową, a nie doświadczalną. RPA udoskonaliła niemieckie technologie, ale nie dlatego, że uznała je za najkorzystniejsze rozwiązania do pozyskiwania benzyny, tylko z musu. To apartheid, i związane z nim przez dziesięciolecia embargo gospodarcze, zmusił Afrykanerów do przerabiania węgla na wszystko, nie tylko na benzynę. Ale zauważmy: z taniego jak barszcz węgla. Choć dzisiaj RPA ma nieograniczony dostęp do ropy naftowej, to utrzymuje przetwórstwo węgla, doskonali swoje technologie i od czasu do czasu coś sprzeda na świecie. Testują je Chińczycy, Amerykanie i w wielu innych krajach. Ale bardziej jest to poligon doświadczalny nastawiony na przyszłość niż obecna potrzeba ekonomiczna.

Problem węgla kamiennego, z którego uzyskujemy ok. 60 proc. energii, przestał już od dawna być problemem Śląska. Tak samo, jak jego przeróbka. Niech górnicy warszawscy zrobią pierwszy krok w tym kierunku, a górnicy śląscy chętnie za nimi podążą.

Na dzisiaj, zanim z węgla będziemy mieli benzynę, a to raczej zadanie dla przyszłych pokoleń, i póki śląskie kopalnie nie zostaną sprywatyzowane (na co się nie zanosi – dlatego Szczęść Boże na giełdzie lubelskiej „Bogdance”!), miałbym inną propozycję szukania dla węgla wyjścia z kryzysu. Prostszą: musimy skończyć filozofią funkcjonowania czysto węglowych spółek! Kopalnie powinny być powiązane z elektrowniami, energetyką cieplną i z koksowniami. Może kiedyś z firmami chemicznymi. Gdy przyjechałem na Śląsk, to w krajobrazie gospodarczym stały koło siebie: kopalnia, huta, koksownia i elektrownia.

Trzy, albo cztery w jednym. To miało sens. Komu to przeszkadzało?

*******
Dziękuję za historyczne wpisy. Nie jest moim zamiarem ani odchodzenie od historii, ani też dzielenie Polaków i Ślązaków historią. Chodzi o zrozumienie historii, której już nie naprawimy. Przy okazji „Zgody” chciałem w paru prostych słowach połączyć wspomnienia o tragedii Żydów, Niemców i Polaków, która rozegrała się w tym jednym miejscu w Świętochłowicach. Kilka słów, które spowodują, że przez następne dziesięciolecia ten kawałek Polski i Śląska nie będzie wywoływać emocji. Dzielić. Tylko tyle i aż tyle.

Nie podoba mi się przyrównywanie żołnierzy, najczęściej młodych i zagubionych ludzi, trawionych przez strach – do armatniego mięsa. Bez względu na to pod jakimi sztandarami służyli.

Do Bartka – takie życiorysy (rodzina w Wehrmachcie, w Armii Czerwonej, u Maczka i w Armii Krajowej) – mogły zrodzić się i powstać tylko na Śląsku. Wśród ptoków, krzoków, krojcoków, wśród hanysów i goroli. Nikt w Polsce nie ma za sobą takich dróg. Spróbujmy je pokazać. Bartku, jeżeli będziesz miał chęć na bliższe spotkanie, to daj sygnał.

Jeszcze raz serdeczności dla wszystkich.