Tusku, dawaj nasze 100 milionów

Przed wyborami prominentni działacze PiS rozdawali pieniądze na prawo i lewo. I tak, między innymi, premier Mateusz Morawiecki dał 104 mln zł na budowę stadionu Ruchu Chorzów. Dar w postaci tekturowego czeku stał się wesołą praktyką przy wielu innych spotkaniach na tzw. szczycie i darczyńcy gwarantował dobrą zabawę. Tekturowej kasy ani widu, ani słychu, ale były premier, a obecny europoseł ma dobrą radę dla rozgoryczonych „beneficjentów”: idźcie do sądu! Idźcie i skarżcie polskie państwo – czyli rząd Tuska, bo jest przecież ciągłość władzy! A że niewdzięczny suweren wrzucił do urny durne kartki, to teraz niech pozwie Tuska. A on, Morawiecki, przyjedzie z Brukseli i będzie świadkiem.

Kibole Ruchu Chorzów, których nie należy lekceważyć, ponieważ w swoim mieście mają wiele do powiedzenia, już pewnie biorą na tapet słowa dawnej piosenki Kazika i Kultu: „Wałęsa, dawaj moje 100 milionów!”. Tylko w tekście zamiast Wałęsy wsadzą Tuska, a słowo „wsadzą” w sensie dosłownym jest przecież niespełnionym marzeniem byłego premiera, toteż wtóruje chorzowskim kibolom zza węgła.

Opowiedzmy tę historię raz jeszcze, bo w natłoku zdarzeń mogła się zatrzeć w ulotnej pamięci. Otóż w minionym wyborczym roku premier Morawiecki i zarazem kandydat PiS z pierwszego miejsca na liście okręgu katowickiego – która obejmowała Chorzów – obiecał mieszkańcom 104 mln zł na budowę nowego stadionu „niebieskich”. Kolejne 100 mln zł miało ze swojego budżetu dołożyć miasto. Obietnica werbalna padła w marcu tamtego roku, a w październiku, trzy dni przed wyborami, darczyńca przywiózł rzeczony tekturowy czek godnych rozmiarów jako namacalną zapowiedź rządowej dotacji. Rzecz w tym, że chorzowski ratusz nie wiedział, że to taka zabawa. Sam jest sobie winien, bo kto siada do gry, nie znając jej zasad? A wystarczyło pogrzebać, gdzie trzeba, nawet po sąsiedzku…

Wszak jeszcze przed wyborami w 2019 r. premier Mateusz obiecał rządowe wsparcie dla katowickiej inicjatywy budowy Centrum Nauki im. Marii Curie-Skłodowskiej, a także Centrum Himalaizmu im. Jerzego Kukuczki. Obiecał, rzucił obietnicę na wiatr, a wiatry, wiadomo – te odgórne lecą, gdzie chcą, tak jak te… oddolne. Nie wiadomo, na jakie trafiła premierowa obietnica, w każdym razie po wygranych wyborach skończyła w niebycie.

Katowice same nie były w stanie udźwignąć inwestycji liczonych w sumie na ponad 400 mln zł. Budowa miała rozpocząć się w 2021 i zakończyć po dwóch latach – a więc w roku wyborczym. Sprawa Centrum Nauki szybko została odłożona ad acta, a budowę Centrum Himalaizmu, która jest inwestycją wielokrotnie tańszą, zaplanowano na rok bieżący.

Przed wyborami premier zdążył rozdać w woj. śląskim tekturowe czeki na stadiony: Ruch Chorzów (104 mln na budowę), Raków Częstochowa (35 mln zł na modernizację), Górnik Zabrze (45 mln zł na budowę czwartej trybuny). Beneficjenci liczyli, że pieniądze z formy teoretycznej wpłyną w formie oczekiwanej – także przed wyborami. Nie przyszły.

Okazało się, że trzeba złożyć wniosek do ministerstwa sportu i czekać na konkurs. Kiedy tuż przed wyborami na glebę chorzowskiego stadionu spłynął ów szczególny czek – wszystko się rozpadało. Przypadek?

Nie sądzę. Zapytano wówczas premiera: kiedy tekturowe marzenie ziści się w realu – i otrzymano tajemniczą odpowiedź, że spłyną… A kiedy? A praktycznie wkrótce… I nie było wiadomo, czy to płynęły łzy szczęścia, czy siarczysty deszcz – w każdym razie nie obiecana kasa. Bo nie spłynęła.

Po przegranych przez PiS wyborach 15 października premier jeszcze rządził. W prokuraturach, sądach i innych instytucjach betonował wszystko, co było do zabetonowania – więc miasto i klub, czując, że to ostatnia szansa, dalej upominały się o należne. Desperacko oczekiwały obiecanych pieniędzy nawet w krótkim czasie przed 13 grudnia, kiedy decyzją prezydenta premier nadal był premierem, a rząd PiS – rządem. I nic! Jedynym konkretem była informacja z resortu sportu dla Chorzowa, że ich stadion znalazł się na liście „wstępnie zakwalifikowanych inwestycji”. A więc poddany został zwykłym regułom gry, choć słowa i czek wskazywały, że są na premierowskiej, najszybszej z możliwych „ścieżce druku” (to termin wydawniczy, ale wiadomo, o co chodzi).

Kiedy po tej wieloznacznej grudniowej dacie zdesperowani chorzowianie zaczęli pukać do drzwi Sławomira Nitrasa, nowego ministra sportu, ten rozłożył ręce. W resorcie nie ma śladu dokumentów potwierdzających przyznanie Chorzowowi pieniędzy: „Znam oczywiście sprawę i jest ona o tyle skomplikowana, że nigdy jako Ministerstwo Sportu w ogóle – PiS również – nie finansowaliśmy budowy stadionów innych niż na Euro 2012. Stadiony Pogoni Szczecin, Legii Warszawa czy Górnika Zabrze – to obiekty, które powstały przy wsparciu samorządów i bardzo często Unii Europejskiej”.

Nie mamy prawa wątpić, że gdyby PiS wygrał, to z wdzięczności stadion w Chorzowie piąłby dzisiaj swoje mury – do góry. Kto wie? A może podzieliłby los Centrum Nauki, Centrum Himalaizmu i setek innych obiektów w kraju wspieranych tekturowymi czekami. Kto wie?

W tej całej historii ważne jest, że były premier, a dziś europoseł Mateusz Morawiecki nie robi z gęby cholewy. W Chorzowie, podczas niedawnego spotkania byłego już premiera z sympatykami, fanami, no, elektoratem, padło pytanie o pieniądze na stadiony – chorzowski i częstochowski. Cytuję za „Gazetą Wyborczą”: „W obu przypadkach jest zobowiązanie państwa polskiego do realizacji tego. Powinna być ciągłość mimo zmiany władzy. Na miejscu władz, czy to klubu, czy miasta w jednym i drugim przypadku, sugerowałbym, że jeżeli nie będzie kontynuacji realizacji tych inwestycji, zwrócić się z roszczeniem wobec państwa polskiego” – zaproponował Morawiecki. Oczywiście, do polskiego sądu.

I zadeklarował, i zapewnił, że chętnie wystąpi w takim procesie… w roli świadka: „Żeby zaświadczyć o tym, że jako premier zobowiązałem się do realizacji tych inwestycji. Mam nadzieją, że oni (rząd Tuska – JD) nie pójdą tak daleko, żeby likwidować te inwestycje, co do których decyzje już zapadły, ale wszystkiego można się po nich spodziewać” – podkreślił eurodeputowany Morawiecki.

Sprawa jest jasna i prosta jak budowa cepa: jeżeli rząd Tuska nie wypełni jego, Morawieckiego, przedwyborczych obietnic, to wszyscy, nie tylko Chorzów, mają prawo iść do sądu i skarżyć się na państwo polskie. Na razie na miejscu. A on będzie jeździć po całym kraju i świadczyć… Trochę się najeździ – a może i nalata. W każdym razie nie zostawi tego.

W minionej politycznej aurze, ulokowanej między Kafką, Mrożkiem a Collodim, premier mógł mieć przekonanie graniczące z pewnością, że jego obietnice powinny być wystarczającą rękojmią, a tekturowe czeki mają moc twardej waluty. Jeśli komuś to nie wystarcza, niech pisze na Berdyczów.

Więc Tusku, dawaj nasze 100 mln, no już. Tusku, dawaj nasze 100 mln zł… Przecież Morawiecki nie da…