Dekomunizacja do kosza. Gen. Ziętek z honorami wraca na Śląsk

Mimo wstrzymania przeprawy promowej ze Świbna do Mikuszewa – z powodu możliwego wzrostu poziomu Wisły – Wyspa Sobieszewska jednak nie została całkowicie odcięta od świata. To dobra wiadomość z północnego kawałka Polski. Docierają do nas dobre wieści także z południa – władze województwa śląskiego postanowiły przywrócić honory gen. Jerzemu Ziętkowi, legendarnemu wojewodzie. Ponownie będzie patronował Parkowi Śląskiemu i Śląskiemu Centrum Reumatologii, Ortopedii i Rehabilitacji w Ustroniu.

To jego dzieła, podobnie jak katowicki Spodek, Rondo, Stadion Śląski, Osiedle Tysiąclecia w Katowicach, Górnośląskie Centrum Rehabilitacji w Reptach, czteropasmowe drogi, zwane niegdyś socjalistycznymi autostradami, ochrzczone jako „gierkówki”, choć właściwie były „ziętkówkami”. I wiele innych dobrych rzeczy, które wyszły spod ręki generała, przez długi mroczny czas generała wyklętego.

Wojciech Saługa, marszałek śląski: – Co by o generale, wojewodzie Jerzym Ziętku nie mówić, to nie można mu odebrać zasług. Przywrócimy mu szacunek i pamięć – wróci normalność.

Mijają lata, a te architektoniczne dzieła pozostają śląskimi ikonami. Powstawały w czasach niełatwych, absurdalnie skomplikowanych -często wbrew lokalnym działaczom PZPR, wbrew Warszawie i centralnemu rozdzielnictwu wszystkiego: począwszy od pieniędzy po cement, cegły, gwoździe i drut zbrojeniowy. Wojewoda Ziętek wychodził z założenia, że jak Śląsk tak dużo daje krajowi, to coś musi z tego mieć. W tych olbrzymich inwestycjach, które sprytnie wymykały się z centralnego planowania, albo zakamuflowanych w klasyfikacji jako „przedsięwzięcia mało znaczące”, partycypowały wielkie zakłady przemysłowe. Dziś można powiedzieć, że budowano. Wprawdzie „po socjalistycznemu”, ale budowano.

Kiedy władze Poznania zaczęły alarmować, że w środku zimy skończył się centralnie rozdzielony węgiel, Ziętek pospieszył z odsieczą. W jego dyspozycji pozostawał węgiel wydobywany ponad plan. Interes był taki: Wielkopolska dostanie kilka składów z węglem, za to na Śląsk przyjadą zachodnie maszyny drogowe, zostawione po wystawach Targów Poznańskich. Dzięki takiemu biznesowi tak sprawnie i szybko zbudowano „gierkówki”.

Kiedy premier Józef Cyrankiewicz w towarzystwie Ziętka oglądał katowickie Rondo, chytry wojewoda tak umiejętnie kierował krokami gościa, by nie zauważył, że tuż za ich plecami rośnie potężny Spodek. „Miał nie zauważyć” – i nie zauważył, mówi śląska legenda, jedna z wielu, które otulają postać Jorga. Panowie intelektualnie byli siebie warci, więc prawdopodobnie zawarli układ, na mocy którego nie były zauważone rzeczy niemające być zauważone.

Toteż nie dziwi toast wzniesiony przez Cyrankiewicza na urodzinach Ziętka, który brzmiał tak: „Jorg, życzę ci 100 lat i więcej, abyś miał czas odsiedzieć karę za te wszystkie przekręty gospodarcze”.

I, rzecz jasna, puścił oko. Bo w PRL ci, co byli dobrzy w tej durnej grze, umieli grać na jednej nucie.

Wielkie inwestycje Ziętka nie byłyby możliwe, gdyby nie partyjny parasol ochronny trzymany przez Edwarda Gierka. To był zgrany tandem działający na rzecz dobra Śląska i Zagłębia.

Tutaj, na Śląsku, nie było wątpliwości, że patronem wielu wielkich budowli powinien być Jerzy Ziętek. Tego chcieli Ślązacy – a to był ich Jorg.

Aż do uchwalenia w kwietniu 2016 r. słynnej „ustawy dekomunizacyjnej” o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego poprzez „tendencyjne” nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomników. Na straży czystości i poprawności przestrzeni publicznej stanęli wojewodowie i Instytut Pamięci Narodowej.

I jeśli dekomunizacja przestrzeni z wrażej postaci Gierka – choćby z ronda jego imienia w Sosnowcu – była stosunkowo prosta, to już zderzenie się z mitem generała Ziętka okazało się dla PiS i IPN zamiarem ponad siły. Nawet w samej partii zdania były podzielone: zostawić tak, jak jest, żeby nie drażnić śląskich wyborców, czy lepiej na wszelki wypadek gumkować, jak każe idea.

Na nieszczęście jej wiernych wyznawców Ziętek, niczym śląski Światowid, miał wiele twarzy, bo jak mało kto uosabiał śląskie losy.

Żołnierz III powstania śląskiego, po którym postawił na obóz władzy z wojewodą Michałem Grażyńskim, piłsudczykiem, na czele – co do ostatnich dni wypominali mu zwolennicy Wojciecha Korfantego. Poseł z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Przedwojenny burmistrz Radzionkowa, miasteczka wciśniętego między niemiecki Bytom a polskie Tarnowskie Góry. Jako włodarz kazał policji rozgonić pierwszomajowy pochód, co do ostatnich dni wypominali mu twardogłowi komuniści. Ziętek tłumaczył mi kiedyś: – Chłopak – bo tak właśnie zwracał się do młodych zaprzyjaźnionych kolegów – a co miałem robić, kiedy nie mieli pozwolenia na marsz?!

W tej masywnej, pokiereszowanej przez życie postaci było wiele, niedostrzeganych przy pierwszym kontakcie, niespodzianek – także wrażliwość i specyficzne poczucie humoru.

We wrześniu 1939 r. znalazł się w ZSRR, w kilkudziesięciotysięcznej grupie polskich oficerów, policjantów, polityków i świata inteligencji. Nie miał prawa przeżyć Katynia i tego wszystkiego, co zgotowała nam bratnia władza zza miedzy. Ale zdarzył się cud i przeżył.

Do Katowic przyjechał w 1945 r. w mundurze pułkownika Ludowego Wojska Polskiego wraz z gen. Aleksandrem Zawadzkim. Chodził o lasce. Przetrąconych kolan nie dało się wyleczyć, choć próbowali tego najlepsi specjaliści od ortopedii i rehabilitacji. Jorg przywiózł ze sobą jakąś straszną tajemnicę z czasu między Katyniem a wstąpieniem do armii Zygmunta Berlinga, której do ostatnich dni nikomu nie zdradził. Nikomu. Historycy, jego biografowie pozostają w sferze spekulacji. Kilka razy, podczas półprywatnych zakrapianych spotkań, na które mnie zapraszał, próbowałem mu tę tajemnicę wyrwać, ale był czujny. Przy wspomnieniu czasu, który zagnał go do ZSRR, momentalnie trzeźwiał i po swojemu wycharkiwał: – Chłopak, daj spokój, bo się pożegnamy.

Jako wicewojewoda przy Zawadzkim zaangażował się w powrót Górnoślązaków wywiezionych tuż po wojnie do radzieckich gułagów przy kopalniach, hutach, liniach kolejowych… Tysiące, tysiące ich zawdzięczają mu życie. Wtedy i później mówiło się, że ma dobre układy z radzieckimi, że ma u nich „przebicie”…

Władze partyjne nie lubiły kogoś takiego, kogo nie dało się rozpracować, przeniknąć, mieć na wyciagnięcie ręki. Toteż kilka razy próbowano się go pozbyć przy pomocy UB i SB metodami, które kierowały jego myśli ku decyzjom ostatecznym. Powiedział mi o tym tylko raz: – Chłopak, siedziałem i przez kilka godzin patrzyłem w lufę swojego pistoletu. Potem pomyślałem, że jeszcze nie czas. Jeszcze nie teraz.

Kiedy jego partyjny los wisiał na cieniuteńkim włosku, zapraszał do Katowic radziecką generalicję, towarzyszy broni… Jakby chciał pokazać, że nie jest sam, że ma za sobą potężnych protektorów, potężniejszych niż ci tutaj. Toteż w komitecie wojewódzkim zgrzytano zębami, ale Ziętek był dla twardogłowych nie do ruszenia. Do tego stołeczny parasol ochronny towarzysza Edwarda. Złożyły go dopiero zmiany administracyjne w 1974 r. – Chłopak, musieli wymyślić 49 województw, żeby się mnie pozbyć – rechotał po swojemu.

Na otarcie łez został wiceprzewodniczącym Rady Państwa, która w grudniu 1981 r. firmowała swoim dekretem stan wojenny. W IPN tego Ziętkowi nie zapomniano. Schorowany, ledwo powłóczący nogami 80-latek musiał został trybikiem wkręconym w wojskową machinę partyjną, której nie mógł zatrzymać, bo nie miał na nią wpływu, a może, mając świadomość swojej niemocy, przestało go to obchodzić.

Wiedział, że nie ma czystych rąk. 

W latach stalinowskich, jako wojewoda odpowiadający m.in. za sprawy wyznaniowe, nie zignorował polecenia władz centralnych, żeby pozbyć się z Katowic trzech biskupów, którzy bronili nauczania religii w szkołach, i zastąpić ich „księżmi patriotami”. Zamiast wejść na cokół bohatera, zdecydował się pomóc „patriotom” w dokończeniu budowy Katedry Chrystusa Króla – jednej z ikon Katowic i Śląska. Dokonał wyboru, który wydawał mu się mądrzejszy, lepszy dla Śląska.

Czy mógł sprzeciwić się decyzji najwyższych władz partyjnych i państwowych, żeby Katowice zmienić na Stalinogród? – Chłopak, na moim szczeblu, kiedy jeszcze UB pilnowało mnie na każdym kroku, mogłem tylko zakląć. I to po cichu.

Tę bezsilność i brak heroizmu wypominano Ziętkowi na progu dekomunizacji przestrzeni publicznej. W jury zasiadło szlachetne gremium, które rozliczało z patriotyzmu. Gremium cieszące się przywilejem późnego urodzenia.

Sprzyjający Ziętkowi Kazimierz Kutz twierdził, że Jorg ze sprawowania urzędu uczynił „sztukę rządzenia”. Tak rządzić w PRL i osiągać efekty, tworzyć dzieła, które służą nam do dzisiaj i będą służyć jeszcze następnym pokoleniom – to była wysoka sztuka! Nie rozumieli tego dekomunizatorzy przestrzeni, dlatego połamali zęby na katowickim Rondzie im. gen. Jerzego Ziętka i na jego pomniku w pobliskim parku.

Na pomniku, który odsłonięto jesienią 2005 r., widnieje tablica z dedykacją: „Społeczeństwo województwa śląskiego wzniosło ten pomnik w dwudziestą rocznicę śmierci JERZEGO ZIĘTKA – powstańca, wojewody, gospodarza, męża stanu, generała – dla wyrażenia najwyższego uznania temu, który całym życiem służył ludziom i ukochanej Ziemi Śląskiej. Katowice, 20.11.2005 r.”.

Kutz, senator, a wcześniej wicemarszałek Senatu, z którym byłem na uroczystości odsłonięcia, obawiał się, że pisowska władza coś wymyśli. – Jestem pewien, że ci… będą chcieli Jorga przewrócić.

Może wtedy po raz pierwszy zostały użyte gwiazdki, w liczbie ośmiu.

I próbowano, na różne sposoby, dyskredytować i pomnik, i stojącą na cokole postać. Zdaniem IPN „Jerzy Ziętek symbolizuje represyjny i niesuwerenny system władzy w Polsce i nie jest postacią, która zasługiwałaby na czczenie i upamiętnienie w przestrzeni publicznej”.

Ostro i wyraźnie zareagował Marcin Krupa, prezydent Katowic, który zapowiedział przekazanie działki z pomnikiem Muzeum Historii Katowic. Wcześniej władze Zabrza uchroniły monumentalną rzeźbę Wincentego Pstrowskiego, przodownika pracy, przekazując ją Muzeum Górnictwa Węglowego i zmieniając jej nazwę na Pomnik Braci Górniczej.

Prezydent Krupa kategorycznie zwrócił się do dekomunizatorów katowickiej przestrzeni: „Moje stanowisko w tej sprawie od dawna jest jednoznaczne: nie zgadzam się ani na usuwanie pomnika, ani na zmianę nazwy ronda”.

Po tej deklaracji dekomunizatorzy przestrzeni, widząc, że bój ze Ślązakami o Jorga jest nie do wygrania, spasowali. Ziętek został w Katowicach na zawsze.

Inaczej poszło z pozbawieniem go patronatu. Dopiero teraz ma go symbolicznie odzyskać – zarówno w Parku Śląskim, jak i w centrum leczniczym w Ustroniu. 12 lat temu Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku im. generała Jerzego Ziętka w Chorzowie zmienił w celach marketingowych nazwę na „Park Śląski”.

Jednak w dokumentach rejestracyjnych pozostał WPKiW ze swoim patronem. Do 2022 r. trwały próby usunięcia Ziętka z największego parku miejskiego (600 ha) w Europie. W końcu władze PiS doprowadziły do zmiany w aktach sądowych. Wykreślono WPKiW – w to miejsce zarejestrowano Park Śląski SA. Bez patrona.

Podobnie było ze Śląskim Szpitalem Reumatologiczno-Rehabilitacyjnym im. gen. Jerzego Ziętka w Ustroniu. W 2022 r. zmieniono nazwę na Śląskie Centrum Reumatologii, Ortopedii i Rehabilitacji. Bez patrona.

Po zapowiedzi marszałka Saługi, że przywrócona zostanie dobra pamięć o Jerzym Ziętku utracona za PiS, centrum lecznicze w Ustroniu poinformowało, że trwają prace nad przywróceniem patronatu generała. Także w Park Śląski zmierza do umieszczenia Jerzego Ziętka w nazwie spółki.

A co na to IPN? Wszak w 2017 r. chytrze znowelizowano ustawę dekomunizacyjną, wprowadzając zapis, że na ponowną zmianę patronów zdekomunizowanej przestrzeni zgodę musi wyrazić wojewoda i… właśnie IPN.

Katowicki jego oddział podtrzymuje negatywne stanowisko w sprawie nadawania i posiadania przez ulice i obiekty imienia gen. Ziętka. I znowu przypomina, że był on: „W czasach stalinizmu zaangażowany w proces budowania systemu totalitarnego oraz w zwalczanie oporu społecznego na obszarze Górnego Śląska. Miał też akceptować i wspierać działalność komunistycznego aparatu represji ukierunkowana na sterroryzowania społeczeństwa, a w czasie stanu wojennego był zastępcą przewodniczącego Rady Państwa”.

Z akceptacją wojewody Marka Wójcika z PO nie będzie oczywiście problemu. W podobnej sprawie – zmiany placu Marii i Lecha Kaczyńskich przy dworcu w Katowicach z powrotem na plac Wilhelma Szewczyka – powiedział: „Zadeklarowałem, że jak najbardziej taką uchwałę (katowickiej Rady Miasta – JD) zaakceptuję. Ale dyrektor IPN uważa, że nie może tego zrobić, ponieważ obowiązuje ustawa dekomunizacyjna. Jego zdaniem Szewczyk podlega pod zapis ustawy, więc dzisiaj nie może wydać innej opinii”.

Trzeba więc poczekać na zapowiedziane znowelizowanie ustawy dekomunizacyjnej, które ma ograniczyć uprawnienia wojewodów i IPN w nadawaniu nazw placów i ulic. To powinna być kompetencja samorządów, a w przypadku obiektów – ich właścicieli.

Co do sporu: plac pary prezydenckiej czy plac Szewczyka? – to zmiana nie musi polegać na powrocie do pierwotnej nazwy. Dla Szewczyka i Kaczyńskich można przecież w Katowicach znaleźć inne miejsca na upamiętnienia – choć moim zdaniem Wilusiowi powrót na plac należy się na bank.

Niekoniecznie należy oglądać się na IPN – podpowiada w Radiu Piekary prof. Tomasz Pietrzykowski, prawnik, prorektor Uniwersytetu Śląskiego, były wojewoda śląski. „W sytuacji, w której nie byłoby innego wyjścia, byłbym za tym, aby z powołaniem się na odpowiednią argumentację konstytucyjną (chodzi o uprawnienia samorządów do nadawania nazw – JD) po prostu pominąć IPN w tych decyzjach i walczyć o to przed sądem administracyjnym, zwłaszcza jeśli wojewoda byłby temu przychylny”. Pominąć IPN! – jestem za profesorem!

Nowe czasy coraz bardziej rozpychają się w naszej rzeczywistości. Niebawem Jerzy Ziętek honorowo patronować będzie dziełom, które sam wykreował w trudnym, szarym, smutnym socjalistycznym realu. Okazało się, że wielki, przygarbiony i kuśtykający Jorg, przetrącony przez przynależny mu los, miał marzenia na miarę szklanych domów. I udało mu się je zbudować.