Między jawą a snem – z szubienicami w tle
Specjaliści od Freuda twierdzą, że sny nie biorą się z niczego. Prawdopodobnie rodzą się z rzeczywistości, którą mamy w tyle głowy. Mniemam, że mój ostatni sen też się stamtąd wziął. Otóż na jawie miałem przed oczami obrazek sprzed dwóch lat – Katowice, plac Sejmu Śląskiego – dawniej Dzierżyńskiego, co nie jest bez znaczenia dla mojego snu. Pod cokołem pomnika sześć szubienic z dyndającymi portretami zdrajców narodu polskiego. Od razu pomyślałem: Norblin. Jak żywy.
Szubienice, rzecz jasna, symboliczne – w realu jednak by jeszcze wtedy nie przeszły. Wojciech Korfanty nie miał nic do gadania – tkwił na cokole i nie mógł ani rozgonić narodowych wesołków na cztery wiatry, ani uciec, gdzie pieprz rośnie. Wszystko na tle Wydziału Filologii Uniwersytetu Śląskiego, dawniej gmachu KW PZPR – co nie jest bez znaczenia.
Plac ten widział i słyszał wiele. Śląska woda gruchotała na nim kości, topiła warchołów i innych wrogów socjalizmu – ale szubienice ustawiono tu po raz pierwszy. Dyndają na nich, rzecz jasna symbolicznie: Michał Boni, Danuta Hübner, Danuta Jazłowiecka, Barbara Kudrycka, Julia Pitera i Róża Thun. Wszyscy, za przeproszeniem, z PO. To oni głosowali tamtego listopada w Parlamencie Europejskim za rezolucją wzywającą rząd polski do przestrzegania praworządności, m.in. w sprawach zmian w sądownictwie, które „mogą strukturalnie zagrozić niezawisłości sądów i osłabić praworządność w Polsce”. Poparli też apel do polskiego rządu, by potępił „ksenofobiczny i faszystowski” Marsz Niepodległości. Krótko mówiąc – Targowica.
Targowica w czystej postaci, bo inni europosłowie zachowali się w porządku albo prawie: ci z PiS byli przeciw, ci z SLD – wstrzymali się od głosu, a ci z PSL – na wszelki wypadek nie dotarli na czas.
Słusznie więc postanowił ich ukarać, symbolicznie rzecz jasna – patriotyczny, narodowy kwiat młodzieży, który zorganizował wiec protestacyjny pod hasłem: „Stop współczesnej Targowicy. Manifestacja w obronie wartości narodowych i patriotycznych”. Z szubienicami – rzecz jasna – symbolicznymi. Wszechpolska Młódź uwielbia symbole. Lubi je umieszczać na koszulkach, a koszulki wdziewać na prężne piersi. Czasem zahajluje, ale tylko w ramach wysublimowanego żartu i kabaretowej metafory. Jeśli wizualny przekaz nie wystarcza, sięga do urzędowej epistografii, symbolicznej, rzecz jasna. Niepokorni zdrajcy otrzymali w formie pisemnej i elektronicznej zarazem „polityczne akty zgonu”. 11 samorządowców, także ówczesny prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Dwa tygodnie później nazwisko prezydenta widniało już w prawdziwym akcie zgonu. Ludzie nie znają się na żartach.
Także ci w Katowicach. Do tego nie rozumieją filozofii happeningu. I tacy… niedouczeni. Nic im nie mówi alegoria do obrazu „Wieszanie zdrajców” (1794) Jana Piotra Norblina (Jean-Pierre Norblin de La Gourdaine – cudzoziemiec mieszający się w polskie sprawy), na którym malarz uwiecznił wieszanie na szubienicy portretów targowiczan. Donieśli prokuraturze, że narodowy żart podpada pod art. 119 kk, który m.in. mówi o stosowaniu gróźb bezprawnych z powodu przynależności politycznej.
Na szczęście na żartach i sztuce malarskiej zna się Prokuratura Okręgowa w Katowicach. Spojrzała na corpus delicti i natychmiast skojarzyła: Norblin. Tak jak ja. I sprawę teraz umorzyła. Z braku znamion przestępstwa. Z tą i apelacyjną prokuraturą byłem związany, jeszcze zanim nastała dobra zmiana – emocjonalnie, bo w niej stawiałem pierwsze kroki, kiedy jeszcze była „wojewódzka”, i towarzysko. Większość towarzystwa została rozgoniona na cztery strony świata, szeptem dopytywałem tych, którzy pozostali: Dlaczego umorzenie nastąpiło dopiero po dwóch latach, kiedy dowody – filmy, zdjęcia, zeznania świadków – mieliście już tydzień po patriotycznej imprezie? Po cholerę przez taki szmat czasu prawdziwi patrioci żyli w strachu – oskarżą, nie oskarżą…?
No wiesz co, Jasiek. To już nie pamiętasz, co to jest pojęcie „z ostrożności procesowej”, a w tym przypadku z politycznej ostrożności prokuratorskiej?– strofował mnie z politowaniem znajomy. Trzeba było poczekać na wynik wyborów, bo w takich sprawach na dwoje babka wróżyła. To jest taka sprawa, z którą można postąpić i tak i nie tak… I z taką myślą zasnąłem. A sen mój idzie tak:
Stoję na Nowogrodzkiej z symboliczną szubienicą z portretem – Sami Wiecie Kogo. To mój alegoryczny happening i protest przeciwko temu, że Sami Wiecie Kto sprawuje realną władzę w państwie bez konstytucyjnego umocowania i takiejże odpowiedzialności. Za mną czterech rosłych policjantów z nowej formacji Kontroli Myśli i Snów. Zamiast identyfikatorów z nazwiskiem mają jednakowe plakietki: „Orwell 2019”. Postałem z 20 minut, pokrzyczałem, pogroziłem, palce złożyłem w „V” – i dalej w drogę, z rzeczoną alegoryczną szubienicą na ramieniu, do kancelarii premiera. Jeszcze w alejach umyślny podał mi stosowny portret. Protestowałem przeciwko exposé, w którym nie padło słowo o górnictwie i Śląsku, a przecież w kampanii wyborczej mówca wycierał nimi kostki naszego bruku. Po kolejnej zmianie portretu, choć wciąż z tą samą szubienicą – pod Pałac Prezydencki. Specpolicja za mną. „Bądź mężczyzną!” – krzyczę. „Bądź prezydentem, a nie notariuszem!”… Dołączył się do mnie tłumek ciekawskiej gawiedzi, która nie znała Norblina. Dalej chciałem iść pod Pałac Prymasowski i pod nuncjaturę apostolską, bo ówczesny prymas i biskupi bardzo przyłożyli się do Targowicy, a papież Pius VI ją pobłogosławił. Miałem w kieszeni stosowne współczesne portrety, ale policjanci wzięli mnie pod ręce, a ten najważniejszy z jednostki Orwell 2019 zabrał szubienicę i powiedział: Wystarczy, wszystko już wiemy….
Przesłuchanie w komisariacie było całkiem w porządku, na ścianach wisiały portrety w formie listów gończych – były ich setki. Oblicza jakieś znajome, wśród nich odfajkowana szóstka, powieszona swego czasu w Katowicach. Stanęło na tym, że sprawę za groźby bezprawne wobec Najwyższych Władz Partyjnych i Państwowych – kierują do Prokuratury Okręgowej w Katowicach, ze względu na miejsce zamieszkania i tzw. ekonomiki procesowej. Będzie taniej, a każdy grosz się przyda, choćby na 13. emeryturę dla leciwego narodu. Choć żyłem w strachu, to dwa lata w śnie minęło, jakby ktoś z bicza trzasnął. Na wezwanie do prokuratury żona przygotowała szczoteczkę, pastę do zębów i gacie na zmianę. Już w drzwiach całkiem ładna pani prokurator mnie uspokoiła. „Proszę się nie bać, wszystko się dobrze skończy”. Ki diabeł, pomyślałem w popłochu – jak to „się skończy”…?
Zaczęła czytać o mojej inscenizacji pod ważnymi urzędami w Warszawie: „miały charakter symboliczny, nawiązujący do historycznych wydarzeń z XVIII w., a utrwalonych na obrazie Jana Piotra Norblina”. A dalej szło mniej więcej tak: moja krytyka wiązała się ze sposobem sprawowania władzy, a nie z przynależnością polityczną. Manifestując w stolicy, nie kierowałem wobec najważniejszych osób w państwie gróźb, nie nawoływałem do popełnienia przestępstwa ani nie wypowiadałem się personalnie na temat prezesa, premiera i prezydenta. „Pana happening oceniam bardzo krytycznie – tu pogroziła palcem – w kategoriach moralnych i etycznych – jednak nie pozwala mi to na ściganie karne”. Odetchnąłem.
Na koniec wlała miód na moje europejskie serce: „Zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wolność słowa obejmuje bowiem nie tylko przychylnie przyjmowane wypowiedzi, lecz także te, które „obrażają, szokują, przeszkadzają lub wprowadzają niepokój”. Jednocześnie, jak stwierdził Trybunał, „granice komentarza krytycznego są szersze w przypadku osoby publicznej, gdyż osoba taka nieuchronnie i świadomie wystawia się na kontrolę publiczną, a zatem musi wykazywać się szczególnym stopniem tolerancji” – powiedziała prokurator i dodała, że jestem niewinny. Zarządziła przy tym zwrot dowodów rzeczowych – symbolicznej szubienicy i portretów. Na moje tłumaczenia, że pozostałe portrety w akcie paniki zjadłem – westchnęła z ubolewaniem.
Myślałem, że zaraz się zbudziłem, bo nagle znalazłem się w studiu Agnieszki Gozdyry, która zadała pytanie: co panowie o tym wszystkim sądzą? Pan z rządu powiedział, że nie do końca zna kontekst, a pan z Konfederacji – że nie zna sprawy. Ostro, pomyślałem, oj, ostro – bo to była właśnie Polityka Na Ostro. Więc jednak sen – nie mogłoby to się przecież zdarzyć w realu.
Mój sen postanowił nie opuszczać dzieł sztuki. Widzę faceta w czerwieni, na głowie kaptur z dzwoneczkami. Siedzi w fotelu, jakiś smutny, cholera. Reszta, za jego plecami bawi się całkiem nieźle. O co mu chodzi…
PS. Z mojego snu wynikają dwa konkretne pozytywy. Po pierwsze: dobrze, że jesteśmy w Europie, która politykom zaleca grubszą skórę. Malkontenci europejscy z Konfederacji powinni wziąć ten aspekt pod uwagę. Po drugie – świadomość, że w Katowicach jest prokuratura, która zna się na sztuce. To zawsze może się przydać w przyszłości. Jest przecież tyle alegorycznych dzieł do wykorzystania i tyle portretów do powieszenia.