Historia w cieniu „Bolka”
Z szumu wokół Lecha Wałęsy, z jadu sączonego w jego i nasze serca, z pomyj wylewanych na jego i nasze głowy – wyłania się prawda czysta jak kryształ. Zdradził Polską Rzeczpospolitą Ludową, a osobliwie jeden z jej filarów, Służbę Bezpieczeństwa – na rzecz Solidarności i wolnej Polski. Tym samym zdradził sojuszników PRL, w szczególności ZSRR i jego służby specjalne. Takich zdrad się nie wybacza – ścigane są do dni ostatnich, nawet po zgliszczach, trupach i gruzach.
A przecież wszystko mogło wyglądać inaczej. I o tym ta opowieść. Z innym bohaterem i bohaterami, bo Wałęsa schowany jest tutaj głęboko za kulisami.
Wrzawa wokół teczek pani Kiszczakowej cofa nas do przeszłości, której warto się przyjrzeć z dystansu. I jej kreatorom. Oto jest rok 1981 – znamienity i pełen wydarzeń, które mogły zmienić bieg historii. Być może tak bardzo, że po „Bolkach” i „Lolkach” nie byłoby dzisiaj śladu. Jednym z ważnych aktorów tamtej sceny sprzed 35 lat był Andrzej Żabiński, I sekretarz KW PZPR w Katowicach, czyli (dla niewtajemniczonych) szef największej organizacji partyjnej w kraju.
I.
23 lutego 1981 r. zaczął się w Moskwie XXVI Zjazdem KPZR. Polska delegacja przyleciała w składzie: Stanisław Kania – I sekretarz KC PZPR, Wojciech Jaruzelski – minister obrony, a od 11 lutego premier, Emil Wojtaszek – szef MSZ, Kazimierz Olszewski – ambasador w ZSRR. I Andrzej Żabiński, o którym ta opowieść. Żabiński miał wówczas 43 lata i wielkie ambicje sięgnięcia po najwyższe funkcje w PRL.
W owym czasie właśnie w katowickich strukturach partii najsilniej domagano się rozprawienia z Solidarnością (czytaj: kontrrewolucją) – nawet za cenę interwencji radzieckiej, nazywanej przytulnie „bratnią pomocą”. Zagadka: czy Żabiński był wtedy dla Moskwy pionkiem w jej grze czy asem w rękawie – pozostaje do rozwiązania.
Był typowym aparatczykiem. Z szefa partyjnej młodzieżówki w Katowicach awansował na przewodniczącego Zarządu Głównego Związku Młodzieży Socjalistycznej. Za Edwarda Gierka został zastępcą kierownika wydziału organizacyjnego KC PZPR, a od 1973 r. – pierwszym sekretarzem na Opolszczyźnie. – W kręgach partyjnych mówiło się, że jest „hodowany” przez Gierka, któremu daleko było do bezkompromisowych dogmatycznych rozważań – wspominał gen. Wojciech Jaruzelski. – Stąd sporym dla mnie zaskoczeniem było związanie się Żabińskiego z twardą konserwatywną frakcją w partii.
Usunięcie patrona nie przerwało partyjnej kariery. 19 września 1980 r. Stanisław Kania (przywódca partii od 6 września 1980 r. do 18 października 1981 r.) rekomendował go na szefa partii w Katowicach, zamykając tym samym groteskową dekadę Zdzisława Grudnia na Śląsku: – Musieliśmy zastąpić Grudnia, ponieważ samym sobą podgrzewał atmosferę w regionie – opowiadał Kania. – A Andrzej miał śląskie korzenie, dobrą opinię z sąsiedniej Opolszczyzny i wysokie oceny za negocjacje uwieńczone porozumieniami, w Szczecinie i Jastrzębiu-Zdroju. Uchodził za człowieka dialogu.
II.
Niezbyt długo. Na jesiennej naradzie aktywu MO i SB poświęconej „powinnościom członków partii w organach porządku publicznego” – zdjął maskę liberała i partyjnego reformatora. Warto przypomnieć, że był wówczas w wielkiej komitywie z Jarosławem Sienkiewiczem, przewodniczącym Solidarności Jastrzębie, uważanym za konkurenta Lecha Wałęsy. Żabiński oświadczył bez ogródek, że ostatecznym celem służb porządku publicznego i zdrowych sił w partii ma być likwidacja Solidarności lub wprowadzenia jej działaczy w tradycyjne związkowe koleiny: „Trzeba ich uwikłać w tysiące spraw. Ja im współczuję, bo to są kochane, niekiedy młode chłopaki, a wdali się w wielką politykę. Ale nie ma innego wyjścia – muszą poczuć smak władzy. Należy im wszędzie udostępniać lokale. Urządzać luksusowo, jak tylko można. Nie znam człowieka, którego władza by nie zdemoralizowała – to tylko kwestia: jak szybko i w jakim stopniu”.
Taśmę z tej narady upubliczniono na początku 1981 r. Mówiło się, że została podrzucona Solidarności w ramach wewnątrzpartyjnych rozgrywek. To jedna z wersji, które „chodziły na mieście”. A Żabiński konsekwentnie od początku wszedł w kolektyw nazywany potocznie frakcją twardogłowych. To drużyna, w której grali m.in. Mieczysław Moczar, Stefan Olszowski, Tadeusz Grabski, Stanisław Kociołek i Mirosław Milewski.
Do Stanisława Kani informacja o wystąpieniu Żabińskiego dotarła lotem ptaka: – Byłem zaskoczony, bo to nie była linia ani taktyka partii. Nikt z takimi poglądami nie występował, więc w swojej istocie jego kredo było prowokacyjne.
III.
Sprawa włączenia Żabińskiego do delegacji na radziecki zjazd partii nie jest jednoznaczna. W Katowicach mówiono, że początkowo nie był brany pod uwagę – m.in. za związki z twardogłowymi. Miał do niej dołączyć dopiero na skutek interwencji Borisa Aristowa, ambasadora ZSRR w Polsce. Tę wersje potwierdził gen. Jerzy Gruba, ówczesny komendant KW MO w Katowicach, który kilka lat później objął funkcję szefa milicji w Krakowie. Z racji tej funkcji przyszło mu pełnić pieczę nad Władimirem Kriuczkowem, szefem KGB, który spędzał urlop w Zakopanem. A w pamiętnym roku 1981 Kriuczkow był zastępcą wszechwładnego Jurija Andropowa. – Byłem z Kriuczkowem na kilku biesiadach, na których chętnie rozprawiał o Polsce, a mnie osobiście interesowały sprawy związane z Żabińskim – wspominał Gruba. Kriuczkow miał potwierdzić radziecką dyspozycję włączenia Żabińskiego do oficjalnej delegacji.
Asumptem do tej dyspozycji było prawdopodobnie lutowe plenum KC PZPR, na którym Żabiński ostro skrytykował przygotowania do IX Nadzwyczajnego Zjazdu – i jeszcze ostrzej sytuację w kraju, nad którą władze nie panują: „Przeciwnik odsłonił swoje oblicze kontrrewolucyjne, przystąpił do bezpardonowych ataków wymierzonych w naszą partię. Wobec takiego frontalnego ataku nie możemy pozostać obojętni. Partia i władza ludowa nie mogą się dalej cofać”.
Z kolei Kania zwracał uwagę, że na radzieckich zjazdach od lat obecny był sekretarz z Katowic – jako reprezentant największej organizacji partyjnej kraju: – Jakoś nie przypominam sobie wahań co do składu delegacji.
Bez względu na okoliczności Żabiński był w Moskwie specjalnym gościem. Po pierwszym dniu zjazdu do kraju wrócił Jaruzelski, po drugim – Kania. Wrócili do Kraju Rad dopiero na zakończenie obrad. W tym czasie Żabińskiemu zaproponowano specjalny program pobytu – ciut inny niż ten oficjalny, zawarty w publicznych relacjach TASS. O ten program Gruba po latach wypytywał Kriuczkowa – a to dlatego, że Żabiński po powrocie do Katowic opowiedział o nim kilku zaufanym współpracownikom.
Zwierzał się, że przebywał w radzieckich sztabach, gdzie pokazywano mu plany interwencji, do której może dojść niebawem, pod przykrywką planowanych manewrów Sojuz`81 (miały rozpocząć się 16 marca). Chwalił się, że już we wstępnym referacie Breżniewa otwierającym zjazd zauważono jego twarde stanowisko na ostatnim rodzimym plenum. To echo miało odbić się w słowach sekretarza generalnego: „Jak podkreślano na ostatnim plenum KC PZPR, w Polsce powstało zagrożenie podstaw państwa socjalistycznego (…). Ale sojuszniczej bratniej Polski nie opuścimy w biedzie i nie damy skrzywdzić”.
Czy z takim przekonaniem Żabiński oczekiwał dalszego biegu wydarzeń i widział się w nim na czele PZPR? Rozmawiałem z Grubą pod koniec roku 1990: – Po sporej dawce alkoholu Żabiński zastanawiał się, kto z nim pójdzie do Warszawy. O Kani i Jaruzelskim mówił, że – według Moskwy – to za słabi przywódcy jak na te czasy.
Jeżeli nawet Żabiński był bezkompromisowym graczem w tamtej odsłonie, to czy do tego stopnia cynicznym i bezwzględnym, aby rwać się do władzy po radzieckiej interwencji? – dopytywałem. Gruba był ostrożny. – Choć wtedy nie odrzucałem takiej możliwości, to po latach uważam, że to była raczej gra sił radzieckich, w której Kanię i Jaruzelskiego straszono Żabińskim – tonował. Kriuczkow potwierdził specjalny program pobytu przygotowany dla Żabińskiego, a związany ze zbliżającymi się manewrami Sojuz`81. – W opinii szefa KGB ekipa Breżniewa miała do Żabińskiego zaufanie i był on brany pod uwagę w szykowanych dla Polski rozwiązaniach. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Bez wątpienia Moskwa zaliczała Żabińskiego do tzw. zdrowych sił w kierownictwie PZPR (razem z Milewskim, Moczarem, Grabskim, Olszowskim i Kociołkiem). – Takie referencje nadchodziły również z Berlina i Pragi – wspomina Kania. – W wielu rozmowach dawano nam do zrozumienia, że tylko te osoby są w stanie zatrzymać niekorzystny bieg wydarzeń w Polsce.
IV.
Tylko czy Żabiński mógł być dla Moskwy głównym faworytem? Mógł, ale też mógł być tylko straszakiem wymierzonym w Kanię i Jaruzelskiego. Z jednej strony Wielki Brat raczej nie przebierał nogami, żeby wkroczyć do Polski – przynajmniej w pierwszej połowie 1981 r. Z drugiej dawał do zrozumienia, że jest na taką ewentualność przygotowany. W każdym razie w środowisku Żabińskiego wznoszono toasty za radzieckie czołgi. Przy serdecznym dopingu naszego głównego aktora, rzecz jasna.
– Chętnych na moje i Jaruzelskiego miejsce było sporo – ironizuje po latach Kania. – Tylko co dalej? Zadawaliśmy radzieckim to pytanie za każdym razem, kiedy nam grożono. Dopowiadałem zaraz: w Polsce będzie powstanie narodowe, a świat odwróci się do ZSRR… tyłem.
Zdaniem Kani wahania Moskwy co do interwencji brały się również stąd, że choć miała do dyspozycji ludzi posłusznych, jak choćby Żabińskiego, to jednak nie mieli oni własnego zaplecza: – W wojsku, w partii, milicji, związkach zawodowych, w gospodarce, generalnie ujmując – w polskim społeczeństwie. Radzieccy obawiali się, że po wkroczeniu znajdą się w próżni. We wrogiej matni.
To komu przyszli z bratnią pomocą?
Że coś jest na rzeczy w sprawie Żabińskiego, potwierdził gen. Jan Łazarczyk, były szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach. W trzeci dzień radzieckiego zjazdu, 26 lutego 1981 r., zjawił się u niego płk Jurij Czetwiernikow z GRU (dla niewtajemniczonych: wywiad wojskowy). Przynajmniej tak się przedstawił. Łazarczyk przelotnie poznał go wcześniej na oficjalnym spotkaniu w KW MO. – Pułkownik ubolewał, że tylu sprawdzonych komunistów odsuniętych zostało w Katowicach od władzy. Rozmawialiśmy o Żabińskim, któremu wróżył wielką karierę w partii, a w pewnym momencie zapytał: jak zachowają się dowódcy wojskowi, gdyby miejsce Jaruzelskiego zajął ktoś inny? – wspominał Łazarczyk.
Czetwiernikow chciał poznać morale i dyscyplinę żołnierzy. Interesował się też planami ćwiczeń jednostek wojskowych niewchodzących w skład Układu Warszawskiego (m.in. obrona terytorialna). Łazarczyk twierdził, że po takich pytaniach zakończył rozmowę: – Choć GRU nie było dla nas służbą obcą, to obowiązywała zasada, że wzajemnie się nie rozpoznajemy, nie szpiegujemy. Uznał to za prowokację i powiadomił przełożonych (notatka ze spotkania Łazarczyka z Czetwiernikowem sporządzona 5 marca 1981 r. została ujawniona w 1994 r. przez sejmową komisję odpowiedzialności konstytucyjnej).
V.
Wcześniejsze sekwencje wydarzeń odsłaniają rolę Żabińskiego na politycznej scenie 1980-81 r. jako aktora, którego nie zesłał ślepy los. Wraz z jego przyjściem do Katowic w KW PZPR trwały przygotowania na ewentualność „bratniej pomocy” – w tym szczególnie na wypadek trudnego do przewidzenia zachowania się sił polskich i oporu ludności. Do czechosłowackiej Ostrawy miały być ewakuowane partyjne gremia, ośrodki radiowe, telewizyjne i prasowe. Organizacyjna i logistyczna strona takiej operacji gotowa była w pierwszych miesiącach 1981 r. Przygraniczne domy wypoczynkowe w każdej chwili mogły przyjąć funkcjonariuszy partii, milicji, SB – wraz z rodzinami: – Południowi sąsiedzi stworzyli nam bazę dla telewizji, radia i wydawania gazet – powiedział mi po latach Jan Zieliński, ówczesny sekretarz propagandy KW PZPR.
Zapytałem o to kiedyś gen. Jaruzelskiego – był zdziwiony: – Nie przypominam sobie, aby takie przygotowania czyniono w jakimkolwiek innym województwie przygranicznym. Według generała takie ośrodki jak Ostrawa pełniły w tamtym czasie dla wielu osób funkcję „bojowo-inspirującą”.
Plany ewakuacyjne były efektem bliskich kontaktów Żabińskiego z Mirosławem Mamulą, konserwatywnym I sekretarzem KPCz w Ostrawie. Zdaniem gen. Łazarczyka wykraczały one poza zwykłe stosunki bratnich państw: – Też spotykałem się rutynowo z moimi odpowiednikami w ich armii. Aż palili się, żeby udzielić nam internacjonalistycznej pomocy – cynicznie argumentując, że spłaciliby tym samym dług wdzięczności za 1968 r.
Kontrwywiad zwracał wtedy uwagę, że Żabiński pojawia się w Ostrawie po każdym posiedzeniu Biura Politycznego lub przed wylotem na spotkania partyjnej władzy. Raz w tygodniu Katowice odwiedzał Mamula. Właśnie przez Ostrawę sąsiedzi mieli doskonały wgląd we władze PRL – przynajmniej do lipca 1981 r., kiedy to na IX Zjeździe Żabiński przestał być członkiem politbiura. W tamtym czasie kontrwywiad odnotował też chore spekulacje Żabińskiego na temat Śląska – gen. Łazarczyk uważał, że prawdopodobnie był to efekt przedawkowania alkoholu. – Gdyby interwencja w Polsce przerodziła się w wojnę, w drugi Afganistan, to czy szansą dla Śląska nie byłby protektorat ZSRR, NRD i Czechosłowacji? – miał pytać Żabiński.
Manewry Sojuz`81, o których Żabiński sporo wiedział, rozpoczęły się 16 marca i miały potrwać do 25 marca.
Tymczasem 19 marca na sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy funkcjonariusze MSW pobili zaproszoną na nią delegację Solidarności, w tym Jana Rulewskiego, przewodniczącego regionu. Przypadek to czy świadoma prowokacja? W pierwszym odruchu władze Solidarności uznały to za prowokację wymierzoną w rząd Jaruzelskiego – dość popularny wówczas w społeczeństwie. Potem między Solidarnością a władzą zaiskrzyło. Żabiński grzmiał, że Warszawa w ogóle nie panuje nad sytuacją w kraju. Wydawało się, że mamy do czynienia z lawiną zdarzeń nie do zatrzymania. Od powstania Solidarności do stanu wojennego nie było chyba w Polsce dramatyczniejszych chwil.
25 marca dowództwo Układu Warszawskiego ogłosiło, że manewry wojskowe w Polsce zostają bezterminowo przedłużone. 27 marca w czterogodzinnym strajku ostrzegawczym wzięło udział 14 mln osób, w tym miliony członków partii. Nigdy wcześniej ani później Solidarność nie zdobyła takiego poparcia. Władze związku przeniosły swoje siedziby do wielkich zakładów pracy. Na 31 marca zapowiedziano bezterminowy strajk generalny.
W dniu strajku ostrzegawczego do Kani zadzwonił sam Breżniew. Kania napisał o tym w książce „Zatrzymać konfrontację” – Breżniew sugerował, żeby pilnie skompromitować opozycję przez wykrycie 2–3 składów broni. Scenariusz podobny jak przed interwencją w Czechosłowacji w sierpniu 1968 r. domagał się szybkiego wprowadzenia stanu wojennego. 30 marca do Warszawy przyleciał marszałek Wiktor Kulikow, dowódca Układu Warszawskiego. Zapowiedział zmianę charakteru przedłużonych bezterminowo ćwiczeń, co związane byłoby z wprowadzeniem do Polski większej ilości wojsk sojuszniczych.
Solidarność miała świadomość wybuchowej atmosfery i właśnie 30 marca zawiesiła strajk generalny. Naciski radzieckie trochę zelżały po podpisaniu przez Kanię i Jaruzelskiego dokumentu „Myśl przewodnia stanu wojennego”. Zdaniem Kani decydujące znaczenie dla zawrócenia niebezpiecznego biegu wydarzeń miało spotkanie jego i Jaruzelskiego z marszałkiem Dmitrijem Ustinowem, ministrem obrony ZSRR i Jurijem Andropowem, szefem KGB. Odbyło się w nocy z 3 na 4 kwietnia w pociągu stojącym pod Brześciem. – Po ostrej, ale szczerej dyskusji radzieccy stwierdzili, że wprawdzie w tym momencie nie będą naciskać na stan wojenny, ale musimy się liczyć z różnego rodzaju zaskoczeniami – powiedział Kania. Jakimi? – można spekulować, ale ziarno strachu zostało zasiane. Nie po raz pierwszy zresztą. Manewry Sojuz`81 zostały zakończone 7 kwietnia na polecenie Breżniewa.
VI.
Andrzej Żabiński nadal pozostawał w grze, której scenariusz napisano dla niego w Moskwie na przełomie lutego i marca. W maju tego znamiennego roku 1981 r. spotkali się Breżniew, Erich Honecker (NRD) i Gustaw Husak (Czechosłowacja). Gwoździem rozmów była sytuacja w Polsce. Szef niemieckiej partii proponował, żeby wspólnymi siłami doprowadzić do zmiany obecnego kierownictwa PZPR na takie, które będzie gotowe podjąć bezwzględną walkę z kontrrewolucją. Potencjalnymi kandydatami na miejsce Kani i Jaruzelskiego byli Grabski, Kociołek, Olszowski i Żabiński. W tych kalkulacjach nie było jednak zgody co do tego, który z nich byłby w stanie zdobyć wyraźne poparcie w KC PZPR i w wojsku. Komunistyczni przywódcy uzgodnili wtedy, że póki co trzeba wszelkimi siłami doprowadzić do wycofania się polskiej partii z przygotowań do IX Zjazdu.
Ważną rolą w zerwaniu zjazdu miało odgrywać powstałe 25 maja w Katowicach – pod parasolem Żabińskiego – Katowickie Forum Partyjne z głównym ideologiem Wsiewołodem Wołczewem na czele. Ale to już całkiem inna bajka – choć ciągle z tym samym aktorem w tle. W sierpniu 1981 r. na wakacyjnym spotkaniu na Krymie Breżniew ubolewał, że polska partia odsunęła od władzy takich pryncypialnych towarzyszy jak choćby Żabiński. Domagał się otoczenia ich opieką, bo to nadal cenne kadry. Jeszcze mogą się przydać.
Jak cenne? Pokazuje to notatka służbowa Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego, ujawniona w trakcie prac sejmowej komisji odpowiedzialności konstytucyjnej. Dotyczy ona sytuacji w katowickiej organizacji partyjnej, a szczególnie obecności śląskiej delegacji na rocznicowym spotkaniu w Konsulacie Generalnym ZSRR w Krakowie: „Z rozeznania wynika, że tow. Żabiński, wojewoda Lichoś, komendant wojewódzki MO i kilka innych osób z kierownictwa KW możliwość przezwyciężenia kryzysu upatrują wyłącznie w zbrojnej konfrontacji. Taki pogląd wyrażany jest przy wielu okazjach i w różnych gremiach. Ostatnio w czasie spotkania kierownictwa KW z konsulem generalnym ZSRR w Krakowie sugerowano towarzyszom radzieckim potrzebę przyspieszenia terminu wkroczenia czołgów radzieckich do Polski. W odróżnieniu od innych obecnych tam gości I sekretarz KW, wojewoda i komendant MO treść toastów sprowadzali wyłącznie do prośby o szybką i skuteczną pomoc Armii Radzieckiej”. W notatce zacytowano opinię Żabińskiego, że w takiej sytuacji gen. Jaruzelski może być w Polsce najwyżej przewodniczącym Rady Państwa.
Stan wojenny ostatecznie zmiótł Żabińskiego z partyjnej sceny. Pewnie i radzieckim przestał być potrzebny – nawet jako najgłębsza z głębokich rezerw kadrowych. Ale na początku 1981 r. był niezbędnym elementem partyjnej gry. Straszakiem. Sam budował wokół siebie odpowiednią atmosferę i uczestniczył w wydarzeniach, które tamtej wiosny niekoniecznie musiały być politycznym radzieckim blefem „w celu wymuszenia rozwiązań”, których doświadczyliśmy 13 grudnia 1981 r. Wszystko mogło wyglądać inaczej.
Pogrzebałem w historii, która dawno przeminęła, ale teraz taka moda. Sięgnąłem tylko do innego kubła, dla medialnej higieny. Myślę, że potrzebna, szczególnie teraz, kiedy nad wszystkim i wszystkimi kładzie się cień „Bolka”. Długi i mroczny jak Nicość z „Niekończącej się opowieści”.
Komentarze
Dziękuję za ten tekst skłaniający do zastanowienia i wspomnienie tamtych czasów jakże różny od histerycznego ujadania parszywych oskarżycieli i fałszywych obrońców Wałęsy.
Tempora mutantur et nos mutantur(?) in illis…..
Z ludźmi Wsiewołoda Wołczewa zetknąłem się w drugiej połowie lat 70-tych. Jako student z Lublina uczestniczyłem w kilku ich seminariach. Była to zupełnie inna wiedza o Polsce, partii ZSRR niż ogólnodostępny oklep w tv i prasie. Ponieważ seminaria finansował KC PZPR oficjalna tematyka była „po linii” najciekawsze to nocne nie formalne rozmowy. Zabawne były oficjalne wystąpienia towarzyszy czyli pieprz z dżemem.
Komentowany na bieżąco na sali przez ludzi krytycznie nastawionych i bardzo dobrze zorientowanych. W owych czasach ważne, przynajmniej dla mnie była orientacja w układach politycznych w PRL. O wiedzę było bardzo trudno. Katowice dostarczały jasny przekaz, który np dało się konfrontować z wiedzą od ludzi z KUL-u, na którym byli np.najlepsi specjaliści od marksizmu i leninizmu. Lata 70 i 80 były bardzo ciekawe. O ile ktoś chciał i potrafił gromadzić wiedzę i przy okazji krytycznie myśleć. Właśnie krytycznego myślenia nauczyłem się w PRL. Ani Jaruzelski-PZPR, ani L.Wałęsa i Solidarność nie byli źli-dobrzy. Pan Dziadul potwierdził wiele wydarzeń, które jakoś wypadają z ocen najnowszej historii Polski.
Stanisław Grzesiuk zakończył swoje znakomite „Pięć lat kacetu” przestrogą, aby ktoś, kto nie doświadczył tam życia, nie dokonywał sądów moralnych nad tymi, którzy usiłowali tam przetrwać. Wielu krytyków Lecha Wałęsy, np będący obecnie na fali triumfalizmu Sławomir Cenckiewicz, urodziło się już po słynnym „pomożemy”- dopowiadanemu Gierkowi w Stoczni Gdańskiej. Z przyczyn oczywistych nie za bardzo są w stanie znać kontekst tamtych lat. Ówcześnie Ci, co mogli wierzyć w upadek ZSRR i upadek socjalizmu uważani byli za wariatów i odszczepieńców. Niewielka ilość opozycjonistów przechodziła dotkliwe szykany, czasem jak w przypadku Pyjasa lub trochę później Popiełuszki, skończyły się one tragicznie. Życie budującego komunizm socjalistycznego ludu pracującego było w znacznym stopniu inwigilowane i kontrolowane. Na przykład uzyskanie paszportu wiązało się z uciążliwymi zabiegami biurokratycznymi, długim wystawaniem w kolejkach, przesłuchiwaniem, a po co?, a do kogo?, a gdzie? itd. Próba przyspieszenia wiązała się z koniecznością dotarcia do kogoś ze służb, maśleniu się, tzw powszechnemu w każdej dziedzinie „załatwianiu”. Coś co wówczas odczytywano jako spryt i przedsiębiorczość dzisiejsi moraliści, rocznik 1971, określili by z pewnością jako „współpracę”. Znając Lecha Wałęsę zdecydowanie mogę sobie go wyobrazić w sytuacji „a podpiszę sk…wielom, niech se d.. tym wytrą, a i tak zrobię swoje” niż w roli konfidenta i współpracownika SB. Konsekwencje czynów, podobnie jak cena odwagi były wówczas inne niż w dzisiejszej, wywalczonej przez Wałęsę, wolnej Polsce. Szkoda, że tak na siłę, usiłuje się oczyścić cokół pod pomnik kogoś innego, leczącego kompleks „niezałapania się na internowanie”.
Gospodarzowi dziękuję za tekst. Włożę go sobie do „Historii XX wieku”.
SB ściga Wałęsę, ma swoich ludzi: Kryżę, Piotrowicza.
Znajac jako tako dzialanie UB w tych czasach,do dzis nie jestem pewny kto rzadzil w PRL: PZPR czy UB!!???Osadzanie,na podstawie papierkow Walese,uwazam za szczyt glupoty i naiwnosci politycznej!Jakiego jestem zdania o obecnej nagonce na Walese:nie mam zadnego!
Sprawa Bolków w PRL-u , a było ich kilkadziesiąt tysięcy to niezwykle ważny element tamtej machiny zastraszania. Odkrycie tej „kołdry” pod którą się tamte Bolki pochowały uświadomi młodemu pokoleniu Polaków ten wstydliwy problem występujący powszechnie w państwach „uprawiających” demokrację zwaną ludową demokracją. Miejmy nadzieję , że młodzi ludzie poznają te mechanizmy prowadzenia polityki przez służby specjalne , które kreują bohaterów , a potem nimi sterują.
B.obszerna i szczegółowa wiedza historyczna.
Kręci mi się w moim siemdziesięciopięcioletnim łbie siwym.
Tylem przeżył na tej ziemi {Katowice,Bielsko} i nie poznałem szczegółów wiadomych
wydarzeń.
Byc może wiele pretekstów jest dobrych by o nich opowiadac.
Pretekst Bolka nie jest jednak najszczęśliwszy.
Właściwie „nietykalny” dla SB (jakaś luksusowa kwarantanna w Arłamowie).
Z bohaterstwem niezagrożonym i zwycięskim .
Właściwy człowiek na ówcześnie właściwym miejscu
Jak mawiał Dymny w krakowskiej Piwnicy „postawili go i niech se stoi”.
Nie mam żadnych pretensji do Redaktora.
Ktoś inny winien opisac dzieje luksusowego Bolka.
Zgrzebny Żabiński nie jest i nigdy nie był bohaterem czasów słusznie minionych.
Dzięki wielkie za przypomnienie innych zdarzeń i ludzi z przełomu lat 70. i 80.
Zacząłem się już obawiać, że moja pamięć tamtego czasu jest wytworem starzejącego się umysłu. Wtedy trochę inaczej oceniałem p.Żabińskiego. Po latach królowania na Górnym Śląsku „towarzysza dycymbra” wydawał się stanowić pozytywną alternatywę. Na pewno na takie postrzeganie wpłynął jego udział w podpisaniu porozumień w Szczecinie i Jastrzębiu. Dopiero ten wyjazd z delegacją do Moskwy dał do myślenia.
Problem w tym, że Polska jako jedno z niewielu państw bloku wschodniego nie przeprowadziła rzetelnej lustracji. Kiedy postulowano rozliczenie dawnych przywódców i działaczy wysokiego szczebla, a nowych rządzących wzywano do lustracji, czyli ujawnienia faktu współpracy z organami bezpieczeństwa, pojawiały się problemy. Rząd ówczesnego premiera Jana Olszewskiego upadł właśnie dlatego, że chciał przeprowadzić lustrację.
… a swoją drogą, pewnie wszyscy dzisiejsi komentatorzy bloga, mają na pewno w uszach, nieudolnie sfabrykowaną przez ówczesne służby, puszczoną przez panów w mundurach w głównym dzienniku telewizyjnym stanu wojennego, podsłuchaną niby rozmowę internowanego Lecha Wałęsy z jego niby szwagrem, kuzynem, czy kimś tam. Ówczesna próba skompromitowania i zdyskredytowania przyszłego prezydenta, polegała na zaprezentowaniu budującemu komunizm socjalistycznemu ludowi jak źle i obraźliwie wyraża się o Janie Pawle II. Było to szyte niezwykle grubymi nićmi i mało kto się na to nabrał, ale w dzisiejszym PRL’pis, tego typu zagrania wyskakują z pamięci jako wspomnienie porównawcze z tym co dzieje się obecnie.
Andrzej Żabiński – syn zasłużonego towarzysza zabitego przez Niemców w czasie wojny i potem ustawiony życiowo przez jego przyjaciół – nigdy nie był pierwszoplanowym bohaterem. Tak naprawdę zawsze pełnił pomocnicze funkcje dla bossów PZPR. Nawet będąc I Sekretarzem KW był tylko jednym z 49 podobnych sobie aparatczyków. Największym jego partyjnym osiągnięciem był epizod katowicki, kiedy był I sekretarzem KW PZPR w Katowicach. Ale w decydujących dla Polski latach po stanie wojennym przebywał na miękkim wygnaniu na placówce w Budapeszcie, nie odgrywając na żadnej znaczącej roli w wewnętrznej polityce. Rzeczywiście był czas, gdy wydawało się, że stanie się w partii kimś takim jak później Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski – działacze partyjni młodszego pokolenia, którzy płynnie przeszli w nowe czasy. Być może, gdyby nie śmierć w 1988 roku, usłyszelibyśmy o Żabińskim coś więcej. Trzeba jednak powiedzieć, że tłumów na jego pogrzebie nie było, co może potwierdzać tezę, iż nie miał za sobą mas społecznych.
Okazało się, że wojsko lepiej rozegrało politykę w tamtym okresie. Bo wiara Żabińskiego w rozwiązania siłowe w konfrontacji ze społeczeństwem, mogła się skończyć zmianą kształtu granic ówczesnego państwa polskiego. I dzisiaj wiele spraw mogło wyglądać inaczej. Ale to już są zupełnie inne rozważania.