Spis spiskowy
Czym ciszej w sprawie wyników ubiegłorocznego spisu powszechnego – szczególnie dotyczących narodowości i języka domowego – tym głośniej o teoriach spiskowych i możliwych kombinacjach. Szczególnie dotyczących osób, które zadeklarowały przynależność do narodowości śląskiej.
Reporter TVP Katowice zapytał mnie, co o tym wszystkim mamy sądzić? Najchętniej odpowiedziałbym słynną już uwagą sekretarza Grudnia, który zapytany o to, czy to dobrze, czy źle, że Polak został papieżem, szczerze przed laty wyznał: Powiem „uciwie”, nie wiem! Tym bardziej, że nie znalazłem się w grupie 20 proc. osób wytypowanych do odpowiedzi na szczegółowe pytania. Ani w tej części, która miała odpowiedzieć na podstawowe pytania. Przez trzy spisowe miesiące pies z kulawą nogą do mnie nie zaglądnął, ani nikt nie zadzwonił. Ale ze spisem nie da się wykręcić sianem. Coś bowiem jest na rzeczy.
Od spisu minęło już prawie 8 miesięcy. Dane rejestrowane były przez terminale elektroniczne, albo wysyłane przez Internet. Żadne arkusze, które wypełnialiśmy skrupulatnie w 2002 r. Wyniki powinny więc być znane, góra, w ciągu tygodnia. Wstępne wyniki miały być opublikowane we wrześniu 2011 r., potem w grudniu, następnie w styczniu bieżącego roku, w lutym…teraz termin przesunięto na połowę roku. Co powoduje, że nie możemy się dowiedzieć ilu w 38 – milionowym kraju jest obywateli przyznających się do innej niż polska mniejszości narodowych i etnicznych oraz dla ilu językiem domowym, nie jest polski?
Przypomnę, że w spisie sprzed dziesięciu lat (patrz: „Spis emocjonalno – polityczny” – wpis z marca 2011 r.) do narodowości innej niż polska przyznało się w całym kraju 471 tys. osób (1.5 proc. obywateli RP) – z tego prawie 326 tys. w województwach śląskim i opolskim: 173 tys. – to Ślązacy, 153 – Niemcy. Szacuję, że w ostatnim spisie do narodowości śląskiej mogło przyznać się w województwach Górnego Śląska i w całym kraju 400 – 500 tys. osób. Do tego może dojść kilkaset tysięcy obywateli, którzy deklarują takie konstelacje: Polak – Ślązak, Ślązak – Polak, Ślązak – Niemiec itp. Jeżeli do tego dodamy inne narodowości (Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Żydzi itd.) to w moim odczuciu mniejszości narodowe i etniczne liczą w Polsce ok. miliona obywateli. Dominacja polskości nadal będzie niepodważalna – i to nie jest chyba powód zwlekania z publikacją wyników spisu dotyczących narodowościowych deklaracji.
Być może zawiodła metodologia badań. Wyniki uzyskane od 20 proc. obywateli miały być rozszerzone na całą populację. Wyobraźmy więc sobie, że jakimś trafem wśród wytypowanych do spisu znalazło się dużo entuzjastów śląskości, albo – nie daj Boże – niemieckości. Jeżeli ich deklaracje pomnoży się razy pięć, to…to wielu polityków pot zimny oblewa. Już słyszałem opinie, które wyprzedzająco podważają wartość spisowych informacji: skoro przebadano tylko część społeczeństwa, to trudno uznać to za spis powszechny!
Wydaje mi się, że bardziej niż wyników spisu nasi decydenci obawiają się tego, co będzie dalej? Co będzie z narodowością śląską, ze statusem języka – godki i z wieloma innymi śląskimi sprawami? Czy po opublikowaniu wyników spisu prokuratura – jak ostatnio Prokuratura Okręgowa w Opolu – odważy się kwestionować decyzję sądu o zarejestrowaniu Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej? Argument był taki: skoro narodowość śląska nie jest zapisana w ustawie, to jej nie ma, więc nie ma można tworzyć prawnych bytów pod takim szyldem!
Żyjemy w takich czasach, że ze spisu powszechnego nie da się już wygumkować danych dotyczących narodowości. Po co więc zwlekać z ich publikacją? Chyba że wyniki spisu interpretowane są – o takiej teorii też już słyszałem – jako plebiscyt za…autonomią Śląska. Jeżeli tak, to byłaby to nadinterpretacja.
***
Na nasze sprawy patrzyłem przez ostatnie kilkanaście dni z perspektywy Londynu. Tragedia Magdy z Sosnowca, którą od rana do nocy żyła cała Polska – w brytyjskich mediach nie istniała. Za to zastanawiano się, czy po ewentualnym wyjściu Szkocji ze Zjednoczonego Królestwa pozycja Wielkiej Brytanii w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i NATO nie zostanie zmarginalizowana. Na razie zwolennicy pozostania Szkocji w Królestwie maja 5 proc. przewagi nad zwolennikami niepodległości. Referendum ma odbyć się jesienią 2014 r. Pożyjemy, zobaczymy.
Komentarze
Wcale mnie to nie dziwi ze nie poblikuje sie wynikow Spisu Powszechnego z 2011 roku! Obecna (wladza) ma „doswiadczenie”po poprzeddnikach jak sie takie sprawy „zalatwia”!Przekonamy sie za niedlugo! OBY!!!
Nikt nie chce przyznać się do porażki, czyli do tego że zamiast SPISU POWSZECHNEGO mieliśmy do czynienia z sondażem, który na dodatek miał niewiele wspólnego z zasadami sztuki przeprowadzania sondaży. Ta sprawa jest dla NIKu, bo to zastanawiające co stało się z tymi milionami wyrzuconymi w błoto.
ja juz od dawna mieszkam w USA, przy ostatnim spisie podalem ze jestem Niemcem, znaczy polakiem pochodzenia niemieckiego a teraz amerykaninem pochodzenia niemieckiego jako ze w miedzy czasie dostalismy niemieckie obywatelstwo, ale wazniejsze jest od takich osobistych losow jest, ile Polakow opuscilo ten najlepszy do zycia z krajow, a mysle patrzac chocby po mojej rodzinie i rodzinie zony takze naszych znajomych to musi byc bardzo, bardzo duzo, moze ze 3 mln moze wiecej moze troche mniej i to ma wazne znaczenie dla tajemnicy przedsiewziecia spisu i tajnosci jego rezultatow, bo stawia w zupelnie innym swietle nachalna propagande o rzekomych masowych powrotach do pl, wyjezdzajac(uciekajac) w poczatku lat 80tych studiowalem na uczelni potem kilka mc dorabialem sobie pracujac w czerwonym krzyzu niemieckim w Muenster, sliczne akademickie miasto kompletnie plaskie po II wojnie i pomagalem bardzo wielu Polakom I Rosjanom wypelniac dokumenty pochodzeniowe i tlumaczyc w urzedach, bylo tych ludzi aplikujacych tysiace, dodac nalezy czesto wielopokoleniowe rodziny, w jednym nie tak znowu wielkim miesci Muenster. Jestem Ewangelikiem z piotrkowa i z wyjatkiem niektorych starszych osob wyjechala cala mlodziez z PL, do Niemiec zwykle, czasami dalej Kanada, USa, Australia, RPA, Nowa Zelandia a potem nastapil wybuch po otwarciu granic do Europy. Ta Emigracja to najlepszy dowod na milosc do ojczyzny, wiazania swojego zycia z Polska, naprzykled nie tak dawno bo 7 lat temu wyjechal moj kuzyn, z rodzina po AGH zona psycholog i trojka dzieci mieszkaja w USA na Alasce, gdzie kuzyn poszukuje ropy ma swietna dobrze platna prace, pracowal w krajach arabskich, w Indiach, nawet na morzu, jest znakomitym specjalista wiec bez problemu ma prace, wielu moich kolegow to juz teraz dziekani i profesorowie na wielu uniwersytetach w swiecie i nikt, kompletnie nikt z nas nie widzi potrzeby powrotu do PL, maz mojej bliskiej znajomej od dziecinstwa z kosciola ktorego pastorem byl ongis Prof Gryniakow, rektor CHAT w Wawa, wyszla za Slazaka i przeciez oni mowia swietnie po polsku a jednak w domu mowia po niemiecku co z jego strony jest okraszone niewypowiedziana nienawiscia do Pl za zmarnowane zycie wyjechal z pieknej pl majac 19 lat zaledwie jak ja kiedys, i zreszta tez uwazam ze ten krotki czas zycia w Pl byl za dlugi.
To że dróg budować w Priwisliniu nie umieją, to jest tak powszednie i oczywiste, że już nikogo nie dziwi.
Ale GUS i reszta administracji doskonale wiedziały, że ubiegłoroczny spis w kwestiach dotyczących migracji oraz narodowości będzie bacznie obserwowany więc chyba nie było jakimś problemem albo wyjaśnienie zasad, na których ma się odbywać – tak by nie było potem niedomówień i wątpliwości – albo na tyle sprawne zoorganizowanie pracy, by na wyniki nie tzreba było czekać. A tak: mętne tłumaczenia połączone z nacjonalistycznymi kampaniami priwislinskiego Oberprezesa i jego zauszników w Sejmiku śląskim na przykład powodują uzasadnione podejrzenia – nie tak wiele lat minęło gdy trawę na rozkaz włądzy na zielono malowano – co tam więc „poprawić” wyniki spisu w jedynie słusznym duchu.
Jest jeszcze jedna ciekawostka: w zasadzie do czasów PiSu problem nie uznawanej śląskiej narodowości oraz nierozliczone zbrodnie warszawskie po 1945 były znane raczej lokalnie i chyba rzadko wzbudzały ogólnopolskie emocje poza stadionami gdy grał Ruch.
Dopiero ok. 2005 odpalono w warszawskim bogoojczyźniano-nacjonalnym szambie granat a wyziewy z Muzeum powstania czy IPNowe jedynie słuszne kampanie przestały być lokalno warszawskim wydarzeniem lecz zaczęły zalewać kraj – w tym takie jego prowincje gdzie mundur i glanc-ułańskie oficerki kojarzą się z obozem i zbrodniarzami wojennymi a nie z ułańską fantazją. Pośługiwano się przy tym propagandowymi instrumentami z czasów Gomułki chyba nie doceniając ludzkiej wrednej pamięci. Zatrzymany w godzinę „W” ruch w warsiawie nawet był nieco wzruszający – domaganie się tego samego w Katowicach powiewało już Koreą Pn. i czasami komuny gdy każdy musiał obowiązkowo czcić Październikową Rewolucję. Wysyłanie ślaskich dzieci na pranie mózgu w owym Muzeum zaczynało przypominać wizyty w muzeum Lenina w Poroninie. Warszawsko-kongresówkowa legenda zastąpiła komunistyczną mitologię kłopot w tym, że w niej tak samo nie było miejsca dla Śląska i jego odrębności. Martyrogiczna legenda kongresówki stała się znów kijem do utzrymywania w posłuchu reszty kraju. Kłopot w tym, że ci którzy rozczulali się Katyniem i zmową milczenia i kłamstwa, która spowiła tę zbordnię jednocześnie utzrymywali zmowę milczenia nad tym co się stało na ziemiach zachodnich po 1945 – dokładnie tak samo jak komuna. jednych fałszywych bohaterów zastąpili nowi – teraz słuszni lecz znów „jedynie”, Gomułkę na pomniku zastąpił „ogr na ogierze” jak przed gmachem Sejmu Śląskiego – ale okazało się, że pewnych tabu tykać nadal nie wolno i dla dziadka, który poległ pod Verdun czy Gorlicami miejsca na świeczkę jak nie było tak nie ma a o stryjku, który poległ pod Stalingradem nadal nie wolno wspominać, bo to zdrajca (sic! ciekawe kogo miałby zdradzić?) a ci co pamiętają i świeczkę mu palą to ukryta opcja wiadomo jaka….
a jeszcze jak pamiętają, że babka zmarła w Auschwitz ale w 1946 – ooo to rewanżyści spod znaku Czaja und Hupka. To musiało obudzić pamięć a wraz z nią poczucie, że się do tego świata tej obciachowej propagandy zza Brynicy nie należy.
Tylko jak do 1989 władzy nie wierzyłem, bo instrumentalnie posługiwała się propagandą tak w pewnych sprawach i dziś nie wierzę, bo widzę co się dzieje – Sikorskiego na Wawelu nie wykopał z grobu Stalin ani Gomułka, tylko kilku fanatyków dla propagandowych celów. Skoro są zdolni do takiej głupoty – co jeszcze zrobić gotowi byle nie odkryto „biało-czerwonych” plam, którymi zapaćkano i historię i teraźniejszość? Spis i jego wyniki to betka przy tym. A gdyby się miało okazac, że podważa to legitymizację zaboru zachodnich terytoriów po 1945 – oj, będzie się działo….
Spis psińco wart. jakis internauta napisal że podał narodowośc śląska choć nie ma nic wspólnego ze Śląskiem, kłamano. Gorzelik ma żone z Łodzi w domu mowi po polsku, podał prawdę?
Politycy i media w III RP zarzucają
Rosji, Białorusi, Wenezueli, Syrii
i wszystkim których nie lubią
oszustwa wyborcze i przekręty, twierdząc ze oni w III RP są cacy.
A tu, nie tylko ze Spisem Powszechnym,
demokraci z KOR i S udają, ze nic się nie dzieje.
Podobnie jak Prok. Generalny Seremet, piszący instrukcje jak zabijać karpie nie reaguje na łamanie prawa przez prokuratorów. Np. prok. Nowak, Myśliński, Giemza, Babiński, Wełna, Aleksandra Badtke.
Podobnie MS Gowin.
O Geniuszach z Wiejskiej uchwalających głupie prawa nie chce mi się pisać
Jak można być tak głupim, aby kwestionować śląskość – czyli wolny wybór człowieka – bo ten człowiek ma żonę skądś tam a w domu posługuje się takim samym językiem jakim na codzień mówi większość mieszkających w Polsce Niemców, Tatarów, Cyganów, Czechów i wszelkich innych narodowości?
@obojętność na cudze cierpienie
Na tym polega dramat Polski, że jesteście co do zasady tacy zaściankowi. Język nie ma nic wspólnego z narodowością, mogę mówić po polsku i być Ślązakiem albo kimkolwiek innym, z kim tylko czuję mentalną i duchową łączność. Nie rozumiem dlaczego nie jesteś ze swoimi ziomkami w stanie tego pojąć. Chyba za dużo romantycznego bełkotu naczytałeś się w szkole.
Woziwoda sie kompromituje, slowa o Gorzeliku dotyczyly sprawy języka domowego
Rzeczywiscie coś brzydko pachnie z tym spisem.Choc moze sprawa jest prozaiczna. Może software spisowy okazał się do bani jak wiele innych osiagnięc inzynierskich
III RP.A może „przekręcono” kontrakty na system komputerowy i w dokonanym przetargu zakupiono komputery zabawkowe ?
Niepokój mój budzi objawiajacy się trynd fałszywego umacniania państwa „nadzorcy” obywateli.Poprzez rozrost i hołubienie chordy urzedniczej i chordy „sużb” wszelakich.Mam nadzieję,ze przesadzam.
To nie jest umacnianie państwa .To jest droga do antagonizacji państwa i jego obywateli.Antagonizacji po której projekty regionalizacji okażą się nie wystarczajace.
W spisie było dla 20% wybrańców pytanie o wyznanie.Podejrzewam,że gros tych 20% znaleziono w Podkarpackim i Podlaskim.Do pozostałej części mieszkańców RP to pytanie nie dotarło.Już biskupi i spolegliwi politycy się o to postarali.W ten sposób będziemy mieli 99,9% katolików w Polsce.W przypadku pytania o narodowość tej roztropności zabrakło i pytano wszystkich.Stąd takie wyniki.Pozdro…
Do mnie przyszedł rachmistrz ale tylko o córkę zapytał a co do mojej osoby gdy dowiedział się w rozmowie,iż jestem Ślazakiem to stwierdził ,że przyjdzie w nablizszym czasie … nie przyszedł więcej a gdy spotkałem go na ulicy to powiedział, że już nie musi do mnie przychodzić …
… o tym do czego „spis” był potrzebny przekonamy się „badając” tematy różnych „prac naukowych”, ale będą one psinco warte przez „specyficzne” poczucie humoru, Europejczyków mówiących po Polsku! Tyle samo są warte ankiety przedstawiające seksualne zaangażowanie nieletnich co ten spis!
@bolewiczok
A może wręcz przeciwnie. Z owych 20% tylko np. 75% zadeklarowało wyznanie rz.kat. I jak się to by miało do zadeklarowanych ostatnio przez Ojca Inkwizytora 95% ? A – nie daj Boże – jeżeli jeszcze mniej?
Dla niektórych w „stolycy” to nawet milion Ślązaków byłby bardziej do przełknięcia.
Robiłem rozeznanie wśród człoków dalszej rodziny, od pokolenia czy dwu mieszkających poza Śląskiem. Większość z tych, do ktorych dotarli ankieterzy, jako drugą podała „śląską”. Niektórzy twierdzili, że ” na złość”. Ale nie dopytywalem komu.
W woj. śląskim mieszka 5 mln luda. Większość z nich jedynie rozumie po polsku. Jaką narodowość wpiszą, kiedy jest tylko jedna opcja do zaznaczenia? A w ogóle to komu jest potrzebny taki podział w jednoczącej się Europie?
„A w ogóle to komu jest potrzebny taki podział w jednoczącej się Europie?”
widocznie jest potrzebny:
choćby po to by nikt mi dzieci do Muzeum Powstania nie woził by im pranie mózgu robić….
w zjednoczonej Europie będąc Europejczykiem Francuz Franzucem pozostaje..
Pojawił się szatański ale znakomity pomysł, by Oberprezesa lub Pana Gajowego kiedy następnym razem zawitają na Śląsk powitać tłumem ubranym w niemieckie mundury – najlepiej te z 1914 roku (bo nie budzić skojarzeń u mieszkańców Kraju Priwislinskiego). a Najlepiej z pikelhaubami na głowach plus orkiestra grająca marsz Yorcka. ale byłaby zabawa!!!
Galicyjok a czytasz gazety francuskie ze tak blyszczysz tu tym pieknym krajem? Rozumiem ze wolalbys aby Twoje dzieci jezdzily na wycieczki do Muzeum SS i poznaly prawidlowe podejscie do kilku spraw.
Wiecej takich jak Ty i z Europy jednoczacej sie bedziemy mieli ja jeszcze bardziej podzielona.
@Luke
czytam czasem (i nawet nie dlatego, że chcę ale czasem muszę „służbowo” – dorgi patrioto z Priwislinia), co nie oznacza, że wszytsko co tam znajdę mi się podoba.
nie mam ochoty by dzieciom robiono pranie mózgu na jakikolwiek temat, więc nie oczekuję wożenia ich do jakiekolwiek Muzeum (a wątpię by muzeum SS istniało – Niemcy mają dość krytyczny stosunek do własnej preszłości – czego się nie da o was powiedzieć).
Muzeum Powstania to przykład dość topornego i nachalnego ale jednocześnie czysto propagandowego i instrumentalnego wykorzystywania propagandowo tego w sumie tragicznego wydarzenia. Kłopot w tym, że to wasza historia – U WAS godzina W może i nawet WAS wzrusza – ale precz z nią poza Krajem Priwislinskim. Na tej samej zasadzie nikt nie nakazuje wozić dzieci do muzeum Napoleona – chyba, że ktoś chce sam.
Taką dyskusję można ciągnąć w nieskończoność…..
Szaulisi, Bandera, Wypędzeni, Żołnierze Przeklęci, Powstanie, V Kolumna, dobrzy czy źli?
A z czyjego punktu widzenia?
Z punktu widzenia trupa, jest to obojętne.
Z punktu widzenia „Patriotów”, lokalnych szowinizmów, sprawa jak najbardziej istotna.
Mechanizm jest zawsze ten sam- bicie w bęben patriotyzmu, racji stanu.
A potem jak Konopnicka pisała
„a najdzielniej biją króle, a najgęściej giną chłopy”…..
Luke
28 lutego o godz. 1:29
Czym się różni pomnik Małego Powstańca, od dziecięcych armii afrykańskich watażków? Nasi najmłodsi też wierzyli że są nieśmiertelni.
A starcy wysłali ich na rzeź…..
Zindoktrynuj młodych a otrzymasz poręczne narzędzie- janczarów.
@Luke
Galicyjok czyta wyłącznie ulotki z napisem „Priwislinie fe”. Nie oczekuj od niego zbyt wiele.
no cóz… Ceterum censeo ….. esse….
ale drogi @bartoszcze na pomysł, że przybysze z Priwislinia są, że tak rzeknę. „dziedzicznie obciążeni” to był jednak nie wpadł – natomiast takie pomysły na temat Ślązaków jawnie prezentują przybysze zza Brynicy – jak pewna Pani bodajże z Mielca a obecnie chyba mieszkająca w Jastrzębiu…..
Himmler (zootechnik z zawodu) byłby z was – drodzy okupanci – dumny….
Galicyjok – zostawiam bez komentarza, widac ze ci najprawdziwsi slazacy sa najprzykladniejszymi osobami a reszta ich poprostu d…. no i oczywiscie wszyscy czychaja tylko aby was zniszczyc….
Wiesiek – czym sie rozni pomnik od watazkow? pomnik jest rzecza martwa i symbolem watazkowie to sosby zywe.
A jezeli miales zamiar porownac mlodych powstancow z watazkami to gratuluje ”wyobrazni” i wiedzy, a raczej jej braku. Slyszales o rekrutacji przymusowej do takich band? Jak najpierw cala rodzine sie wyzyna na oczach tych dzieci, matki i siostry gwalci i pod kara smierci wciela? Radze uzupelnic wiedze bo dyskusja jest jalowa jak widac.
Co niektorzy znakomicie odnalezliby sie ze swoja argumentacja i analiza vel ocena w show razem z Macierewiczem i Kaczynskim i to nie koniecznie po jednej stronie. Jak widac ”geniuszy” w tym kraju nie brakuje po zadnej ze stron.
widać, że kolega @Luke albo z warsiawy albo właśnie sobie kupił sobie kasetę z zaległymi odcinkami „Czasu Humoru (honoru)?”
– (no chyba, że pełnia i dzisiejsze święto obchodzone z pompą i paradą u nich tak na niego wpłynęło? – ale nie bądźmy złośliwi….)
Luke
1 marca o godz. 0:58
Czyżby obca była Ci myśl, że sporo przywódców traktuje ludzi INSTRUMENTALNIE?
Jako narzędzia, które się zużywają?
Patriotyzm dla plebsu, zysk dla władców marionetek……
Polecam lekturę:
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,11272142,GUS_Slazaka_nie_dojrzy__Spis_internetowy_bez_znaczenia_.html
a teraz to jestem ciekaw co nasz Gospodin @bartoszcze odpowie na stanowisko vice Dyrektor ds. badań demograficznych GUS, która posłowi Plurze wprost na Komisji Wspólnej rządu i Mniejszości stwierdziła, że wyniki internetowego samospisu ws. narodowości nie będą brane pod uwagę inaczej jak informacyjnie, bo uwzględni się w tym zakresie badania rachmistrzów, kórzy dotarli do nie więcej niż 20% gospodarstw.
A to ma być spis „powszechny”?
Nie pasują wyniki „politycznie” to się je dopasuję? no pięknie ale jakoś nikt nie jest zdziwiony – socjalistyczna statystyka? czy może grecka?
Aż się zaczynam zastanawiać jakie były te deklaracje narodowościowe, że teraz już pół roku je „poprawiają” a i tak zamierzają się nimi nie kierować?
może nie było 500 tys. deklaracji nacji śląskiej tylko 1,5 miliona, że Priwislinców strach obleciał?
Mniejszości narodowe – kłopot dla społeczeństwa czy zysk?
(w kontekście „nieistniejącej” śląskiej mniejszości narodowej lub etnicznej na Śląsku)
Problem obecności mniejszości narodowych, etnicznych lub religijnych na terenie jakiegoś państwa jest bardzo złożony i często oceniany kontrowersyjnie. Opinia publiczna w trendzie „political correctness” oczywiście wyraża na ogół głębokie zadowolenie, że „drodzy inni” wzbogacają kulturowo zasadniczy trzon społeczeństwa, przeznacza się subwencje w budżecie na integrację i realizuje „multikulturalne” zabiegi państwa. Miasta niemieckie finansują np. kursy językowe i inne adaptacyjne. Wyniki starań integracyjnych są jednak raczej żałosne i to we wszystkich mi znanych społeczeństwach.
Dla przykładu mahometanie w Niemczech (i okolicy) nie tylko nie akceptują wartości wyznawanych w konstytucjach państw, do których imigrowali i nie poddają się zabiegom integracyjnym, ale wsparci medialnie przez imamów kraju pochodzenia starają się zdominować społeczeństwo swoimi tradycjami, aby wreszcie na całym świecie zapanowało prawo koraniczne (szariat).
Kobiety polskie – cieszcie się – zniknie problem walki o parytet i wreszcie możecie być bardziej usłużne męskiej części społeczeństwa, zakrywając przezornie twarze – przestaną być potrzebne operacje plastyczne!
Co np. myślą Turcy o integracji z niemieckim narodem widać dobrze na podstawie znanego dowcipu – dość starego: Pewna rodzina turecka urządziła się już dobrze w Berlinie (dzielnica Kreuzberg jest dla Turków tym co Chicago dla Polaków) – i zaprosiła krewną z Turcji, oprowadzając ją po Berlinie. Dziewczę powiedziało po spacerze: „Ładnie tu macie, prawie jak w Ankarze, ale po co tolerujecie tu tyle Niemców?”
Słynne „nie” narodu szwajcarskiego dla budowy nowych minaretów jest oficjalnie szeroko potępiane w mediach, jak objawy rasizmu w USA, ale po cichu wspierane przez dużą część społeczeństwa, które boi się muzułmanów, utożsamiając ich podświadomie z wizerunkiem terrorystów. Politycy boją się szczerze wypowiadać o tym referendum, aby nie tracić głosów potencjalnych wyborców. Tak jak u nas działa „bicz boży” w postaci milionów jakichś tam beretów z mało znanego mi materiału, tak u nich muszą się liczyć ze zdaniem milionów wyznawców islamu. Przywódcy religijni muzułmanów straszą Szwajcarię nawet konsekwencjami gospodarczymi i stawiają coraz śmielsze żądania np. w Niemczech, grożąc analogicznymi karami w przypadku poparcia decyzji szwajcarskiej lub próby przeniesienia jej na grunt niemiecki. Bardzo czuli w temacie nacjonalizmu Francuzi próbują walczyć o normalność w szkołach i urzędach, ale z miernym skutkiem. Każdemu, który odważy się na szukanie lub znalezienie robaka w „zgniłym” owocu religijno-kulturowym, przemycanym do bądź co bądź chrześcijańskiej Europy (w preambule konstytucji RFN jest mowa o odpowiedzialności przed Bogiem) grozi się w stylu: „Zadarłeś z islamem – zginiesz, psie!”. W mojej biblioteczce stoją obok siebie Biblia Tysiąclecia, niemieckie tłumaczenie Koranu, wprowadzenie do Talmudu – brakuje mi praktycznie tylko książeczek Mao i Kaddafiego do kompletu, bo Marksa, Lenina i Stalina mam w garażu (komplet tomów rosyjskiej encyklopedii, czekający na wywóz na śmietnik). Zapewniam, że pierwsze z wymienionych dzieł czytałem uważnie, a „…resztę pamiętam…” jak mówił Gołas w skeczu o hydrauliku. Metody talmudyczne w praktyce miałem zaszczyt poznać dzięki „starszym braciom w wierze”, których poznałem w mym długim życiu. Przerażała mnie nienawiść do wszystkiego co obce, wyzierająca z różnych fragmentów Koranu i straszna mściwość i małostkowość Allaha, choć wielu mówi, że to taka miła religia, gdzie samo- i za-bójstwo są podobno największymi grzechami, a Bóg podobno miłuje wiernych. A może tylko wiernych i dlatego niewierni (np. chrześcijanie) mają rację, bojąc się ekspansji tej religii? W Malezji co chwilę donoszą o pożarach kościołów. Nie wyczytałem tego bezpośrednio z sur Koranu, mogłem jednak przeoczyć istotne drobiazgi, ale gdy widzę praktykę zabójców i samobójców (to grzesznicy?) działających z miłości do Boga (11 września w NY itp.) to zaczynam mieć wątpliwości co do sensu szukania porozumienia z fundamentalistami muzułmańskimi i prób ich zintegrowania. Spośród krajów Europy Polska i tak jest uprzywilejowana, gdyż dla bojowników islamu jest tylko stacją pośrednią na drodze do zawojowania Europy Zachodniej, nieco bogatszej. U nas możemy nie starać się o integrację azylantów bo prędzej czy później opanują jakieś środki transportu aby pojechać na Zachód, albo popływają sobie w nurtach Nysy Łużyckiej ku „prawdziwej” wolności. W Niemczech infiltracja urzędów, polityki, gospodarki itp. jest już dość zaawansowana i bezczelne żądania, aby w szkołach obowiązywały przepisy Koranu a nie konstytucja są coraz głośniejsze. Chciałoby się im przypomnieć okrzyk często słyszany w Niemczech w latach trzydziestych: „Deutschland, erwache!” Ironia polegała wtedy na tym, że wrzeszczały to brunatne szeregi, maszerujące do totalitaryzmu faszystowskiego. Pewien genialny człowiek zauważył, że na to „obudzenie” narodu niestety było wtedy już za późno, teraz jest chyba za pięć dwunasta, co podkreślają niektórzy publicyści „niepoprawni politycznie”.
Zacząłem me rozważania, wymieniając w zasadzie niewłaściwe pojęcie „mniejszości narodowej”, którego nie stosuje się do aktualnej fali imigracyjnej, nie dotyczy też ogromnej populacji Turków, nie chcą też Niemcy stosować tego pojęcia do Polaków – obywateli RFN. Zwróciłem uwagę na ten problem, czytając w Internecie o zdecydowanych staraniach przedstawicieli wielu Związków Polaków, wspieranych m. in. przez Instytut Zachodni, aby powrócić do sytuacji z przed wojny, gdy polska mniejszość istniała formalnie na terenie ówczesnych Niemiec – w Republice Weimarskiej – co jej zagwarantowało pewne przywileje.
Interesowało mnie – co niemieckie społeczeństwo o tym sądzi i czytałem artykuły oraz bardzo ciekawe wpisy Internautów. Napotkałem wiele bzdur i wpisów antypolskich, ale również interesujące pomysły i wnioski. Rozprawiono się dość skutecznie z argumentem strony polskiej, że Göring wydał pewien dekret w 1940 roku i wystarczy uznać go za „niebyły”, tj. nieważny. Niby brzmi to logicznie – przecież wszystkie prawa uchwalone przez faszystów były z założenia brzydkie i trzeba je unieważnić! Argumentowanie lobbystów polskich ma zasadniczą lukę logiczną. Dekret Göringa dotyczył zakazu działania Towarzystw i Związków Polaków oraz konfiskaty majątków – rzecz zrozumiała podczas trwania wojny polsko-niemieckiej, a nie negowania formalnego istnienia mniejszości polskiej na terenie ówczesnych Niemiec. Prawdopodobnie inna ustawa z roku 1939 uregulowała problemy mniejszości w Niemczech (m. in. Żydów). Jest link do tej ustawy w Internecie , ale nie interesowałem się nią bliżej. Unieważnienie dekretu Göringa jest wskazane, aby odzyskać utracony majątek, ale rozmowy o uznanie grupy Polaków za mniejszość narodową w myśl ustawy powinny bazować na aktualnych realiach. Problem Towarzystw Polskich w RFN chyba rozwiązał się już sam – podobno istnieje ich kilkadziesiąt, częściowo zrzeszonych, a głównie skłóconych ze sobą.
Dyskutanci zapominają o takim drobiazgu, że sytuacja geopolityczna jest diametralnie inna niż przed wojną. Gros terenów niemieckich, na których była licząca się mniejszość polska (poza Westfalią) jest w tej chwili pod administracją polską i Polacy nie stanowią już – liczbowo – „mniejszości” ani na Śląsku, ani Pomorzu, w Poznańskim czy Prusach Wschodnich. Niegłupie wydaje się odkręcenie koła historii do tyłu, niebezpieczeństwo leży w tym, że wtedy absolutnie wszystkie elementy historii trzeba cofnąć (koło obraca się w całości, nie da się ograniczyć ruchu do tych szprych, które się nam podobają) – tzn. przekazać te tereny na powrót Niemcom (np. Śląsk – teren o silnej przed wojną mniejszości polskiej) – nadać mieszkańcom obywatelstwo niemieckie, wtedy można myśleć o uznaniu mniejszości polskiej – niezależnie od procentów. Nie sądzę, aby tak karkołomne i niekorzystne dla Polski były zamierzenia Polaków w Niemczech choć logika wskazuje taką drogę. Dość liczna grupa obywateli RFN, którzy przybyli po wojnie do Niemiec z Polski może oczywiście aspirować do zachowania polskich tradycji, zachowań kulturowych itp. co wiąże się z pojęciem mniejszości narodowej w obcym kraju, ma do tego prawo, ale niekoniecznie domagać się przywilejów, zagwarantowanych dla oficjalnie uznanej mniejszości w rozumieniu aktualnej ustawy. Większość z nich przed wyjazdem deklarowała przecież, że są Niemcami, uzyskali obywatelstwo na podstawie dokumentów o pochodzeniu niemieckim. Jak patriota polski, kochający wszystko co polskie, może wybrać obcy kraj (do tego zawsze wrogi i znienawidzony) jako miejsce do życia dla swej rodziny i obłudnie udawać w tym celu najpierw Niemca, a później domagać się przywilejów polskiej mniejszości? Kali byłby dumny z takiej moralności. Sadzę, że dotyczy to wielu „świeżych” imigrantów z Polski, choć na pewno są odstępstwa od tej reguły. Znam Polaka ze Śląska, który wyemigrował z żoną, mającą tzw. „pochodzenie”, została natychmiast obywatelką niemiecką z mocy prawa, maż mógł po roku ubiegać się o obywatelstwo, ale nie chciał pozbyć się polskiego obywatelstwa, z którego był dumny. Zachował obywatelstwo polskie i jako Polak zrobił znakomitą karierę jako lekarz, której nie był w stanie zrealizować w Polsce. Działacze Solidarności, którym usilnie „zasugerowano” opuszczenie kraju w stanie wojennym, zaczepili się w różnych krajach i pewnie zachowali tradycje polskie, choć i tak nie pasują do ustawowej definicji mniejszości.
Ci, którzy nie chcieli opuścić swej ojcowizny na terenach polskich, mogą teraz deklarować, że są Niemcami i zaliczać siebie do mniejszości niemieckiej w Polsce – ci aktualnie mieszkający za Odrą na ogół nie mają moralnego prawa do nazwania siebie Polakami (według mnie).
Chodzi mi głównie o falę późnych przesiedleńców i imigrantów gospodarczych, bo faktycznie „wypędzeni” i „przesiedleńcy”, jasno deklarujący chęć wyjazdu, gdyż są Niemcami i wyjechali przed cudem gospodarczym bez prawa powrotu do Polski (w paszporcie wpis, że nie są obywatelami RP) pewnie nie wygłupiają się w tej chwili, deklarując nagle chęć zostania Polakami. Co najwyżej śpiewają polskie kolędy od czasu do czasu lub słuchają odpowiednich płyt, są to ciągoty pewnie nie tyle narodowościowe, ale powrót do okresu młodzieńczego, gdy np. śpiewało się w polskim chórze kościelnym. Farsa weryfikacyjna wobec Ślązaków w latach czterdziestych – Polak za 25 złotych – nie zabrała im prawa wyboru opcji narodowej w wolnej i jakoby demokratycznej Polsce, jednym z państw Unii Europejskiej, gdyż ówczesne postępowanie polskich władz było z gruntu nieuczciwe i nie dawało sensownego wyboru – jak to jest w zwyczaju w państwie totalitarnym.
Argumentem mediów polskich dla uznania polskiej mniejszości w Niemczech jest fakt, że (po latach daremnych starań wielu działaczy) sejm uchwalił jednak ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych, pozwalając na zaliczanie w/w obywateli polskich do mniejszości niemieckiej w Polsce, co zresztą przez ponad pół wieku nie było możliwe, nawet nie do pomyślenia. Domagają się zabiegu paralelnego w RFN, tzn. uznania wszystkich tam mieszkających Polaków za mniejszość narodową lub/i zabrać mniejszości niemieckiej w Polsce ustawo zagwarantowane prawa. Lobby nie chce się zadowolić nazwą „grupa” z umowy między Polską i RFN w sprawie „dobrosąsiedzkich stosunków”(?), która swobodę własnych tradycji kulturowych zapewnia.
Często słyszałem, że nie ma Niemców na Śląsku, nawet hierarchia kościelna i zwykli księża walczyli z biskupem Nosolem, gdy zaproponował posługi religijne w „języku serca” – cokolwiek by się pod tym rozumiało. Szef hierarchii kościelnej, J. Glemp, powiedział publicznie, że nie będą polscy księża germanizowali na siłę Polaków na Śląsku, bo Niemców tam przecież już nie ma – tak to widział z dalekiej Warszawy lub Gniezna jakiś czas temu.
Dawno temu wypowiedziałem się na temat bezsensowności jakiejkolwiek dyskusji, gdy nie są jednoznacznie określone pojęcia podstawowe w niej użyte. Dochodzimy do najważniejszego pytania:
Jaką grupę ludzi można uznać za „mniejszość narodową” w danym państwie?
c.d.n.
Jaką grupę ludzi można uznać za „mniejszość narodową” w danym państwie?
Rada Europy próbowała ustalić jednolitą definicję, ale nie doszła do porozumienia, obowiązującego wszystkie kraje Europy, wiec scedowała ten problem na rządy poszczególnych państw, ustaliła tylko ogólne ramy ewentualnego prawa. Sejm polski dokonał tej sztuki i określił warunki, jakie musi spełniać grupa ludzi, aby mogła siebie określić „mniejszością narodową” lub „etniczną”. Różnice miedzy tymi dwoma pojęciami są subtelne choć są zdefiniowane. Zainteresowani mogą przeczytać ustawę w Internecie. Istotnym czynnikiem jest zamieszkanie tej grupy obywateli od co najmniej stu lat w tym miejscu. Niemcy spełniają ten warunek, Kaszubi też i wiele innych grup. Ślązacy wprawdzie 700 lat walczyli z germanizacją na tych terenach (chyba mieszkając a nie z doskoku?), nie spełniają jednak innego warunku i nie mają nawet prawa do „etniczności”.
Zachowanie odrębności kulturowej jest ułatwione, jeśli reprezentanci grupy żyją w skupiskach – to opóźnia integrację (np. Żydzi w gettach). Znam krewnych z Francji i Wielkiej Brytanii, którzy od dawna tam żyją, a nie posługują się językiem francuskim lub angielskim – nie potrzebowali tego. Odwiedzałem miasteczko w północnej Francji, w którym przebywał mój szwagier blisko 20 lat (od niemowlęcia do człowieka dorosłego), a jego matka ani w ząb po francusku. Zrozumiałem to gdy z ciocią szwagra udaliśmy się na targ – wszyscy mówili po polsku, w sklepach też, więc po co męczyć się w obcym języku? Podobnie kuzyn żony w Anglii – człowiek w moim wieku. W pracy z szefem i robotnikami oraz w sklepie po polsku, po żonę przyjechał do Białego Stoku, nie mówi po angielsku i nie chce się uczyć. Osobiście tego nie rozumiem ani nie pochwalam (szczególnie u Eurodeputowanych). Moją pierwszą czynnością w obcym kraju była chęć porozumiewania się z obywatelami tego państwa w ich języku. Może wynika to z mojej nieufności, a może chciałem ich lepiej zrozumieć? Ustawowo takie życie w określonych skupiskach nie jest jednak absolutnie nieodzowne, choć wspominają o tym obie ustawy, bo cyganie nie mieliby szans na uzyskanie statusu mniejszości etnicznej, choć mało kto tak skutecznie opiera się naciskom integracyjnym i zachowuje odrębność kulturową.
Potencjalnym „leniwym” czytelnikom, którzy nie chcą sięgnąć do źródeł, przedstawię skrót – w stylu bryków z literatury w nauce języka polskiego. Podstawowe warunki oficjalnego uznania grupy ludzi za „mniejszość” to odpowiednio długi okres zamieszkania w danym państwie (albo na określonym terenie), odrębność kulturowa i językowa oraz wyrażona chęć kultywowania tych tradycji. Różnica miedzy „narodową” a „etniczną” mniejszością polega głównie na tym, że narodowa ma odpowiednika w innym państwie, a etnicznej tego brakuje. Dlatego Kaszubi są mniejszością „etniczną” (nie ma „Kaszubolandu”), a Białorusini, Niemcy i Ukraińcy „narodową”. Ślązakom podobno brakuje tej odrębności językowej i kulturowej – rzecz dyskusyjna!
Jak to wygląda dziś ustawowo w Niemczech? Pojęcia obu „mniejszości” są podobne, argument o długim okresie zamieszkania też, choć nie tak dokładnie sprecyzowany jak w Polsce. Przykłady zarejestrowanych mniejszości świadczą o tym, że chodzi o kilka wieków. Jest grupa Polaków spełniająca „polski” warunek „zamieszkiwania”, szczególnie w Westfalii – górnicy od 19-go wieku (po wojnie prusko-francuskiej) i podobno grupa chłopów jeszcze dużo wcześniej, bo największa fala imigracyjna występowała chyba na początku 20-go wieku (po pierwszej wojnie) – ci imigranci dopiero za kilka lat „dobiją” do setki. Czy oni spełniają jednak aktualne wymogi ustawy niemieckiej o ”Alteingesessenheit” (zasiedleniu od dawna)? Nie można przecież wymogu polskiego przenieść żywcem na grunt niemiecki, nie licząc się z aktualnymi realiami. Obecna ustawa nie obowiązywała w chwili, kiedy Polacy zostali uznani za mniejszość, więc nie wiem, na jakiej podstawie taka mniejszość została wtedy zarejestrowana – nie znam warunków. Nie omówiłem jeszcze wystarczająco innego problemu: Dalszym warunkiem jest istnienie odpowiednich skupisk przedstawicieli danej grupy, co jest dokładnie spełnione przez trzy z uznanych mniejszości w Niemczech, podobno spełniają ten warunek też cyganie, ale osobiście w to wątpię, znając ich tryb życia. Polska ustawa również uwzględnia to „skupienie”, wiążąc je z pewnymi przywilejami (obecność 20% chętnych mieszkańców pozwala na staranie się o dwujęzyczne nazwy miejscowości – choć nie jest to automat!).
Mój teść z Galicji pojechał do Niemiec do pracy rolniczej przed pierwszą wojną światową. Gdyby pozostał tam, gdzie pracował i założył rodzinę, mógłby już starać się o odpowiedni „status” – sto lat jak obszył!
Jest tylko inny problem. Czy oprócz działaczy związkowych Polonii w Niemczech istnieją jeszcze potomkowie owych chłopów lub górników, którzy pielęgnują tradycje polskie – drugi podstawowy warunek uznania grupy ludzi za mniejszość narodową?
Niemcy na Śląsku przynajmniej próbowali – wbrew surowym zakazom – podtrzymać tradycje, co było bardzo trudne przy naciskach władz na totalną polonizację, która nosiła piękne miano „repolonizacja”. Jest to zupełnie inna sytuacja niż w Niemczech. Przydałyby się tam „słupki” sondaży, ale tylko wśród Polaków z przedwojennej mniejszości, a nie imigrantów gospodarczych lub politycznych z PRL, których fala zalała RFN. Chyba nie będzie z tym bardzo dobrze. Pamiętam bowiem repatrianta z Westfalii o pięknym nazwisku Nowacki, człowiek mający dwadzieścia kilka lat krótko po wojnie i mówiący wyłącznie po niemiecku, bo po polsku nie umiał, już zatracił swe korzenie i wrócił tylko za namową matki, która chciała umrzeć w Polsce. Mój szwagier – repatriant z Francji znacznie lepiej czytał i pisał po francusku niż po polsku. Widać, że asymilacja Polaków w Europie następuje dość szybko – już w drugim pokoleniu – w przeciwieństwie do przedstawicieli innych religii, „opornych” na wysiłki integracyjne państwa. Zakładając jednak, że znajdzie się tych 10 sprawiedliwych jak w Sodomie (grupa nie musi być bardzo liczna, choć według ustawy niemieckiej powinna być „znacząca”), wtedy można skłonić władze niemieckie do uzupełnienia listy oficjalnie uznanych mniejszości, która aktualnie jest bardzo krótka i egzotyczna: Sorbowie (Łużyczanie) w byłej NRD, Fryzyjczycy, Duńczycy i Romowie. Wszyscy wymienieni od wielu wieków mieszkają na terenach aktualnie niemieckich – Duńczycy w Szlezwiku po jakiejś dawno przegranej wojnie, Fryzyjczycy (dwie „odmiany”) w kilku miejscach na północy kraju a cyganie (Roma und Sinti) są rozproszeni wszędzie i diabli wiedzą od kiedy w Niemczech, choć podobno grupują się w ośrodkach wielkomiejskich. W Niemczech takowych nie widziałem, w „wielkomiejskim” Paryżu faktycznie część brzegu Sekwany okupują tabory cygańskie. Polski ustawodawca był bardziej liberalny pod względem wymogów odnośnie liczby reprezentantów – jedna z uznanych mniejszości etnicznych liczy podobno 48 członków, można w Google’u sprawdzić, która.
Problemem bardzo istotnym dla niemieckich Ślązaków były dzieje walki o oficjalne uznanie ich istnienia. Jeszcze dziś, mimo ustawy i powszechnej wiedzy o istnieniu takiej mniejszości, przeciętny patriota polski neguje ten fakt. We wpisach w Silesii spotkałem nieraz takie zdanie :
„Niemieccy Ślązacy są jak Yeti – mówi się o ich istnieniu, ale nikt ich nie widział”!
Śledziłem z zainteresowaniem, wprawdzie tylko umiarkowanym, zabiegi zapaleńców w „temacie” i dojście krok po kroku do obecnego stanu prawnego – zgodnego formalnie z zaleceniami Rady Europy. Zaczęło się od wieloletniej, bezskutecznej walki o zarejestrowanie „Towarzystwa Miłośników” (skrótowa nazwa mojego wymysłu), żonglowanie poszczególnymi wyrazami w nazwie i statucie Towarzystwa, aby nie urazić uczuć patriotycznych „większości”. Wreszcie udało się przełamać bariery prawne, choć w praktyce niezupełnie. Dużo pomagała pomoc gospodarcza dla „większości” w Polsce z RFN. Pewien znany opolski polityk jeszcze niedawno temu torpedował wszystkie starania ludności miejscowej, chcącej wykorzystać należne jej przywileje po uchwaleniu ustawy, nad którą ów polityk osobiście „pracował” jako ekspert w sejmie, starając się aby była jak najbardziej niekorzystna dla potencjalnych beneficjentów (walczył o podniesienie progów). Nie był on – i nie jest – odosobniony w takich poglądach i czynach, bo wyborcy powierzyli mu przecież funkcję posła – reprezentanta Opolszczyzny, znając jego ekstremalne poglądy, których nie tylko nie krył, ale się nimi chełpił.
Z mojego otoczenia drobne fakty: Teściowa mojej córki, patriotka i głęboko wierząca i praktykująca katoliczka, wyszła podczas mszy oburzona z katedry w Opolu na znak protestu wobec decyzji biskupa, kiedy poinformował wiernych, że na Górze św. Anny odbędzie się pierwsza msza po niemiecku. Na wiadomość o chęci umieszczenia przez mieszkańców pewnej wioski dwujęzycznych nazw oświadczyła, że natychmiast tam pojedzie i zerwie to paskudztwo. Nieco później, gdy niemieckie msze były odprawiane również poza Górą św. Anny, po każdej mszy wybijano szyby w naszym probostwie, a graffiti na znakach drogowych to już tradycja. Kłopoty przy próbach ustawiania wszelkiego typu „niekoszernych” tablic pamiątkowych to już legenda.
Niezwykle owocni w walce z „nowością (odmiennością)” byli dziennikarze opolscy. Mam wycinek ze starej Trybuny Opolskiej, organu jedynie słusznej partii, w którym pseudo-dowcipne rozważania na temat nieistniejącej przecież mniejszości niemieckiej sięgnęły szczytów głupoty i chamstwa. Nie chce mi się przepisać całego artykułu, ale tytuł mówi sam za siebie: „My – dzieci kwitnącej wiśni”. Autor – z japońska „Janakawa” (po dopasowaniu pisowni nazwiska Jan Kawa do coraz silniejszych ciągot do kultury japońskiej) brylował w idiotycznych porównaniach tworzonej przez siebie i kilku kolegów mniejszości japońskiej w Polsce z próbami mówienia o niemieckiej mniejszości, kpiąc z samego niepojętego pomysłu, iż mogą istnieć Ślązacy, którzy z niewiadomych jemu powodów czują się związani z kulturą niemiecką.
W tym samym numerze Trybuny obok wypocin wybitnego „japońskiego” dziennikarza Janakawy znajduje się wzmianka o zburzeniu pomnika Dzierżyńskiego, w notatce pod tytułem: „Aktualne – nie słuchaliście to poczytajcie”. Mniejsza o Feliksa w Warszawie (to Ślązaków mało obchodzi – mieliśmy swoje pomniki do obalenia), ale nieco dalej autor narzeka na msze niemieckie w wyłącznie polskiej Górze św. Anny i mówi z obrzydzeniem o wypowiedziach działaczy „rzekomej mniejszości niemieckiej” nawołując brać dziennikarską do licznych publikacji piętnujących owych działaczy, którzy podobno twierdzili, że „… Adenauer i Brandt zdradzili Ślązaków a jakiś nowy Adolf zrobiłby nam lepiej…” (niestety brak cytowania źródeł, była to raczej intuicja dziennikarska pana Jana Rzytki – autora notatki).
Tak wyglądał – i w świadomości wielu mieszkańców Opolszczyzny ten stan funkcjonuje nadal – stosunek do problemu tej „rzekomej” mniejszości niemieckiej w Polsce. Zastanowił mnie pewien wpis – à propos – z Silesii, choć nie wiem czy to napisał mieszkaniec Opolszczyzny:
„Każdy pocisk jeden niemiec
Samstag, 09-05-09 14:38 Szwabskie ryje, won z Polski. Za dobrze wam się tu powodzi, lecz do czasu. Dzień bankructwa i rozpadu „unii” będzie dniem waszej zagłady, jeżeli wcześniej nie pomyślicie o powrocie do niemiec. Deutsche raus.”Przeboleję „szwabskie ryje” – odpowiednik – „polnische Schweine”, nie zgadzam się jednakże ze stwierdzeniem, że mają się te ryje za dobrze w Polsce, nie martwię się też losem Unii, nie podoba mi się tyko passus o „powrocie do niemiec”. Skoro mój szwabski ryj był w „niemczech” tylko wtedy, gdy mieszkałem na Śląsku – tam gdzie dziś – to chyba oznacza to, że ten patryjota (nie mylić z idiota) chce ów Śląsk zwrócić Niemcom – będzie mi przykro zmienić na starość państwowość, ale chyba mnie to za bardzo nie zmartwi – dostaniemy niemieckie emerytury, a żona po mojej śmierci obie emerytury – hurra!!!
W moim odczuciu los formalnie „nieistniejącej” mniejszości polskiej w Niemczech nie jest bardziej dramatyczny. Gdybym miał realny wybór to wolałbym być Polakiem w Niemczech niż Niemcem w Polsce, mimo ustawy o mniejszościach, która tym Niemcom „…coś tam, coś tam…” podobno gwarantuje. Byłbym zadowolony, gdyby oba państwa wcieliły w czyn zapisy umowy o wzajemnym traktowaniu mniejszości narodowych lub „grup” przyznających się do odpowiednich korzeni i nie dbałbym o nazwę takiej grupy. Sam nie należę do żadnej z tych grup, mogę więc wspaniałomyślnie zrezygnować z aspiracji Polonii do uzyskania upragnionego statusu, jestem po prostu Ślązakiem – traktowanym cały czas jednakowo przez oba rządy i narody – tzn. „per noga” – nie wierzę też w nowego Adolfa, który mógłby nam „robić lepiej”!
Na koniec stwierdzam ze smutkiem, że wprawdzie wymyśliłem chwytny tytuł artykułu, ale nie potrafię sam odpowiedzieć na zawarte w nim pytanie. Może zrobią to krytycy mojego tekstu? Pewnie może być i tak i tak, w zależności od tego, czy mniejszość bardzo się różni od większości czy ma z nią wiele wspólnego. Nie mnie ocenić, który wariant ma miejsce odnośnie „prawdziwej” (ustawowej) według mnie mniejszości polskiej w Niemczech – potomków imigrantów z przed wieków, tych znanych z literatury Kowalskich i im podobnych. Może prawnuki Podolskiego uzyskają odpowiedni status, bo Klose wydaje mi się być straconym dla działaczy Polonii – śpiewa ochoczo niemiecki hymn przed meczem, czego jego kolega nie czyni, choć złośliwcy twierdzą, że to nie ma podtekstu politycznego tylko „…ten typ tak ma…”.
Analogicznie – nie wierzę w przetrwanie niemieckiej „par excellence” mniejszości na Śląsku, jeśli gwarancje ustawowe pozostaną tylko na papierze i nie będzie zorganizowana wystarczająca sieć szkół o niemieckim języku wykładowym oraz rozwijane inne formy aktywności kulturowej i to przy finansowym poparciu z za Odry. Już teraz działacze mniejszości nie reflektują np. na moją bogatą bibliotekę i to z różnych powodów: „Młodzież” (do 70-ki) nie zna czcionek druku typu Kochfraktur, dawnego sposobu drukowania – do 1940 roku – ponadto zdaniem aktywistów interesujące dla nich są tylko książki o Śląsku – a prawdziwe skarby literatury niemieckiej nie znajdują się w ich obszarze zainteresowań. Co to będą za Niemcy, którzy nie będą wiedzieli kto to był Goethe, Schiller, Lessing, Kleist, Eichendorff (z pod Raciborza) czy Felicitas Rose lub Theodor Storm (północne Niemcy) albo Paul Keller (z Dolnego Śląska)? Jak tu dostarczać niemieckim jakoby dzieciom godziwej rozrywki, nie czytając im i nie demonstrując znakomitych karykatur Wilhelma Buscha (np. Max und Moritz)? Można by ostatecznie nie propagować Konsalika, bez tego Niemiec może się obejść. O tych pierwszych wieszczach dzieci przynajmniej usłyszą na lekcjach języka polskiego, jak moja żona wierszyk „Król Olch” – reszta jest milczeniem. Żona z tego wierszyka też już dużo nie pamięta, tylko wyraz „Erlkönig”, wymawiając go zresztą fatalnie. Z tym się jednak muszę pogodzić, taka jest cena zawarcia związku małżeńskiego przez osoby z różnych kręgów kulturowych. Jest tak samo jak przy mniejszościach narodowych lub innych – taki związek albo wzbogaca doznania kulturowe, albo zawęża krąg tych doznań.
Mój stosunek do tej sprawy jest ambiwalentny. Z jednej strony szkoda mi, że wnet z nikim na pewne tematy nie będę mógł porozmawiać po niemiecku, wraz z moim pokoleniem wymrze również potrzeba organizowania posług religijnych w „języku serca”, a z drugiej strony moi potomkowie takiej potrzeby nie odczuwają, czytają książki po angielsku lub po polsku i to im wystarcza. Modlą się i spowiadają po polsku lub wcale, bo z tą deklaracją, że ponad 90% obywateli polskich wierzy i praktykuje, mydli się oczy Watykanowi i reszcie świata. Chciałbym znać skorygowane liczby po ewentualnym wprowadzeniu podatku kościelnego, przed którym ostro broni się kler (też uprzywilejowana – i to bardzo – mniejszość w polskim narodzie). Woli „co łaska…ale nie mniej niż…” bez żadnej kontroli przychodów i wydatków. Znamienne było zachowanie polskich robotników, legalnie pracujących w Niemczech – nagminnie występowali z „umiłowanego” kościoła, aby uniknąć płacenia podatku. Kler niemiecki niegłupi i zawiadamiał polskie parafie o tym fakcie, gdzie wystarczająco „wychowywano” rodziny odszczepieńców. Jest to piękny przykład tego, że Niemcy i Polacy mogą zgodnie współpracować, jeśli interesy są wspólne.
uwielboam komentarze @Anotoniusa – a trafna uwaga, iż tradycyjny postulat polskich tzw. patriotów „Szlyzjery raus do Reichu” w istocie jest postulatem powrotu „Śląska do macierzy” – ha, ha, ha zawsze bowiem albo Mahomet do Góry przyjść może ale może też Góra do Mahometa – też będzie dobrze.
Co do problemów z asysmilacją obcych, to warto przy tym nadmienić, iż Nimecy obecnie, a zwłszacza ich zachodnia część czy Berlin są znacznie bardziej „wielonarodowe i wieloetniczne” niż jakikolwiek fragment obecnej Polski. Odrobili lekcję powojenną tam jest ogromni liczba imigrantów także spoza Europy – to zupełnie inna sytuacji niż obrazek Niemiec sprzed wojny – a zwłaszcza popularyzowany przez polską propagandę od czasów Gomułki.
A problemy z asymilacją (tu wezmę Turków w obronę), które dotyczą nie tylko Niemiec ale wszystkich krajów Europy zachodniej od ho, ho końca II wojny i epoki kolonialnej (np. we Francji pierwszą falą arabskich imigrantów byli profrancuscy lojaliści z Maghrebu – czasami nazywani podobnie jak reszta były obywateli kolonii „pied noir” – nie mogli zostać „u siebie” bo byli często zwolennikami zachowania związków byłych kolonii z Francją, czego nowi „patrioci” by im nie darowali).
Niemniej problem dotyczy znacznej ale jednak tylko części tureckiej społeczności w Niemczech. Nie wszyscy się okopują i odmawiają asymilacji – o ile wiem znacznym problem jest ogromna przepaść pokoleniowa i mentalna w drugim i trzecim pokoleniu: Co ciekawa polega ona na tym, iż jednym „odwala” w jedną stronę: idą często w kierunku radykalnego islamu, którego tak naprawdę nie znają, bo wyrośli w europejskim społeczeństwie ale czują się często odrzucenie przez swoich niemieckich i chrzescijańskich sąsiadów – szczególnie w dobie kryzysu. A drugim „odwala” często przeciwną stronę: asymilują się tak, że wręcz odcinąją się od korzeni i chcą być plus catholique que le pape. To jest problem wewnątrz hcyba wszelkiej imigracji – co ciekawe Turcja jest i tak jednym z najbardziej prozachodnio zorientowanych społeczeności poza Europą.
PS. A wyników spisu jak nie było tak nie ma….
@galicyjok
co nasz Gospodin @bartoszcze odpowie
Że nie jest rzecznikiem GUS, to po pierwsze.
W galicyjskich jaskiniach trudno do tego dojść, ale dane z samospisu internetowego będą zapewne interesujące w kategoriach liczbowych (liczę, że zostaną opublikowane), natomiast są równie reprezentatywne jak wyniki sondy internetowej (tzn. nie wiadomo jak się mają preferencje tych, którzy wzięli w nim udział, do rozkładu preferencji w całości populacji) – to po drugie. Nauka dobrze zna zagadnienie błędu pomiarowego (i związane z tym kwestie korygowania wyników), ale w galicyjskich jaskiniach znane są wyłącznie jedynie słuszne Poglądy i Stanowiska.
@Antonius
Rozróżnienie między mniejszością narodową a etniczną w świetle ustawy jest dość proste i logiczne, choć nieźle mnie bawi myśl, że któregoś dnia zmieni się status państwowy którejś z grup etnicznych (np. Tatarzy odzyskają własne państwo) i co wtedy „ustawa zrobi”.
Do dziś nie zarzuciłem pomysłu zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego tego przepisu ustawy o mniejszościach, który wylicza mniejszości na zasadzie „ta, ta i ta”, skoro tuż powyżej jest wskazane, jakie warunki musi spełniać mniejszość (gdyby została podważona rejestracja SONŚ, to byłaby to może niezła okazja).
Podrzucono mi dziś pewien tekst, który mnie wzburzył maksymalnie. Tak kretyńskich i chamskich wypowiedzi od wielu lat nie widziałem. Ten anonimowy „najlepszy sku..syn narodu polskiego” – czyli poseł pokazuje prawdziwą twarz patryjoty-katolika. Zostawiam to bez komentarza, bo musiałbym użyć wyrazów nieprzyzwoitych.
*** Po ujawnieniu przez prezesa Kaczyńskiego, kim są naprawdę Ślązacy, rozpętała się dyskusja, czy orientacja ta jest zdrowa i zgodna z naturą Polaka.
· Jeśli ktoś czuje się Ślązakiem, trudno mu tego zabronić. Ale niech nie wychodzi z tym do mediów i na ulice, gdzie są dzieci i gdzie żyją normalni Polacy – mówi anonimowo jeden z przypadkowo spotkanych przeze mnie posłów PiS – Zresztą twierdzenie tych ludzi, że są narodowości śląskiej, to urojenie, gdyż taki naród nie istnieje. Wszyscy wiemy, że w praktyce chodzi tu o zakamuflowaną opcję niemiecką.
· Dlaczego ci ludzie się kamuflują?
· Może uważają, że w ten sposób nikt ich nie rozpozna. Ale jak pan widzi, mylą się. Niemiecka opcja zalatuje od nich na kilometr.
· Skoro uważają się za Ślązaka…
· Umówmy się, że nie oni będą decydować, za kogo mają się uważać. Gdyby szanowali polskość, uważaliby się za Polaków. To chore, że ktoś, kto mieszka w Polsce, nie chce być Polakiem. Jak nie chce, to niech jedzie do Syjamu albo na Madagaskar. Oni sprytnie deklarują, że chcą większej autonomii, ale dobrze wiemy, ze zaczyna się od autonomii, a kończy na żądaniu prawa do zawierania małżeństw i adoptowania dzieci.
· To złe?
· Stoimy na stanowisku, że polska rodzina to związek dwojga Polaków. Tymczasem niech pan zwróci uwagę na ich język. Na Europę mówią Ojropa, na powietrze – luft, a w kiosku zamiast gazety kupują cajtung. Na ojca wołają fater, siostra to szwestera, a bliźniaki – cwilingi, co pachnie zwykłą prowokacją – wylicza poseł. Mówienie takim językiem to zagrożenie dla tradycyjnej polskiej rodziny, dlatego na taki język zgody prezesa nie będzie. Proszę pana, czy można na poważnie brać ludzi, którzy nie spieszą się, tylko się gibają, zamiast uderzyć wola piznonć, nie mówią ssać, tylko cyckać. Dla nich noga to giczoł, nos – kichol, na oko mówią ślep, a na zęby – zymby. To niepoważne. No i te ich liczebniki: dwanosty, piytnosty. Albo łoziymnoscie. Cztery to sztyry. Ciekawe, na co oni liczą, mówiąc w ten sposób i czy w ogóle potrafią się czegokolwiek doliczyć? Dlaczego nie powiedzą jasno, że są Niemcami? Mamy prawo w Polsce wiedzieć, kto jest jakiej narodowości. Dotyczy to zwłaszcza osób zajmujących ważne stanowiska w państwie.
· Sądzi pan, że dużo jest osób ukrywających swoja niemiecką narodowość poprzez wmawianie, że są Ślązakami?
· Powszechnie wiadomo, że w PO i rządzie jest wielu Ślązaków. Poseł Tomczykiewicz w ogóle się ze swoim pochodzeniem nie kryje. Zresztą to byłoby trudne zważywszy, że po polsku mówi z akcentem, niezbyt wyraźnie i z dużym wysiłkiem. W mediach i świecie kultury roi się od niepolskich nazwisk: Kurczok, Durczok, Piekorz czy Kutz. (Polityka)***
jak już się w Kraju Przywislińskim wymądrzamy o statystyce i błędach pomiarów, to zwykle „statystyczny rozkłada błędów pomiarów” jest obojetny tj. tyle samo błędów „w jedną i drugą stronę”. Tu zaś ciekawe zjawisko: jednostronne błedy statystyczne? Ale jak się ogląda relacje z wyborów w Rosji to wiadomo skąd się biorą – wszak to jeden kraj….
Jak za dużo osób Śląskiej narodowości – wiadomo błąd pomiaru, ja liczba spada …. no cóż widać tak prawda… Dziwnym trafem statystyka przywiślańska zawsze na korzyść biało=czerwonych się myli?
I po kiego grzyba państwowy urząd statystyczny urządza sobie sondaże zamiast badania? a zwłaszcza wtedy gdy mu wyniki nie pasują?
Wyluzuj, Antoniusie, kimś spod znaku PiS (oficjalnie lub mentalnie) to aż szkoda się denerwować, oni są odporni na jakąkolwiek wiedzę, czy dotyczy to Śląska, czy Smoleńska.
W galicyjskich jaskiniach wnioskowanie o błędach pomiarów bez znajomości wyników pomiarów to zapewne norma, na całym świecie jednak czeka się na wyniki. Cóż, do Galicji też to kiedyś dotrze.
Wykańczanie osoby Wojciecha Korfantego w II RP trwało 10 lat, a w dwa pierwsze lata po wojnie w polskich obozach koncentracyjnych na Śląsku zgładzono około 30 tysięcy istnień ludzkich!
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75248,11288742,Kazimierz_Kutz__Gdzie_zapalic_swieczke_.html#ixzz1oLowkh57
@wiesiek59
6 marca o godz. 16:29
Brawo Kutz! Przeczytałem, ale to nie ja powinienem czytać, bo to wszystko znam z różnych stron, ale wielu blogowiczom Polityki może otworzyłyby się oczy – przy założeniu, że chcą wiedzieć, jaka jest prawda.
Wiesiek 59 ;
Dziekuje za link do Kazmierza Kutza -gdzie zapalić swieczkę .
To moj rodzinny temat .
Antoniusie ;
Dzięki za Twoje tu pisanie , przeczytałem też Twoją odpowiedź na blogu D.Passenta w adres @ Ryby i czekam na odpowiedź w adres Jakobskyego.
Po Twoim wyjeździe do Sanatorium czytałem komentarze na Ślaskie tematy @ Ryby i @Jakobsky. Miałem ochote im odpisac , ale słusznie postąpiłem czekając na Twoj powrót .
Z Pozdrowieniem dla obu panów
…wpadłam tu na chwilę, i widzę że nadal nie roztrzygnięto sporu podstawowego – a mianowicie czy taki na przykład pan Galicjok jest obuwatelem polskim, czy obcokrajowym. Bo niby wszyscy wywodzimy się z Afryki, ale śniada twarz pana Galicjoka, Jego niekonwencjonalne rozumowanie i przemyślenia mogą swiadczyć, że teoria afropochodzenia nas wszystkich, wymaga rewizji. Osobiście nie mam zdania na ten temat, ale skłaniam się do teorii, że pewna część Afrykanów ma korzenie habsburdzkie, zwłaszcza ci którzy zaludnili obszary dzisiejszej Tanzanii po ucieczce z okolic Linzu.
Kutz i Smolorz dziwnie czesto rozmijają się z prawdą. Smolorz napisał ze wszyscy dyrektorzy LO w Katowicach są z Sosnowca. dyrektor LO Kopernika Terlecki urodzil sie w Katowicach, matka Ślazaczka, ojciec z Krakowa. Kutz kłamie ze w II RP był faszyzm, nie informuje ze czesć wiezniów obozu w Jaworznie była Polakami spoza Ślaska, zawyza liczbe ofiar itd.
Polacy, oddajcie nam swoje domy
Rozmowa z posłanką DOROTĄ ARCISZEWSKĄ-MIELEWCZVK, prezesem Powiernictwa Polskiego
(ANGORA, Nr 10 (1134) z dnia 11 marca 2012 r.)
Nadeszła wiosna i budzą się różne „rzeczy” – rośliny, soki życiowe u ludzi i zwierząt, robactwo i demony!!!
Powraca jak bumerang sprawa majątków poniemieckich, podnoszona przez dumną Kaszubkę dwojga nazwisk, która zmieniła „emploi” opuszczając Senat i zasilając ławę poselską PiSu w Sejmie i wiecznie wierna odpowiednikowi polskiemu Powiernictwa Pruskiego – poświęcając uwagę głównie zdobywaniu lub utrzymaniu majątków, niezależnie od tego, po czyjej stronie jest prawo, tylko z mentalnością babci Pawlakowej: „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”! Nie wypadało jej użyć plagiatu, więc pani Arciszewska korzysta z innego stereotypu od lat: „Nieważne jest prawo uchwalane przez kolejne parlamenty i władze polskie od 1945 roku do dziś. Sądy nie tym się powinny posługiwać, a polską racją stanu”! Nie bardzo wiem, co te tajemnicze słowa oznaczają, bo pani ich nie tłumaczy, chyba mają być zrozumiale dla każdego polskiego patrioty.
Może i tak, ale co ma czynić biedny przedstawiciel zakamuflowanej opcji? Może jedynie sięgać do źródeł, czyli kolejnych ustaw o zagospodarowaniu poniemieckich majątków. Gdy wybuchła sprawa pani Agnes Trawny oraz mieszkań w Gdańsku Augusta Lindhoffa (alias Lipczyński), które wracają dziś w najnowszym numerze Angory, zadałem sobie trud i odnalazłem w sieci odpowiednie ustawy i napisałem komentarz do bzdur, szerzonych przez senatorkę. Chciałem to opublikować w internetowej Silesii, ale nie zaakceptowano tekstu z powodu nadmiaru, a potem się zdezaktualizował – jak widać, niezupełnie!
Być może spróbuję zręby umieścić na blogu „śląskim”, bo pani A. pisze, że zna dużo takich spraw na Śląsku. Ja niestety nie znam żadnej aktualnej, ale to niczego nie dowodzi. Tak naprawdę to znam jednak jedną, bardzo starą, o której na pewno nie usłyszała pani posłanka, tzn. sprawę nieruchomości moich rodziców, która przeszła zgodnie z tą ustawą na skarb państwa, choć była to ewidentna krzywda, wołająca o pomstę do nieba, bo litera prawa była wprawdzie zachowana, ale ducha trafił szlag dokumentnie. Ojciec poległ w nierównej walce z władzami ówczesnego Śląska w Katowicach.
Artykuł w Angorze nie wnosi wiele nowych elementów do jej wypowiedzi z kilku numerowa Angory z przed kilku laty, tylko nieco słabiej pamięta, za co ją skazał niemiecki sąd w sprawie jej „ulubienicy” Steinbach (pseudo-Kaszubki, bo z Rumii). Pisze, że odwołała się do Strasburga i nie zamierza płacić kary, ale to jest zgodne z jej mentalnością (sąd sadem, a …) i mnie nie dziwi. Człowiek ukarany zazwyczaj ma pretensje do sądu, a nie do siebie, to ludzkie.
Jest jednak kilka drobiazgów, nieco niebezpiecznych i moralnie niedobrych. Podaje polskiemu rządowi jako wzorzec postępowania Czechów, którzy mają podobny problem po wypędzeniu milionów Niemców od Sudetów do Czeskiego Lasu (o postępowaniu z Węgrami niewiele wiem). Czesi twardo opierają się na komunistycznych dekretach Benesa, które m. in. zapewniają bezkarność (a nawet aprobatę) przestępcom, którzy mordowali „tylko” Niemców.
Widać to nęci panią posłankę, szczególnie w okresie, kiedy pojawiają się nieśmiałe publikacje o „polskich obozach koncentracyjnych” – POWOJENNYCH!!! Zginęło w nich podobno kilkadziesiąt tysięcy niewinnych ludzi, a zbrodniarzy nikt nawet nie napominał paluszkiem – oj, oj, wy niedobrzy Polacy! Najgorsi już odeszli, pobierając uczciwe świadczenia państwowe za zbawczą działalność, tak bardzo męczącą, więc dodatek za pracę w szkodliwych warunkach nie został im pewnie odebrany, bo nauczycielom tak.
c.d.n.
PS
Zeskanowałem tekst artykułu i zapisałem na dysku. W przypadku zainteresowania ze strony blogowiczów chętnie rozłożę go logicznie i prawno-historycznie na czynniki pierwsze, aby wykazać nieuczciwość lub nieuctwo tej „najlepszej córki Narodu Polskiego” – to ksywa posłanki.
„To jest następny dom, który zabiorą Niemcy”
MNOŻĄ SIĘ NIEMIECKIE POZWY O ZWROT MAJĄTKÓW W POLSCE
Fragmenty dyskusji na portalu TVN24 – cytaty plus mój komentarz
Przypadek pierwszy
Kamienica przy ul. Polanki 58 w Gdańsku Oliwie niebawem wróci w posiadanie niemieckich spadkobierców. W czerwcu 2007 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku nakazał gminie zwrot nieruchomości, a Sąd Apelacyjny podtrzymał 30 grudnia 2009 roku wyrok Sądu Okręgowego. Zrozpaczeni lokatorzy wywiesili szyld: „To jest następny dom z mieszkańcami, który zabiorą Niemcy. Kolejny rząd czeka na cud – my mieszkańcy na ratunek”.
Wołamy o pomoc już dwa lata. Wciąż bezskutecznie – żali się Andrzej Felsztyński, mieszkaniec budynku, o który upomnieli się niemieccy spadkobiercy Augusta Lipczyńskiego, obywatela Wolnego Miasta Gdańsk – kupca, który najprawdopodobniej w 1941 roku otrzymał nakaz zmiany nazwiska na Lindhoff.
– Lindhoff był właścicielem kamienicy według księgi adresowej z 1937 roku. Zmarł w 1963 roku w Gdańsku, wcześniej zapisując majątek niemieckiej rodzinie. Ta jednak nie była w stanie utrzymać budynku i w 1977 roku kamienicę przejęło miasto – przypomina historię budynku Felsztyński.
„Czujemy się oszukani”
Cierpikowscy
– Miasto obiecało pomoc. Radni zapewniali, że nie stracimy mieszkań i po cichu przyznawali nam rację. A teraz do kamery mówią, że sprawa jest beznadziejna.
– Dowiedzieliśmy się jeszcze, że zostaniemy wymeldowani – dodaje.
– Jeśli obecni właściciele kamienicy zdecydują się wymeldować lokatorów, miasto zaoferuje poszkodowanym pomoc – uspokaja wiceprezydent Gdańska Maciej Lisicki (PO), który odpowiada m.in. za gospodarkę komunalną miasta.
Tyle, że to co oferuje miasto, jest dla mieszkańców kamienicy nie do przyjęcia. – Większy metraż w dobrej lokalizacji mamy zamienić na lokale na peryferiach Gdańska.
Trudno, żeby mieszkańcy podupadającej kamienicy otrzymali apartamenty w centrum miasta. Nie powinni wybrzydzać. To nie są ludzie majętni. Miasto może zaoferować lokale socjalne.
Ewa i Stanisław Cierpikowscy mieszkają na Polanki od 26 lat. Posesja prezydenta Wałęsy znajduje się zaledwie sto metrów od kamienicy, w której mieszkają Cierpikowscy.
– Razem z Wałęsą walczyli o wolność. Dziś prezydent mieszka pięknie, a nam grozi bruk – żali się Cierpikowska.
– Czuję się oszukany. Daliśmy się zwieść gminie, która obiecała, że po 30 latach przejmie kamienicę przez zasiedzenie – wyznaje Stanisław Cierplikowski. – Nie chcę iść mieszkać gdzieś pod obwodnicę, gdzie daleko do lekarza – dodaje.
Maciejewiczowie
Przez osiem lat remontowaliśmy mieszkanie. Wszystko było do wymiany. Rury, ściany, ogrzewanie. Sąsiedzi dziwili się, że działamy z takim rozmachem, ale myślałem, że to będzie wielopokoleniowy dom
– tłumaczy Maciejewicz. W mieszkaniu urządził pracownię. Rzeźbi w bursztynie, a figurki sprzedaje galeriom i zagranicznych kontrahentom.
– Utrzymuję rodzinę z tej pracy. Strata lokalu to byłby wyrok. W 30-metrowym mieszkaniu nie urządzę pracowni, a na wynajęcie dodatkowego lokalu zwyczajnie mnie nie stać – przyznaje Maciejewicz.
Felsztyńscy
Mieszkanie Andrzeja Felsztyńskiego zajmował wcześniej jego ojciec i dziadek. Kamienica była ruderą bez bieżącej wody, ogrzewania i szyb w oknach. Wcześniej mieściła się tu niemiecka gospoda „Weißes Lamm” („Białe Jagnię”).
– Dziadek mieszkał tu od lat 40. Ja od urodzenia, czyli od 1952 roku. Pamiętam, że budynek przypominał ruinę. Ojciec dwa razy robił ogrzewanie, bo zimą 1968 roku popękały wszystkie kaloryfery. Utopiliśmy w ten budynek dużo pieniędzy – opowiada Felsztyński, który dobrze pamięta właściciela kamienicy – Lindhoffa. – Mieszkał na najwyższym piętrze. W ogóle nie mówił po polsku. Teraz jego wnuki ustalą nowe warunki. Mogą nas zabić czynszem. Teraz płacimy 550 zł, ale mówi się o kwocie 2500 zł. To więcej niż żona i ja razem zarabiamy – tłumaczy.
Moje wątpliwości:
1) Jak Pan Lindhoff mógł być wpisany do księgi adresowej w 1937 roku, jeśli do 1941 roku nazywał się niezbyt niemiecko – Lipczyński?
2) Nie było nakazu zmiany nazwiska, było to tylko „mile widziane” i wykorzystane przez oportunistów – mój ojciec nie zmienił nazwiska mimo „zachęty” przez zwierzchników!
3) Autor nie pisze czy Pan Lipczyński był po wojnie – aż do śmierci – obywatelem polskim czy niemieckim i czy nadal nazywał się Lindhoff mimo zarządzenia Cyrankiewicza o „fałszowaniu pisowni nazwisk….” (moja skrótowa nazwa poufnego zarządzenia)?
4) Czy jego „niemiecka rodzina” mieszkała w Polsce czy nie i czy mieszka dziś w Gdańsku? Czy posiadanie niemieckiej rodziny to hańba dla mieszkańca Wolnego Miasta Gdańsk – Danzig?
5) Co to za głupie określenie „..Ta jednak nie była w stanie utrzymać budynku i w 1977 roku kamienicę przejęło miasto?” Utrzymać budynek na rękach jak mityczny Atlas sklepienie niebieskie, czy nie płaciła podatków lub kosztów napraw? Co to znaczy „przejęła?” Czy wywłaszczono właścicieli i w oparciu o jakie prawo? Czy taki fakt został odnotowany w księgach wieczystych, a jeśli nie to kto jest za to odpowiedzialny? Chyba nie były właściciel! O wpis do księgi zwraca się przecież zainteresowany, a nie okradziony!!!
6) Gdyby Lipczyński przekazał w testamencie nieruchomość krewnym Polakom z Chicago, czy wtedy dzisiejsze przejęcie nieruchomości na własność byłoby patriotycznie uzasadnione czy nadal prawnie niemożliwe?
7) Na koniec: Czy wolno dziś przekazywać swój majątek obywatelom innych krajów UE (dowolnych) czy trzeba stosować to swoje święte prawo własności wybiórczo – eliminując obywateli głównego płatnika Unii?
Eureka!
Sam sobie odpowiedziałem – a właściwie Mister Google – na pytanie o obywatelstwo pana Lipczyńskiego. Był narodowości polskiej (prawdopodobnie miał zaświadczenie za 25 zł) co wówczas było równoznaczne z obywatelstwem polskim. Widocznie Pan Lipczyński wyrecytował przed odpowiednią komisją „Ojcze Nasz” po polsku, gdyż w innym przypadku jego dom byłby własnością Skarbu Państwa na mocy dekretu z dnia 8. marca 1946 – cytuję fragment:
Art. 2.
1. Z mocy samego prawa przechodzi na własność Skarbu Państwa wszelki majątek:
b) obywateli Rzeszy Niemieckiej i byłego Wolnego Miasta Gdańska z wyjątkiem osób narodowości polskiej lub innej przez Niemców prześladowanej,
Wniosek dodatkowy:
Nieprawdziwe jest stwierdzenie, że ob. Lipczyński nie znał języka polskiego bo zmówił pacierz w tym języku. Zdaję sobie sprawę z tego, że moja argumentacja narodowościowo – lingwistyczna jest cieniutka, bo miliardy mahometan modlą się powtarzając niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka sury Koranu – w języku Allaha, który trochę przypomina arabski, ale nim nie jest!!! Mimo to tylko Arabowie rozumieją jako tako nawoływania muezina, reszta klepie sury bez zrozumienia, wierząc, że Bóg to i tak rozumie. Niestety nie mogę tego wykluczyć u Pana Lipczyńskiego. Pamiętam z chóru kościelnego w 1945 roku, że śpiewaliśmy pieśni, kompletnie nie rozumiejąc tekstu.
Pan Lipczyński – a nawet Lindhoff – był więc pełnoprawnym właścicielem budynku i mógł rodzinie to prawo do własności legalnie przekazać, nie martwiąc się ustawami z 1946 i 1961 roku, nawet ich nie znając. Jego spadkobierców żadna z tych ustaw nie dotyczy, po prostu odziedziczyli coś po krewnym Polaku, jak wielu patriotów w Chicago. Podaję te fakty dla Pani profesor X – specjalistki od „świadomości prawnej sądów”.
Sądy nie mają świadomości prawnej
– Sądy, przy rozpatrywaniu wniosków niemieckich obywateli starających się o odzyskanie nieruchomości należących przed wojną do ich przodków, często nie mają świadomości prawnej. Gdyby interpretowały rozwiązania prawne z 1946 roku, które nie przestały obowiązywać, to Niemcy nie wygrywaliby procesów – uważa prof. Aurelia Nowicka, pracownik naukowy Katedry Prawa Europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Problem w tym, że w rozpatrywaniu tego typu spraw stosuje się często rękojmię wiary publicznej ksiąg wieczystych, czyli uwzględnia się stan wpisany w księgach, a nie stan prawny, według którego tych zapisów być nie powinno.
Efekt? Niemieccy spadkobiercy składają w sądach wnioski o zwrot mienia i często wygrywają postępowania.
– Sądy próbują kwestionować prawo, które po wojnie uznano za nieodwracalne – mówi prof. Nowicka i przypomina ustawę z 1961 roku, która regulowała kwestię majątków poniemieckich. – Ówczesny mechanizm utraty własności był słuszny i nawiązywał do dekretu z 1946 roku. Osoby, które rezygnowały z polskiego obywatelstwa, traciły majątki, które przechodziły w posiadanie Skarbu Państwa.
Moje wątpliwości:
1) Obawiam się, że to u Pani profesor występuje to, o co pomawia „sądy”:
„Sądy nie mają świadomości prawnej” – chyba ona jej nie ma!
Wyciąga wnioski, nie cytując explicite ustaw z 1946 oraz 1961 i nie wiążąc ich z konkretną sprawą. Nie znam (jeszcze) całkowicie owego prawa, ale poznam i sądzę, że dotyczą bardzo różnych sytuacji, wiec łączne traktowanie musi prowadzić do tego zarzutu o „braku świadomości prawnej u pani profesor”. Znane mi są takie stany braku świadomości prawnej u innych polskich profesorów prawa (np. u Pani Gronkiewicz-Waltz, która nie rozumiała ustawy o działaniu Rad Narodowych, lub prof. K. (skrót nazwiska dla mojego bezpieczeństwa), który bardzo dziwnie interpretuje ustawę zasadniczą w sprawie kompetencji organów państwa).
Pierwsze prawo dotyczyło majątków wypędzonych bezpośrednio po wojnie iluś tam milionów Niemców i nie mogło być istotne dla Pana Lipczyńskiego, który żył sobie spokojnie w Gdańsku do roku 1963, przy czym narazie czytelnicy nie wiedzą, czy był obywatelem polskim czy niemieckim.
2) Gdy Pani prof. mówi o „nieodwracalności prawa, jedynie słusznego!”, które na pewnym etapie pozwalało państwu legalnie okradać swoich obywateli, którzy przestali kochać Polskę z różnych powodów – od politycznych do bardziej ludzkich – np. nieustanna dyskryminacja przez nowych władców Polski. Nie znam realiów Gdańskich, ale dobrze pamiętam co się działo na Śląsku i co spowodowało chęć wyjazdu z Polski m. in. potomków powstańców śląskich, obywateli n-tej kategorii zarówno w Niemczech jak i u „Mateczki Polski”– zresztą do dziś!
Jak działało to późniejsze prawo? (Niestety nie potrafiłem znaleźć oryginalnego tekstu, a przeczytanie wszystkich ustaw z roku 1961 przekracza moje możliwości psychiczne). Ewentualną zgodę na wyjazd (ale niekoniecznie automatyczną) uzależniono od zrzeczenia się na rzecz Skarbu Państwa posiadanego majątku. Jak wynika ze słów Pani Profesor pozbycie się majątku nastąpiło na skutek utraty obywatelstwa. Nie wiem czy tak stanowiła ustawa czy był to tylko szantaż milicji, efekt jest taki sam – okradanie w majestacie prawa! Wystarczyło wtedy nie robić bałaganu a wpisać ów Skarb Państwa do Ksiąg – i po sprawie. Tak wyjechali moi znajomi. Jednak później Państwo było za leniwe do skutecznego zagospodarowania tak łatwo zdobytego majątku („lekko nabyte, lekko pozbyte” – śląskie porzekadło!) i kazano pozbyć się nieruchomości przed wyjazdem, Skarb Państwa wybrzydzał i byle czego już nie chciał na własność. Poza tym ludzie, którzy wyjechali – legalnie lub nie – nie utracili już z urzędu polskiego obywatelstwa. Jedni się zrzekli w nowej ojczyźnie, drudzy je zachowali, pozostali mają na wszelki wypadek niezbyt legalnie oba obywatelstwa – jak pewien poddany Królowej Elżbiety – Radek Sikorski. W tych sprawach już problemów prawnych nie było i w Księgach jest pewnie w porządku. Wielu ludzi – niekoniecznie paskudnych Niemców – a patriotów polskich w stylu pułkownika Kuklińskiego, uciekło na zachód, pozostawiając majątki w kraju. Czy spadkobiercy (np. kanadyjscy) mogą teraz próbować odzyskać porzucone mienie i czy wtedy pojawią się na budynkach transparenty: ”Polak Polakowi złodziejem, który nas okrada z naszego domu”? Nie można przecież i za to obwiniać Niemców! Piszę o Kanadzie, bo mój znajomy pojechał tam – via Traiskirchen – i zostawił spory majątek w Polsce.
O działaniu prawa z 1946 roku wiem co nieco, bo mój ojciec bezskutecznie walczył o prawo do „własnej” własności z urzędami polskimi i umarł, nie będąc prawnym właścicielem domu, który budował wspólnie ze swym ojcem, na działce, zakupionej w połowie XIX wieku przez mojego pradziadka, który w momencie podpisania aktu notarialnego nie znał urzędowego języka niemieckiego – stąd akt notarialny był sporządzony w obu językach, stosowanych wtedy na Śląsku (polski i niemiecki). TAK WSPANIAŁE BYŁO TO SPRAWIEDLIWE PRAWO DOTYCZĄCE WŁASNOSCI na „Ziemiach Obcyckanych” (pardon – oczywiście „Odzyskanych”), jeśli Ślązak nie znalazł uznania u szefa Komisji Weryfikacyjnej. Podpadł więc pod art. 2 odpowiedniego dekretu i nasz dom stał się własnością Skarbu Państwa z mocy prawa, choć mieszkające w nim osoby w liczbie 8 miały piękne zaświadczenia za 25 zł każde, tylko ojciec „żałował” pieniędzy na ten cel. Z powodu braku intercyzy pewnie matka była współwłaścicielką – ojciec kupił od rodziców dom w czasie trwania małżeństwa – ale Skarb Państwa był pazerny i matce niczego nie odstąpił, nam dzieciom zresztą też nie.
Mój dalszy komentarz do niektórych wątków – banalny:
Nie należało walczyć o powrót kapitalizmu z „świętym prawem własności” – w PRL obowiązywała „przymusowa gospodarka lokalami” – podobno Gdańsk szczyci się tym, że jest kolebką zmian, które teraz są źródłem kłopotów niektórych Gdańszczan. Zresztą mówią o tym sami państwo Cierpikowscy – walczyli o wolność razem z Wałęsą, więc również oni na tej wolności pewnie skorzystali tak jak Wałęsa(!?).
Żal mi tych ludzi, zostali wprowadzeni w błąd przez niekompetentnych urzędników, nie oni jedyni. Tak się dzieje na każdym kroku, ale nie jest nagłośnione, bo nie dotyczy brzydkich Niemców. Jeśli Polak Polakowi zabiera coś w majestacie prawa, to „Kali” jest spokojny, jeśli można zabierającemu przypiąć łatkę „niemiecką” wtedy zgroza! A co z Żydami albo magnatami, których spadkobiercy walczą o swoje dobra? Im się należy czy nie?
Trzeba się na coś zdecydować i postępować konsekwentnie. Możliwości jest więcej – wymienię dwie:
1) Zapomnieć o historii i udawać, że Polska zaczęła swój byt w 1989 roku, zrobić sławną „grubą kreskę” i ustawowo przepędzić wszystkich, którzy się upomną o cokolwiek z poprzedniego okresu. Konsekwencją musi być jednak również zapominanie o wszystkim co było przedtem, a co chcielibyśmy pamiętać i pielęgnować – Kresy, Katyń, Od morza do morza itp.
2) Założyć to czego się domagamy od RFN – iż jest spadkobierczynią III Rzeszy – niekończące się w związku z tym żądania odszkodowań – ostatnio przez Grecję. Wtedy aktualna Rzeczpospolita jest spadkobierczynią PRL (mamusia) i również Polski Sanacyjnej (babcia). Nie sięgam dalej bo można z tym iść aż do raju, tyko nie wiem czy Ewa była Polką – Adam ma szansę (Małysz!).
Konsekwencją drugiego podejścia jest konieczność zwrotu wszelkich majętności z XX wieku byłym właścicielom lub ich spadkobiercom. Kłopot tylko w tym, że nie możemy oczekiwać od sąsiadów działań symetrycznych (Ukraińcy, Litwini, Rosjanie i inni). Pewnie my też nie zechcemy oddać Niemcom „Ziem Odzyskanych”?
Załatwianie spraw wybiórczo jest i nieuczciwe i głupie, bo wizerunek takiego państwa w ramach Unii jest wtedy co najmniej „dziwny”. Trzeba by najpierw wystąpić z Unii, oddać wszystkie dotacje, zapłacić koszta związane z wystąpieniem, a potem żyć we własnym świecie, nie troszcząc się o sąsiadów.
„Starszym braciom w wierze” premier obiecał odpowiednie działanie rekompensacyjne. Jak daleko można iść w sprawach takich rekompensacji? Czy zostanie nam i naszym dzieciom w ogóle coś z tzw. majątku narodowego, czy potrzeba nam nowego Lenina, Castro czy Che Guevary, aby na nowo „sprawiedliwie” podzielić dobra tego świata, odbierając tym co nakradli?
Przez wypowiedzi różnych „poszkodowanych” przewija się wątek, że zastali nieruchomość w ruinie, remontowali a teraz muszą się wyprowadzić lub spodziewają się wyższych czynszów. Gminy żądają horrendalnych sum od potencjalnych nowych właścicieli za „utrzymanie majątku w takim a nie innym stanie” – np. 800 tysięcy. Sądy odrzuciły tak bezczelne żądania (orzekając 10% tej sumy), wiedząc o tym, że za taką sumę jeszcze niedawno temu można było wybudować kilka przyzwoitych domów jednorodzinnych. Z tymi żądaniami to na dwoje babka wróżyła: Można oczywiście i należy żądać od właściciela zwrot poniesionych kosztów, ale jednocześnie wypłacić właścicielowi rozsądny czynsz za wszystkie lata, który w Gdańsku chyba nie jest zaniedbywalnie mały według przepisów po PRL, gdzie właściciele mieli głównie obowiązki, a lokatorzy prawa. Nazbierałoby się trochę tysięcy z każdego mieszkania. Wiem ile mój wnuk płacił w Gdańsku za małe mieszkanko.
Jest poza tym moralny i prawny aspekt tej sprawy: Kto dopuścił do tego, że zapewne piękna restauracja „Weißes Lamm” popadła w ruinę? Przed wojną byłem za mały i ojciec nie tak zamożny aby nas zabrał do Sopotu na „wywczasy”, więc nie konsumowałem po drodze jagnięciny i nie wiem jak wyglądały budynki w Gdańsku, zwiedzałem jedynie Opole, Wrocław i inne miasta na Śląsku, ale ruin nie pamiętam, tylko zadbane, piękne domy. Nawet po bombardowaniach zostały szybko odbudowywane. Czy od śmierci Lipczyńskiego nikt nie używał tego domu w Oliwie?
Pamiętam doskonale stan techniczny gospodarstw rolnych na zachodzie Polski w 1945 roku – miło było popatrzeć. Po kilkudziesięciu latach gospodarowania Pawlaków i Kargulów gospodarstwa są kompletnie zrujnowane: smród, głód i ubóstwo. Niestety pogardliwe określenie „Polnische Wirtschaft” pasuje jak ulał do rabunkowej gospodarki na Ziemiach Zachodnich po wojnie. Wiem o czym mówię, bo śledziłem ten wątpliwy „postęp” od połowy lat pięćdziesiątych, gdy ożeniłem się z repatriantką z pod Zgorzelca i przebywałem blisko tej mieściny, gdzie nagrano „Samych swoich”. Tam żona chodziła krótko do szkoły. Starsze pokolenie nowych gospodarzy nie dbało o gospodarstwa, bo irracjonalnie liczyło na kręcenie się koła historii do tyłu – wracali w myślach do swoich stron na wschodzie. Młodzi mieli wszystko gdzieś, nie byli również pewni, czy ktoś nie wróci i ich wypędzi. To się zmieniło i od niedawna powstają nowe domy, zadbane („swoje”) a nie zdobyczne. Dawne budynki nigdy nie wrócą do stanu, w którym opuścili je wypędzeni właściciele, rozpadną się do reszty. Ten „ambiwalentny” stosunek Polaków na tych terenach do problemu własności widać doskonale w wypowiedzi Pawlaka – lekceważącej poniemiecki rower, a pod niebiosa podnoszącej wartość kota z Centralnej Polski (poznał polskość kota po miauczeniu, choć oszustów trochę było w owych czasach a kot mógł pochodzić z NRD, gdzie ludzie z tej okolicy często pracowali). Wiara czyni cuda – pamiętam, gdy sprytny Polak wkręcił mojemu znajomemu – Polakowi z Bełza – kundla złapanego w okolicy Paryża jako „wielorasowego” psa z Wrocławia. „Szymek” – ten pies, stał się wartością narodową, wolno mu było nawet zanieczyścić bezkarnie perski dywan.
Mam „przed sobą” – tj. kilkadziesiąt metrów od mego domu wzorcowy przykład z materii – dbałość o „nie-swoje” mienie.
„Niemieccy” właściciele dawno nie żyją, najbliżsi członkowie rodziny po wojnie nie wrócili chyba wcale na Śląsk. „Umowny” Skarb Państwa (nie widziałem dokumentów) przejął nieruchomość i dał w użytkowanie Cyganom. Ci doszczętnie zrujnowali piękny dom, ogród zarósł chwastami, trochę zniszczył pożar, wywołany przez pijanego mieszkańca – menela i ta „budowla socjalizmu” straszy i psuje obraz dzielnicy do dziś. Położona doskonale znalazłaby kupców, ale nieuregulowane sprawy własnościowe na to nie zezwalają. Tu widzę pole do popisu dla prawników sejmowych, prawne uregulowane spraw własności nieruchomości porzuconych, np. na wzór ustawy, która uregulowała jednorazowo problem własności gospodarstw rolnych. Na mocy tej ustawy nasza nieruchomość wróciła formalnie do rodziny, właścicielami – przez zasiedzenie – stali się siostra i szwagier.
Od czasów przedwojennych krąży wśród mieszkańców dzielnicy cudowna anegdota trochę wyjaśniająca kim byli właściciele wspomnianej rudery o „niemieckim” nazwisku „Kowaś’ (z niemiecka Kowasch). Córka pojechała do Berlina na służbę do bogatego Żyda. Gdy wróciła na urlop oczywiście zachowywała się jak przystało na mieszkankę niemieckiej stolicy – nie mówiła już po polsku z matką i totalnie zapomniała jak się cokolwiek nazywa w ogrodzie – jak to dziewczyna z miasta. Pytała: „Mutter, was ist das?” (z berlińskim akcentem, niestety niemożliwym do oddania w piśmie) – odpowiedź matki – „pietruszka“ itd. z „selerem” i innymi warzywami. Tacy to Niemcy są w Księgach Wieczystych właścicielami. Nie odważyłbym się rozstrzygać o prawie do własności ewentualnych spadkobierców. Jeśli nikomu nie przeszkadza, że magnaci polscy nawet nie uczyli swych dzieci języka polskiego i przebywali przeważnie w Monte Carlo lub Baden-Baden, a teraz należą im się pałace zbudowane na krwawicy chłopów pańszczyźnianych – dlaczego wnuki Kowasch’ów mają być potraktowani gorzej?
c.d.n.
Przypadki dalsze – wybrane przez TVN24 losy ludzi, związanych z tą sprawą
Niemieccy przesiedleńcy odzyskali dom
Według Smolińskich nieruchomość przekazał im urzędnik, wręczając klucze.
Polski wymiar sprawiedliwości zmienia zdanie w sprawie sporu rodzin – niemieckiej i polskiej – o gospodarstwo w Kanigowie (warmińsko – mazurskie). Sąd okręgowy w Olsztynie uznał w środę, że Lukaszewscy, którzy wyjechali do Niemiec 26 lat temu, nadal są właścicielami porzuconego wtedy gospodarstwa.
Sąd w Olsztynie uznał, że Smolińscy zajmując gospodarstwo w 1983 roku po Lukaschewskich, którzy wyjechali na stałe do Niemiec, nie dopełnili formalności, które dziś pozwoliłby stwierdzić, że działali w dobrej wierze. Chodzi m.in. o to, że nie uzyskali jakiegokolwiek potwierdzenia na piśmie od ówczesnych władz o przyznaniu im tej nieruchomości.
Na zakończenie przypomnę tylko zamkniętą oficjalnie – choć w praktyce niezupełnie, bo Sąd Najwyższy odbił piłeczkę odnośnie żądanego odszkodowania – sprawę Agnieszki Trawnej. Jest to chyba najsławniejsza i może najdawniejsza sprawa tego typu, gdzie cudownie przewija się głupota poszkodowanego z niefrasobliwością urzędników, które umożliwiły właścicielce prawne odzyskanie utraconego majątku wbrew tzw. „polskiej racji stanu” (Kali). W zasadzie nie ma co komentować, tylko przyjąć do wiadomości to co ludzie mówią. Pozwoliłem sobie nieco spolszczyć nazwisko i imię Pani Agnes Trawny, mam do tego moralne prawo, bo moje nazwisko zostało wbrew mej woli przeinaczone w majestacie formalnego prawa, więc się odgrywam – tak jak się często działo po wojnie – nie na tych co zawinili, ale na tych, na których mogę!
Niemka składa wniosek o eksmisję rodzin z Mazur
Trawny odzyskała część nieruchomości. Nie chcą dobrowolnie się wyprowadzić.
Agnes Trawny – mieszkająca na Mazurach do połowy lat 70. – otrzymała w 1970 roku jako ojcowiznę działki w Nartach i Witkówku o łącznej powierzchni 59 ha. Gdy w 1977 r. wyjechała na stałe do Niemiec, ówczesny naczelnik gminy Jedwabno wydał decyzję o przejściu tej nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa. Na mocy wyroku Sądu Najwyższego w 2005 roku, Trawny odzyskała część nieruchomości, czyli gospodarstwo rolne w Nartach.
Dwie rodziny, których eksmisji chce Trawny zapowiadają, że dobrowolnie nie opuszczą domu. Jednocześnie odrzucają pomoc wojewody, który znalazł im mieszkania. Wojewoda Marian Podziewski oferował pomoc obu rodzinom, szukając im nowych domów w Agencji Nieruchomości Rolnych i Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Do żadnego z tych mieszkań rodziny z Nart nie chcą się wyprowadzić. Twierdzą, że warunki lokalowe im nie odpowiadają.
Nie próbuję skomentować ostatniego akapitu od strony prawnej, bo nie znam dokładnie odpowiednich ustaw, mogę jedynie domniemywać, że „Wysoki Sąd” zna przepisy uchwalone przez najlepszych „..synów” narodu, tzn. posłów kolejnych kadencji sejmu. Jeśli Pani Trawny wyjechała legalnie z paszportem „bezpaństwowca”, wtedy ustawa z 1961 (której brzmienia nie znam) mogła mieć zastosowanie, ale nie ta z 1946 roku.
Gdyby tak jednak nie było to sprawa jest prosta: Powołać odpowiednią „Komisję Sejmową do Sprawy Nacisków Paskudnej Niemki Agnieszki T. na Niewinnych Obywateli Rzplitej”. Już po kilku miesiącach żmudnej i bezowocnej pracy posłów dowiemy się, że były przecieki i gospodarstwo w „Nartach” (Fischer, Elan, Atomic – z nowymi wiązaniami szwajcarskimi Ammana) zostało przez Małysza wykorzystane i zniszczone podczas skoków w Planicy i sprawy nie ma.
Teraz czekam już tylko, aż mój znajomy z Kanady, lub jego spadkobiercy zaczną walczyć o porzucone mienie – wyjechał przecież nielegalnie, więc chyba nie mógł załatwić sprawy przed wyjazdem – bo nie wyjechałby! Odebrano by mu paszport, gdyby Milicja się dowiedziała o dziwnych, podejrzanych ruchach majątkowych. Planujący „wybranie wolności” nie informowali często własnej rodziny w obawie przed konsekwencjami tak modnych w Polsce przecieków. Chętnie będę śledził komentarze patriotów – zwolenników stosowania „polskiej racji stanu” zamiast prawa. A może w Kanadzie się „zniemczył” i można będzie i na niego psioczyć?
Maleńkie „post scriptum”
Ucieszyła mnie informacja, że Prezes jedynie słusznej partii, Jarosław K. martwi się o los wywłaszczanych obywateli polskich na skutek roszczeń niemieckich, co zawarto w notatce „Rząd bagatelizuje niemieckie roszczenia”
JAROSŁAW KACZYŃSKI: TO ZJAWISKO WCIĄŻ JEST GROŹNE
Obowiązkiem polskiej władzy jest wykazywać w kwestii roszczeń niemieckich maksimum zapobiegliwości i przewidywalności. Obecny rząd udaje, że tej sprawy nie ma – upominał Jarosław Kaczyński na spotkaniu z mieszkańcami Ostródy.
Można by uznać, iż tyle zapewnień padło, że podnoszenie tej kwestii jest bezzasadne, albo że jest celowym wywoływaniem niepokoju czy histerii. To nieprawda – przekonywał na Mazurach prezes PiS. – Chodzi o wydarzenia wewnątrzeuropejskie. Zupełnie niedawno powstał Europejski Związek Wypędzonych we Włoszech, do którego przyłączyły się niemieckie związki. To jest zjawisko groźne, dlatego że te grupy wyraźnie koncentrują się na roszczeniach finansowych i własnościowych – stwierdził były premier.
Dodał, że inicjatorom takich działań chodzi o wpisanie sprawy wysiedleń do europejskiego porządku moralnego, a następnie prawnego. – Jeśli to się uda, to na pewno nie będzie tak, że Polacy wysiedleni ze Wschodu coś uzyskają. Będą to roszczenia wobec Polaków – ostrzegał.
Kaczyński podkreślił, że obowiązkiem polskiej władzy, niezależnie z jakiej partii się wywodzi, jest „wykazywać w kwestii roszczeń niemieckich maksimum zapobiegliwości i przewidywalności”. Według niego obecna się w tym temacie nie sprawdza. Dostało się też sądom. Zdaniem prezesa PiS „polskie sądownictwo działa w tej sprawie w sposób zdumiewający i niektórzy sędziowie przyjmują takie rozumowanie, że prawa cudzoziemców w Polsce są ważniejsze niż prawa Polaków”. Kaczyński przywołał w tym kontekście sprawę rodzin Moskalików i Głowackich z Nart koło Szczytna, którzy pod koniec roku muszą wyprowadzić się z domu, ponieważ odzyskała go dawna właścicielka Agnes Trawny. Stało się to na mocy wyroku Sądu Najwyższego.
Przypomniał także, że zwrócił się do premiera Tuska o pomoc dla tych mieszkańców, ale – jak powiedział – nie dostał odpowiedzi. – Premier Tusk ma takie możliwości, by zapewnić im dalszy byt i ma takie fundusze – dodał Kaczyński. Zdaniem prezesa PiS w kwestii roszczeń chodzi o całkowite zablokowanie możliwości ubiegania się o zwrot nieruchomości.
Powinniśmy zapobiegać tworzeniu atmosfery moralnej, że Polacy to pomocnicy Hitlera, a niemieccy wysiedleńcy to druga po Żydach ofiara prześladowań. Jeśli damy na to przyzwolenie, to będziemy mieli tego skutki dla polskiej kieszeni i pozycji – podsumował były premier.
Ogólnie zgadzam się z prezesem (co mi się rzadko zdarza), że można pomóc ludziom, których sądy pozbawiają wygodnych i tanich mieszkań rzekomo świetnie położonych, choć nie sądzę aby się tym miał zająć osobiście Pan Tusk jako premier, nawet nie jako wnuk dziadka z Wehrmachtu, który na swój sposób przyczynił się do klęski Niemiec, wypędzeń, późnych przesiedleń i teraz roszczeń – zgodnie z teorią chaosu – efekt motyla! Różne urzędy proponowały już rozsądne warunki rozwiązania konfliktów. Nie zostały jednak zaaprobowane przez zainteresowanych, choć miliony Polaków mieszkają w gorszych warunkach i pies z kulawą nogą nie wykazuje nawet zainteresowania ich losem. Poszkodowani, o których w tej dyskusji chodzi, chcą jak najwięcej wytargować, korzystając z powszechnej fobii antyniemieckiej. Polak pokrzywdzony przez Polaka nie jest ciekawym obiektem dla patrioty ani mediów, ale napastowany przez Niemca jest natychmiast bohaterem i ofiarą, nad którą trzeba się pochylić z troską. Nie wiem tylko jak Pan Tusk może zablokować wszelkie roszczenia majątkowe w Polsce (choćby alimentacyjne porzuconych przez polityków żon)? Sprawa jest chyba załatwiona w przypadku wypędzonych Niemców, nie będących obywatelami polskimi, gdyż podobno nasze sądy odrzuciły dotąd natychmiast wszelkie takie próby. Co innego uciekinierzy i późni przesiedleńcy – obywatele polscy – nie tylko z RFN, którzy sobie przypomną o pozostawionym w kraju mieniu. Ostatnio staje się głośna sprawa przedwojennych firm, reaktywowanych formalnie dla uzyskania horrendalnych odszkodowań od państwa, w którym działały przed wojną. Bez udziału Niemców pójdziemy z torbami i to jest naprawdę problem, nad którym mądrzy posłowie powinni się zastanawiać. Ostatnia uwaga: Smutna jest prorocza myśl prezesa, że Polacy, którzy zostawili swe ziemie na wschodzie, na pewno nie otrzymają odszkodowań. Pewnie ma rację, jest to oczywista oczywistość. Może trzeba by jednak zapytać Wielkiego Sąsiada, na podstawie jakiego prawa nie chce rozmawiać o odszkodowaniach? Zresztą, czy w ogóle ktoś próbował z nim rozmawiać o czymś tak brzydkim?
Uzupełnienia na bazie ostatnich meldunków medialnych:
1) Eureka! Sąd znalazł rozwiązanie zgodne z „polską racją stanu”!!! Wprawdzie nie mógł zbyt jawnie łamać prawa i zarządził eksmisję, ale związał ją z warunkami, niemożliwymi do spełnienia – mieszkania komunalne dla eksmitowanych, których gmina nie posiada. Można tylko przyklasnąć takim geniuszom prawniczym – wilk cały i owca się jeszcze okoci!
2) Pani Agnes Trawny otrzyma tylko około 10% żądanej kwoty!
To wszystko napisałem kilka lat temu – do szuflady – a znów jest aktualne dzięki pani prezesce Powiernictwa Polskiego, która oprócz wymienionej, głównej pracy, jeszcze pomaga prezesowi PiSu w sejmie.
@Zosieńka
7 marca o godz. 10:45
Zosieńko!
Przeważnie wydaje mi się, że rozumiem Twoje teksty, ale tym razem mam wątpliwości. Czy nie mylisz przypadkiem przynależności do Narodu Polskiego z przynależnością do byle jakiego społeczeństwa polskiego, czyli zbioru obywateli? Jeśli tak, to poczytaj wypowiedzi wdowy Smoleńskiej. Ja nie mam wątpliwości co do tego czy Galicyjok jest obywatelem polskim. Znam wielu tych na G. , którzy są (lub byli) obywatelami polskimi – np. mój teść pod Tarnopola!
Niejasna może być sprawa patriotyzmu lub uczuć narodowych Afropolaków, z tym się zgadzam. Chwała Bogu! Ja nie mam problemów tego typu. Prezes zaszufladkował mnie jednoznacznie do zakamuflowanej opcji, nie mam więc szans należenia do dumnego Narodu Polskiego, ale obywatelstwa jeszcze mi nie zabrał. Wiem, że to nastąpi po rozpadzie Unii i dojściu do władzy Prawdziwych Polaków – Katolików. Na którymś blogu zacytowałem wypowiedź profetyczną Prawdziwego Polaka, nie będę się powtarzał, ale wiem co mnie czeka, jeśli wcześniej dobrowolnie nie kopnę w kalendarz.
@Antonius
Wybacz, że nie dokonam pełnej i szczegółowej analizy, ale w ramach Twoich zainteresowań podrzucam Ci to:
http://www.sn.pl/aktual/pytaniapr/ic/III-CZP-0088_11.pdf
Lojalnie uprzedzam wszystkich, że to szesnaście stron mowy prawniczej
Bartoszcze!
Zapisałem na dysku i przeczytam. Znam dekret z 1946 roku, tylko nie pamiętam, czy ustawę z 1969 roku.
ja nie jestem żadna ukryta opcja – ja jestem jawna opcja: antypolska! zadowalam się polskim obywatelstwem i żadnej lojalki nie podpisałem i wątpię też czy przynalezność do Narodu za zaszczyt bym poczytał. może to jednak obciach?
Jestem śniady a jakże – a babcia pewnie uciekła ze stodoły, bo die partizanen nic nie robili porządnie – a rano śmierdzę siarką i drętwieje mi ogon (a może sobie go potłukłem skacząc po drzewach za obiadem?). W każdym razie w oficerkach i rogatywce dziwnie był wyglądał (i umarłm bym ze wstydu – jak się w czymś takim rodzinie pokazać?).
Odnośnie kwestii podniesionych przez @Antoniusa (i doceniając wysiłek kolegi, który na chwilę porzucił wikipedię by odszukać uzasadnienia orzeczenia SN).
Jest galimatias: dekrety o mieniu opuszconym i poniemieckim były powtarzane w postaci innych, dziś już także nieobowiązujących aktów (tu tak koledze @bartoszcze do sztambucha: akty normatywne mogą być „trwałe” – wywołują skutki prawne dla wszystkcih relacji i stosunków w okresie ich obowiązywania – lub „jednorazowe” – upraszczam – wywołują skutki prawne w chwili i momencie, do którego się odnoszą i kiedy obowiązują, powodując nabycie lub utratę uprawnień. najczęsciej czynią to „z mocy prawa” – automatycznie. Praktyczne skutki to takie, że nawet gdy akt później jest uchylony to jest to bez znaczenia – utrata prawa nastąpiła bowiem gdy obowiązywał a uchylenie później tego aktu nie wywrze skutków wstecz. Tak więc dyskusje o obowiązywaniu dekretów Bieruta takich czy innych nie są dyskusją o ich obowiązywaniu ale o utzrymaniu skutków prawnych rosztrzygnięć w nich zawartych (oraz innych ustaw PRLu). Władza ludowa (i zdrowo narodowa) nie tylko wydawała dekrety o mieniu poniemieckim, które stoswały się nie tylko do ludności „poniemieckiej” ale razily też innych (np. Łemków) oraz emigrantów politycznych, którzy nie wrócili „od Andersa”. Celowo – chodziło o wymieszanie, jak wiadomo zapłuty karzeł reakcji współpracował z Gestapo. Do tego były inne regulacje o podobnym skutku: reforma rolna, nacjonalizacja, bitwa o handel – w szczegółach mogło być różnie: majątki polskich przedsiębiorstw w Freistadt Danzig czy na Śląsku przejęte przez niemieckie władze po 1939 były potem przejmowane przez narodowych bolszewików zarówno z dekretu o mieniu poniemieckim jak i w trybie nacjonalizacji – to zależało od tego jakie papiery im bardziej pasowały. Z kolei mienie zagrabione Żydom, a także Polakom przez władze niemieckie po 1939 było następnie przejmowane jako mienie „poniemieckie” lub „mienie władz okupacyjnych” (mimo, iz stosowne dekrety przewidywały „zwrot mienia zabranego przez okupanta – to zalezało jaki okupant i kiedy. powód był banalny: jako mienie poniemieckie lub opuszczone przez „element wyłączony ze społeczenstwa polskiego” było łatwiej przejąć, o ktoś kto siedział w lesie lub we Wronkach to się modlił by władza ludowa zapomniała o nim i jego rodzinie a nie słał pozwy do sądu). Skala przejęć majątkowych i tzw. miękkiej represji w ten sposób stosowanej wobec rozmaitych nieprawomyślnych elementów czeka na opracowanie (jak tylko IPN skończy wykopywać ostatnich śląskich Piastów z grobu, by ich przesłuchać na okolicznośc jakiej są narodowości). Są takie statystyki lokalne (i nawet by Panowie nie podejrzewali kto je zrobił: sama władza ludowa) które pokazują, że ogromna liczba przejmowanych majątków odbywała się w trybie tzw. ustaw regulacyjnych z roku bodajże 1954 czy 1958 (zatem juz za Gomułki) – co wskazuje, ze wcześniej robiono to „na krzywy …” czyli tradycyjnie po warszawsku i papierowo rgulowano te faktyczne przejęcia dopiero wiele, wiele lat po wojnie (20 lat często lub później).
Sytuacja Gdańska i Czech była szczególna: Benes nie był komunistyczną władzą – tylko przedwojennym prezydentem Republiki a dekrety ( było kilka aktów) wydał chyba jeszcze w Londynie jako szef rządu emigracyjnego. W Czechosłowacji przejęcie władzy przez komunistów dokonało się dopiero w 1948 roku. Do tego dotyczyły one mienia i osób będących pełnoprawnymi obywatelami – etc., etc., co czyni całą sprawę trudno porównywalną (poza kwestią kto roszczenia wysuwa). Jest zresztą znakomity znawca tematu: profesor w Bratysławie na Uniwersytecie – Josef Bena, który napisał książkę na temat tego jak to wyglądało na Słowacji (dostępna w polskich bibliotekach – wielce pouczająca).
Gdańsk jest jeszcze inną kwestią, bo sam był w Jałcie uznany za ofiarę agresji Niemiec – więc choć polskie ustawodawstwo wrzucało go do jednego wora z „ziemiami nad Odrą i Nysą” to status regulacji nieco tam inaczej wygląda. Do dziś bowiem die patrioten aus warschau mają bowiem problem jak się wytłumaczyć, że jedna ofiara agresji pożywia się na innej ofierze – taki „mały kanibalizm”.
Trudno dyskutować z panią profesor (paraliż postępowy w bardzo różne trafia głowy) bo nie wiadomo co miał na myśli.
Ludzie zmuszano do podpisywania różnych papierów, a czym innym jest „zrzeczenie obywatelstwa”, czym innym natomiast „zrzeczenie majatku” lub „zrzeczenie prawa własności nieruchomości”, jako warunku dalszego ubiegania się o zgodę na wyjazd. Róznie to załatwiano a ludzie różnie się przed tym bronili. A jeszcze czym innym była uchwała Rady Państwa (akt o innym charakterze niż ustawa i zasadniczo nie będący POWSZECHNIE OBOWIĄZUJĄCYM PRAWEM – to uwaga dla kolegi @wikipedysty by nadążał), która uznawała automatycznie zrzeczenie obywatelstwa za równorzędną ze zrzeczeniem czy utratą prawa własności. regulacje te stosowano nie tylko wobec Slązaków wyjeżdżających do Niemiec ale także wobec np. emgrantów marcowych oraz innych. To o tyle kłopot, iż zasadniczo pozostaje to (utrata majątku wraz z obywatelstwem) sprzeczności z prawem cywilnym a konkretnie działem zwanym prawo prywatne międzynarodowe.
Były też po wojnie regulacje, które określały jakie wpisy i jakie księgi wieczyste na b. ziemiach niemieckich pozostają w mocy co do prawa własnosci dla stosunków prawnych już pod rządami polskiej władzy (co wynikało z faktu, że w Kraju Priwislinskim i obecnie stosuje się inny tzw. system obortu wieczystoksięgowego niż na dawnych ziemiach pruskich – także tych sprzed roku 1918 o potem w II RP – bowiem prawa rzeczowego nigdy nie ujednolicono w II RP, zrobili to dopiero narodowi bolszewicy po 1945 -, dotyczy to także Galicji gdzie obowiązywał tzw. ABGB do 1945).
Ta sama kwestia dotyczy także „współwłasności małżeńskiej”, o której pisał @Antonius. Nawet nasz dzielny @wikipedysta (i nie chodzi o @Antoniusa – gwoli jasności) zapewne zauważył, iż zarówno BGB, który obowiązywał tak na Śląsku jak i w poznańskiem do 1945, jak i ABGB z Galicji – nie znały tzw. ustawowej współwłasności majątkowej małżeńskiej jaka jest w obecnym kodeksie cywilnym. Takie wypadki należały do rzadkości. Małżonkowie zachowywali odrębnośc majątków była tylko powiedzmy „wspólność zarządu oraz pobierania pożytków” z reguły uprzywilejowujaca męża ale też pozwalająca kobiecie odbierać w razie potzreby należne mu wynagrodzenie.
a tak na poważnie
Co we mnie grozę w tym piśmie, które kolega @bartoszcze przytacza, budzi:
20 lat po 1989 polskie instytucje z całą warsztatową sztuką prawniczej wykładni cyzelują rozumienie przepisów wydanych przez komunistyczne organy władzy.
Pamięc jest jednak przeklenstwem. Ja chyba jednak pamiętam tamte czasy i szok wzbudza we mnie stawianie na jednej płaszczyźnie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka komunistycznym ustawodawstwem (do tego sprzed KBWE). Jak bym widział np. kata, który ze znawstwem rzemiosła zachwala swój miecz: a że taki błyszczący, i jaka elegancka klinga. Albo PRLowski milicjant zachwalający swoją pałkę: że taka ładna, giętka, że dobrze w ręku leży, że ładnie się na plecach uciekającego układa, że takie ładne potem sińce…..
Niemieccy generałowie i urzędnicy oskarżani o zbrodnie mówili, że ywkonywali rozkazy a ich działania były legalne…..
Tu nie chodzi o zbrodnie – ale ta wykładnia cyzelująca sens uchwały Rady Państwa w zakresie obywatelstwa…. Jakby nie było UBeckich więzień, ścieżek zdrowia, strzelania do ludzi na uliacach, a na Sląsku nic tam Łambinowice, Zgoda….
W Niemczech był jednak Gustaw Radbruch, przedwojenny minister, który schyłek swej kariery poświęcił temu jak traktować i rozumieć nazistowskie ustawy w nowej rzeczywistości i jak się z tym zmierzyć.
U nas tej lekcji nie przerobiono. A kiedy po roku 1989 kurz opadł i wrażenie „białych plam” minęło, z narodowego bolszewizmu odpadł tylko bolszewizm ale reszta najwyraźniej została. IPN szuka ofiar – ale tylko takich, które mu pasują i nie wywołują trudnych pytań.
Galicyjoku!
Jesteś wielki, prawie jak Lex! Może nie wszystko rozumiem, ale większość tak. Gdy pisałem o zgwałceniu ducha prawa z 1946 roku miałem na myśli, że z 9 członków rodziny, 8 miało TZNP (za 25 zł) – równoważnik obywatelstwa, tylko ojca nie zweryfikowano pozytywnie, wiec nieruchomość stała się automatycznie „poniemiecką” (jego niemieckie geny przeważyły) i wszelkie pisma do Katowic niczego nie zmieniły.
Nastąpiło jednak coś, co wyprostowało ścieżki losu – taka jednorazowa akcja „uporządkowania spraw własności gospodarstw rolnych”. Mieliśmy ogromne pole, prawie obszarnicze – 1.15 ha i to nas zakwalifikowało do gospodarstwa rolnego. Ojciec musiał oddawać zboże i żywiec w ramach obowiązkowych dostaw, więc kupował na wsi za wysoką cenę i sprzedał za grosze na skupie. Cały czas był obywatelem niemieckim i potrącano mu z pensji część na odszkodowanie wojenne. Z tego powodu natychmiast protestuję, gdy czytam, że Polska nie dostała ani grosza odszkodowania – to kłamstwo!!!
Gdy weszła w życie ta jednorazowa ustawa, ojciec już był obłożnie chory, a „gospodarzyli” siostra z szwagrem. Postawili świadków i zostali właścicielami gospodarstwa rolnego. Potem im rozparcelowano pole i ogród na działki budowlane – też jednorazowa złodziejska ustawa i przymus i skończyło się gospodarzenie.
Były ciekawe zastrzeżenia w tej ustawie, które spowodowały u sąsiadów niesnaski rodzinne i bracia do śmierci ze sobą nie rozmawiali. Nowy właściciel nie miał żadnych obowiązków wobec potencjalnych spadkobierców, tylko wobec Skarbu Państwa. Na naszej nieruchomości wisiała hipoteka z przełomu lat 20/30 na rzecz proboszcza, który zmarł po wojnie, diabli wiedzą gdzie i nie miał oficjalnego potomstwa. Dług przeszedł więc na Skarb Państwa i siostra musiała go spłacić, aby oczyścić hipotekę z ksiąg wieczystych.
Ojej, do galicyjskiej jaskini przywiało kartki z jakieś opracowania prawniczego.
Nic jednak biedak z niego nie zrozumiał, skoro przepisując zaczął wymyślać koncept, jakoby uchwała RP (której moc i skuteczność istotnie jest wątpliwa) była sprzeczna z przepisami kolizyjnymi, ROTFL.
O tym, co się biedakowi wydaje na temat skuteczności prawa PRL, to nawet nie będę komentować, w końcu biedak skończył podstawówkę w tej nielegalnej PRL i jednak ma to skutek w postaci uznawania mu wykształcenia podstawowego, że o innych kwestiach prawnych nie wspomnę.
Antoniusie, Galicyjoku! Jesteście wielcy. Przeczytałem cały blog i jestem zdumiony sposobem rozumowania wielu blogwiczów – ptryjotów. Taż oni „bulczą, jak niezdrowo rzyć w mydlinach”. Nieciekawie przedstawia się przyszłość „najjaśniejszej” przy takim obywatelstwie. My, niestety jesteśmy już starzy /ja tez przedwojenny/. Pyrsk!
Jest takie orzeczenie BundesverfassungG z 14 lutego 1968 r, nazywane: „Staatsangehrigkeitsbeschluss” (hello kolego @bartoszcze – można to znaleźć także w polskiej wikipedii), które odnosi się do bardzo podobnej sprawy/sytuacji tj. ustawowego pozbawiania przed organy państwa majątku i obywatelstwa w związku z emigracją (wtedy dotyczyło to osób określanych przez ówczesne ustawodawstwo jako Żydzi – bo oni sami często uwazali się za Niemców). Sądy (niemieckie) uznały, że takie działanie trudno uznać za legalne. Czyż nie fascynująca różnica w rozumowaniu i wykładni przepisów między sądami w dwóch sąsiadujących od wieków krajach?
Ach drogi @Cieszynioku – czyż to nie Nasz Kanclerz Metternich (pochowany w Czechach koło Pilzna – grób się zachował wraz z pałacem) mawiał: „Azja to się zaczyna za moim ogrodem….”
@bartoszcze
7 marca o godz. 15:44
Bóg mi świadkiem (i żona), że próbowałem zrozumieć tekst, ale w połowie poległem, wynotowałem tylko kilka rodzynków logicznych i skonfrontowałem z moimi informacjami od krewnych i znajomych, którzy przeszli tą legalną drogą od polskiego obywatelstwa do statusu bezpaństwowca (dokument podróży tak sprecyzował status) i finalnie do statusu „fałszywej” mniejszości polskiej w Niemczech. Szkoda mi resztki szarych komórek. Obawiam się, że nawet Lex nie wytrzyma z czytaniem do końca. Na to nakłada się jeszcze fakt, ze mnie ta sytuacja nie dotyczy wcale, bo legalnie opuszczający członkowie rodziny nie mieli żadnego majątku, a jak wyglądała sprawa naszej , „poniemieckiej” – kpiny z historii!!! – nieruchomości, już napisałem – uregulowała to ustawa z lat 40-tych.
W odpowiedzi na moje rozważania na temat majątków „opuszczonych i poniemieckich” Bartoszcze podał mi link do pewnego dokumentu (dziękuję), którego fragment cytuję:
*** Warszawa, dnia 5 grudnia 2011 r.
PIERWSZY PREZES SĄDU NAJWYŻSZEGO RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
BSA V – 4110 – 1/11
Sąd Najwyższy
Izba Cywilna
Na podstawie art. 60 § 1 ustawy z dnia 23 listopada 2002 r. o Sądzie Najwyższym (Dz. U. Nr 240, poz. 2052 z późn. zm.; dalej: u. SN) wnoszę o rozstrzygnięcie przez skład siedmiu sędziów Sądu Najwyższego rozbieżności w wykładni prawa, występującej w orzecznictwie Sądu Najwyższego, dotyczącej następującego zagadnienia prawnego:
„Czy art. 38 ust. 3 (pierwotnie art. 39 ust. 3) ustawy z dnia 14 lipca 1961 r. o gospodarce terenami w miastach i osiedlach (dalej: u.g.t.m.o., tekst pierwotny Dz. U. Nr 32, poz. 159, tekst jednolity Dz. U. z 1969 r. Nr 22, poz. 159), na mocy którego nieruchomości stanowiące, zgodnie z art. 2 ust. 1 lit. b) dekretu z dnia 8 marca 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich (Dz. U. Nr 13, poz. 87 z późn. zm.), własność osób, którym wobec uzyskania przez nie stwierdzenia narodowości polskiej służyło obywatelstwo polskie, przechodzą z mocy samego prawa na własność Państwa, jeżeli osoby te w związku z wyjazdem z kraju utraciły lub utracą obywatelstwo polskie, dotyczy także spadkobierców tych osób, którzy przesiedlili się do RFN lub NRD w latach 1956-1984 ?”***
Tu następuje kilkanaście stron „klarownego” tekstu rozważań prawnych, których nie rozumiem, bo przypominają dzielenie włosa na tysiące włókien i wreszcie takie zakończenie:
***Wobec powyższego istnieją podstawy do wystąpienia z wnioskiem o rozstrzygnięcie przez skład siedmiu sędziów Sądu Najwyższego sformułowanych na wstępie zagadnień prawnych
(Brak podpisu)***
Nie bardzo rozumiem procedury. Chyba jest tak, że Prezes SN zwraca się do podległej mu Izby Cywilnej, aby siedmiu sędziom powierzyła jakieś zadanie. Nie widzę ani nazwisk powołanych do tej pracy sędziów, ani wyników pracy tego zespołu 7 sprawiedliwych. Może reszta tekstu to taki zakamuflowany wynik pracy, albo kanwa do pracy dla wybranych sędziów?
Brakuje mi krótkiego, zwięzłego wniosku kolegium Siedmiu i błogosławieństwa Prezesa, zrozumiałego dla przeciętnego człowieka, znającego język polski, aby np. Pani Agnes Trawny albo inni Lindhoffowie wiedzieli, czy mają szanse z polskimi sądami czy nie i czy od razu mogą iść do Strasburga?
Doczytałem do połowy i zrezygnowałem z dalszego tekstu – czekam na rezultaty pracy SN. Wypisałem jednak kilka perełek logicznych, które niezbyt zgadzały się z moim doświadczeniem w tej sprawie, albo je potwierdzały oficjalnie.
***Migrujący nie wyjeżdżali pod przymusem, utrata przez nich obywatelstwa polskiego była skutkiem ich decyzji w tym względzie, gdyż składali wniosek o zezwolenie na wyjazd, a ponadto mogli zapobiec skutkowi w postaci przejścia ich majątku na rzecz Państwa rozporządzając swoim majątkiem przed wyjazdem.***
Takie były faktycznie możliwości, ale nie zawsze i nie wszędzie. Dotyczyły tylko osób, próbujących legalnie wyjechać z kraju i złożyły odpowiedni wniosek. Nikt nie pisze, z czym się wiązało takie składanie podania. Natychmiastowe zwolnienie z pracy, szczególnie na lepszych stanowiskach i banowanie na kilka lat, bo składanie podania, a otrzymanie zezwolenia to baaaaardzo różne sprawy i odległe w czasie.
Mój kuzyn – sztygar przez kilka lat utrzymywał się z posady ciecia w klasztorze, bo w swoim zawodzie nie mógł być nigdzie zatrudniony z tym „wilczym biletem” renegata. Jeszcze by wysadził kopalnię, puszczając metanowego bąka?
A co z „opuszczonymi” majątkami Prawdziwych Polaków Patryjotów, którzy wyjechali z kraju, legalnie (np. członkowie Solidarności po stanie wojennym, albo „Syjoniści” kilka lat wcześniej) lub nielegalnie? Obywatelstwa wszyscy nie utracili, choć nabyli inne (Sikorski, Kukliński?)?
Ten areopag sędziowski i do tych przypadków powinien się ustosunkowywać. Przeleciałem tekst i zauważyłem, że „opuszczone” majątki były ciekawe tylko wtedy, gdy ktoś wyjechał do NRD lub RFN. A co z Kanadą lub USA?
*** Na podstawie dekretu majątek obywateli Rzeszy Niemieckiej i byłego Wolnego Miasta Gdańska przeszedł więc co do zasady z mocy samego prawa na własność Skarbu Państwa, a jedynie na zasadzie wyjątku pozwolono zachować majątek obywatelom tych terytoriów mającym narodowość polską lub inną prześladowaną przez Niemców. Wiązało się to z akcją weryfikacyjną przeprowadzoną w okresie powojennym w stosunku do osób zamieszkujących te tereny…***
Już ktoś zwrócił uwagę na dziwną zbieżność: Potraktowano identycznie obywateli niemieckich jak i obywateli Wolnego Miasta Gdańsk, którzy byli pod okupacją niemiecką, tak samo jak Polska. To jest i haniebne i chyba łamaniem własnego prawa, bo dotyczy to mieszkańców „prześladowanych”, którym dekret nie kazał odebrać majątków. Może Lipczyński – Lindhoff” był jednym z obrońców Poczty Polskiej (undercover) i jak haniebnie traktuje się jego spadkobierców? (wężykiem).
Mógłbym jeszcze inne stwierdzenia skomentować, ale i tak nic nie przebije krótkiego zdania:
***Norma ta działała retroaktywnie także wobec osób, które wyjechały do Niemiec przed jej przyjęciem***
Nie wiem, czy ta norma jest dobra czy zła, ale jak się to ma do zasady, że „prawo nie działa wstecz”?
Jedno stwierdziłem: Istniało wiele ustaw, dekretów i rozporządzeń, które pozwalały jakby „zgodnie z prawem” (złodziejskim, ale obowiązującym, prawem krajowym) uregulować sprawy majątkowe „opuszczonych” nieruchomości i nie byłoby bałaganu w Księgach Wieczystych, królowałby wszędzie Skarb Państwa jako właściciel i nikt nie wyrzuciłby ludzi z domów. Tu zawiniła „polnische Wirtschaft”, no i oczywiście Tusk, to zrozumiałe.
Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego Tusk, to niech zwala winę na Żydów i Cyklistów (Szurkowski, Lang?).
Skoro główny problem majątkowy leży w tzw gruntach warszawskich to nie dziwota, że opłac się mieć burdel w innych częściach kraju. Tam dopiero sa jaja!!! Ale skąd tam wziąć „wraże opcje niemieckie”
@Galicyjok – dziś się nie pamięta, że Śląsk najdłużej był pod panowaniem czeskim w ramach KuK Oeterreich-Ungarn. Stąd Metternich.
@Antonius
/Nie bardzo rozumiem procedury./
Mniej więcej zrozumiałeś. Prezes ma prawo wystąpić z takim wnioskiem (nie on jeden zresztą), i w przypadku rozpatrywania sprawy przez skład 7-osobowy, przewodniczący Izby Cywilnej wyznaczy skład. Prezes nie ma prawa wydawać sędziom poleceń.
Treść wniosku jest taka, jakiej wymaga się od prawników – precyzyjna aż do hermetyczności, bo sprawy banalnej prawnie by się tej procedurze nie poddawało. Opublikowano treść wniosku w takim kształcie, w jakim został sporządzony
/czy od razu mogą iść do Strasburga/
Pamiętaj, że Strasburg nie sądzi tego, co się działo przed przyjęciem przez dane państwo europejskiej konwencji praw człowieka.
/Ten areopag sędziowski i do tych przypadków powinien się ustosunkowywać/
Skład orzekający ma odpowiedzieć na zadane pytanie, dotyczące określonej grupy osób. Może robić jakieś porównania, ale nie na zasadzie „a przy okazji to jeszcze i o tych orzekniemy”.
/ tylko wtedy, gdy ktoś wyjechał do NRD lub RFN/
A ile znasz przypadków, że ktoś taki wyjeżdżał gdzie indziej?
/obywateli Wolnego Miasta Gdańsk, którzy byli pod okupacją niemiecką/
Już kiedyś zwracałem uwagę, że opowieść o okupacji w przypadku Gdańska to kiepski żart. Niemcy nie dokonywały inwazji na Gdańsk, bo zostały zaproszone przez władze WMG, wybrane przez gdańszczan (nawet jeżeli formalnie decyzje tych władz o przyłączeniu do Niemiec były nielegalne w świetle gdańskiej konstytucji).
/niech zwala winę na Żydów i Cyklistów (Szurkowski, Lang?)/
Lang, przecież to po nazwisku widać, że to jakaś zakamuflowana opcja:-)
A galicyjski Azjata, mentalny poddany Prezesa, jak chce dokonywać porównań porządków prawnych Polski i Niemiec, niech zacznie od uświadomienia sobie różnicy między sytuacją Żydów w hitlerowskich Niemczech i Niemców w komunistycznej Polsce, żeby wiedzieć, czy nie porównuje jabłek z kartoflami. Wiem, takiej kartki jeszcze nie przywiało do jaskini.
a kolega @bartoszcze tak się spiął, że już mu nawet na czytanie wikipedii czasu brakuje i daty i fakty się mu mieszają…
spaliśmy na zajęciach, co? i brakujący fragment wykładu dooglądaliśmy ze Stawki większej niż życie?
Szanowny Bartoszcze!
Chyba zbyt poważnie potraktowałeś mój tekst, przeplatany celowo „wężykami”. Odnośnie Langa – jemu chyba Czesław? To nie jest typowe imię u „pomiotu” zakamuflowanej opcji. Ja na sprawy Gdańska patrzę, a) z daleka, b) z perspektywy formalnej – był wolny i przestał nim być. Czy ktoś zapraszał Ziemców jak Kadar Rosjan, tego nie wiem nie wiem, czy to jest ważne. Co wiem na pewno i to na poważnie, że tzw. bohaterska obrona Poczty Gdańskiej była w świetle prawa aktem terrorystycznym i Niemcy potraktowali obrońców poprawnie. Skąd ja to wiem? Z polskiego filmu! W piwnicach poczty był potężny arsenał broni, a to było przestępstwo przeciw statutowi Gdańska. Westerplatte było ok i ta walka była legalna i potraktowano jeńców poprawnie i podobno z szacunkiem. Ja tego nie wartościuję ani nie relatywizuję. Szczerze mówiąc nie interesuje mnie za bardzo.
Mój znajomy uciekł przez Traiskirchen, a tam było dużo Polaków, obóz pękał w szwach. Ślązacy nie zagrzewali długo miejsca w Austrii, tylko błyskawicznie pojechali do Reichu, ale pozostali czekali nawet miesiące na wizy USA lub Kanady.
Odnośnie „owocowo-warzywnego” wątku nie jestem pewny, czy nie byłaby wskazana zamiana kartofli na śliwki lub gruszki. Dla zakatowanych ofiar i ich rodzin ten „kompot” miał jednakowo gorzki smak. Poczytaj publikacje naukowe np. prof. Woźniczki z UŚ, to nie jest zakamuflowana opcja (nie zna niemieckiego), ja tłumaczyłem część jego pracy na niemiecki i byłem przerażony informacjami, zawartymi w tej książce, udokumentowanymi!!!
Niestety pokrywa się to z moimi obserwacjami oraz relacjami świadków. Długo rozmawiałem z kobietą, nieco starszą ode mnie, Polką z chyba zamożnej rodziny, która z matką znalazła się w obozie w Świętochłowicach. Miała wtedy 13 lat, ja 12. Na jej oczach polscy strażnicy zgwałcili i zakatowali jej matkę. Ona chciała mi nawet zapewnić luksusowe warunki w jej posiadłości w Niemczech, abym książkę profesora przełożył szybko na niemiecki, aby dożyła wydania, ale to zbyt męcząca praca przy moim stanie zdrowia i przetłumaczyłem tylko długi wstęp i pierwszy rozdział. Może znalazła kogoś w Niemczech, bo ja odmówiłem, a to co zrobiłem potraktowałem jako pracę społeczną (dla mojej małej ojczyzny). Profesor mi przysłał książkę w podzięce, ale kontakt się urwał (tłumaczyłem z wersji elektronicznej). Obecnie jest jego artykuł w Silesii, ale go jeszcze nie czytałem.
@Antonius
Pisząc o jabłkach i kartoflach, miałem na myśli całą zbiorowość, a nie indywidualne przypadki.
Powiedzmy sobie szczerze: czas powojenny to dla wielu Niemców (i innych uznanych za element niepolski) to czas dramatu, ale nie istniała żadna zorganizowana, państwowa formuła represji (w wielu miejscach znanych z tragicznych zdarzeń wystarczała pierwsza urzędowa kontrola). Znajdziesz wiele tragicznych wspomnień, ale równie wiele wzmianek o spokojnym współistnieniu, to nie była taka sama rzeczywistość, jaka stała się udziałem niemieckich Żydów po ustawach norymberskich, kiedy zaczęli być oni traktowani przez swoich sąsiadów jako niewidzialni. Niemcowi w Polsce Ludowej groził wyjazd w ramach akcji wysiedleń (choć jak miał pecha to wylądował w obozie bo komuś podpadł, albo został zgarnięty przez Sowietów na wschód, ale Polacy nie mieli pod tym względem wiele lepiej), Żydowi w III Rzeszy groził obóz, a potem i Endlosung.
To nie jest to samo.
Należy też pamiętać, że w III Rzeszy poza ideologiczną eliminacją Żydów, nie zmieniono zasadniczo nic w ustroju społecznym, a w Polsce Ludowej nie tylko Niemców pozbawiano majątków, dokonując de facto rewolucji.
Mógłbym tak jeszcze trochę, ale do nieuków z Galicji i tak nie trafi, dopóki nie dostaną tego na kartce z rozdzielnika partyjnego.
/Chyba zbyt poważnie potraktowałeś mój tekst/
Przecież z nim nie polemizuję, tylko raczej uzupełniam.
Co do poczty gdańskiej, polecam:
http://de.wikipedia.org/wiki/Gefecht_um_das_Polnische_Postamt_in_Danzig#Folgen
uwagi @bartoszcze są genialne!
jakbym biuletyn IPN czytał….
sam pomysł by standardy PRL porównywać z III Rzeszą jest uroczy. Jestem za!!! Zawsze i się wydawało, iż zgroza tego systemu (i uzasadnień sądowych go usprawiedliwiających) polega właśnie na tym, iż nawet jeśli komuna w PRL była łegodniejsza niż ZSRR Stalina czy III Rzesza, to jednak stosowanie tych samych mechanizmów w zakresie ustroju i prawa dyskwalifikuje. A tu błąd! Właśnie umiarkowe korzystanie z instrumentów zamordyzmu czyni go miłym i przyjaznym dla człowieka….
był wierszyk taki waszego poety Asnyka:
„(…) w pełnym świtle jej dochodzeń jasną gwiazdą lsni despotyzm i wychodzi gładko na wierzch Targowicy patriotyzm…”
Albo inny dowcip już z bliższych czasów: Dlaczego tow. Stalin kochał dzieci i był dla nich dobry? Bo gdy go przy goleniu chłopiec trafił piłką, to tow. Stalin skopał jedynie gówniarza a miał w ręku brzytwę i mógł…..
W każdym razie gratuluję Priwisliniu i jego władzom skali porównawczej i punktu odniesienia. Istotnie, SN miał w ręku brzytwę a skopał jedynie….
Ach, Prezes znów wpuszczał w Galicji hel do jaskiń.
Galicyjok
13 marca o godz. 0:12
Przypomniałeś mi stary kawał
Władza Ludowa złapała bacę na rozboju wraz z resztą chłopców z lasu.
Wyrok- czapa…..
Przed powieszeniem, ostatnim życzeniem bacy było wstąpienie do partii.
Dlaczego? Dziwi się prokurator asystujący skazańcowi.
Przecież strzelał pan do komunistów, napadał na ludzi od nas…..
-bo lubię jak czerwonych wieszają- rzekł baca…
Nasz Bartoszcze jest zawzięty aż do heroizmu……
@wiesiek59
Jeśli idzie o dbałość o prawdę, to masz rację. Do bólu.
Czy rzeczywiście dziennikarze nie mogą wymusić informacji na temat spisu i jego opracowywania?
„Jeśli idzie o dbałość o prawdę” – no to jestem ciekaw komu tutaj Prezes nawpuszczał helu do jaskini….
Jak mawiają: jest prawda, tyż prawda i g*** prawda – zatem o którą z nich się kolega @bartoszcze tak heroicznie zmaga?
Jak zwykle o tą pierwszą, co mnie odróżnia od galicyjskich jaskiniowców preferujących tę trzecią.
a czy posiadania prawdy absolutnej (i jedynieszłusznej bo bieło-czerwonej) rozmawia kolega @bartoszcze z duchami przodków (słowiańskich)?
wobec kontaktu bezpośredniego z prawdą absolutną to istotnie jakieś ankiety spisowe sporządzane przez przypadkowe społeczeństwo (że nie wspomnę o badaniu rodzaju katarku, na który umierają ludzie w obozach) są mało wiarygodne….. Ale, że kontakt z prawda absolutną odbywa się przez wikipedię (polskojęzyczną oczywiście – inne przecie kłamią) – to jest dla mnie nowość. Jest jednak nieprawdopodobny postep na tym świecie – kantakt z prawdą absolutną dla każdego….
Próbowałem nieco ożywić blog przybliżeniem genialnego spojrzenia prawdziwego polskiego patrioty katolika (PPPK =PiS) na to co wolno Ślązakowi, a czego nie, niestety mój komentarz do słów pewnego posła nie został uznany przez moderatora za godny opublikowania, a szkoda! Już dawno nie słyszałem tylu idiotyzmów w wykonaniu polityka. Gdyby ktoś z Państwa Blogowiczów chciał się zapoznać z problemem to proszę zajrzeć na stronę Silesii. Ja też nie umiem wpisywać linków, więc podam adres zwyczajnie:
http://www.silesia-schlesien.com
Jest tam w obu językach „sąsiednich” artykuł pod tytułem „Polacy obrażają Ślązaków”. Tytuł jest nieco mylący i nielogiczny, bo nie wolno przeciwstawiać sobie elementów, które się nie wykluczają, ale skoro Kutz może popełnić taki błąd logiczny, to redaktor Silesii też. Tam jest też mój komentarz do wypowiedzi anonimowego posła PiS (źródło „Polityka”) oraz radnej z Jastrzębia („Nowiny Rybnickie”). Warto przeczytać te teksty oraz dyskusje, to pozwala szerzej spojrzeć na problemy integracyjne na Śląsku. Według mnie mój komentarz idealnie pasował na blog o nazwie „Śląsk z bliska”, ale moderator miał odmienne zdanie.
PS
Uwaga!
Komentarz zawiera … cholera.. znów zapomniałem, co piszą po serialach!
Próbowałem nieco ożywić blog przybliżeniem genialnego spojrzenia prawdziwego polskiego patrioty katolika (PPPK =PiS) na to co wolno Ślązakowi, a czego nie, niestety mój komentarz do słów pewnego posła nie został uznany przez moderatora za godny opublikowania, a szkoda! Już dawno nie słyszałem tylu idiotyzmów w wykonaniu polityka. Gdyby ktoś z Państwa Blogowiczów chciał się zapoznać z problemem to proszę zajrzeć na stronę Silesii. Ja też nie umiem wpisywać linków, więc podam adres zwyczajnie:
http://www.silesia-schlesien.com
Jest tam w obu językach „sąsiednich” artykuł pod tytułem „Polacy obrażają Ślązaków”. Tytuł jest nieco mylący i nielogiczny, bo nie wolno przeciwstawiać sobie elementów, które się nie wykluczają, ale skoro Kutz może popełnić taki błąd logiczny, to redaktor Silesii też. Tam jest też mój komentarz do wypowiedzi anonimowego posła PiS (źródło „Polityka”) oraz radnej z Jastrzębia („Nowiny Rybnickie”). Warto przeczytać te teksty oraz dyskusje, to pozwala szerzej spojrzeć na problemy integracyjne na Śląsku. Według mnie mój komentarz idealnie pasował na blog o nazwie „Śląsk z bliska”, ale moderator miał odmienne zdanie.
PS
Uwaga!
Komentarz zawiera … cholera.. znów zapomniałem, co piszą po serialach! „…lokowanie produktów???”
Przykro mi, że w Galicji nie znają innego sposobu pozyskiwania wiedzy, niż przez rozmowę z duchami przodków i z ulotek Prezesa.
Po wyjściu z jaskini możliwe będzie poznanie wielu nowych źródeł informacji, ale dla niewprawnych umysłów może to być wielki szok.
na złodzieju czapka gore… jak u nich w Priwislinksim kraju mawiają. Chyba się powstańcom coś w galotach palić zacyzna, bo sporą część najnowszego Uważam Rze „zakamuflowanej oberibie” poświęcili i straszny strach wyziera. Oczywiście znaleźli dyżurnego endeka – patriotę (a zgadnijcie skąd są pytający redaktorzy? no oczywiście warszawska obłast’ – to już do kompletu należało może wziąć jakiegoś innego dyzurnego patriotę) o śląskich korzeniach. Oczywiście ów znawca Śląska ma takie pojęcie o jego historii (pardon o prawdzie jedynie słusznej) jak kolega @bartoszcze i mu się wszystkie kawałki z wikipedii pomieszały (Czeskie Królestwo z Austriakami, Wadowice z Siewierzem) ale nic to grunt, że lechici byli pierwsi a jak wiadomo lechici = Priwislinski Kraj. I tylko półgebkiem by nie zepsuć narracji mowa o operze po niemiecku opiewającej początki Piastów….
Ja tak pamiętam z dawnych czasów tow. Grzyb Zofię, że o Siwaku Albinie nie wspomnę – zawsze jako przodująca siła mogli wystąpić….
ale cosik ich zaczęło uwierać najwyraźniej –
może herbatki?
Opisaliście to ,co denerwuje mnie na tym atlopru od dłuższego czasu ,a ostatnio stało się nagminne. Np. pierwszy artykuł z brzegu z działu film: Szok! Oni są nie do zdarcia. Dziadkowie i babcie, ktf3rzy rozkładają młodzież na łopatki O czym jest artykuł o tak szumnym i emocjonalnym tytule? Otf3ż link prowadzi do galerii przedstawiającej podstarzałych aktorf3w.Pf3ł biedy ,kiedy news dotyczy działu rozrywki. Ale spf3jrzmy na dział finanse : Nie będzie już tanich ubrań made in China ! Komunikat jest dość jasny i opatrzony wykrzyknikiem. Przyszły czytelnik zachodzi w głowę ,dlaczego nie będzie chińskich ubrań. Znowu politycy wyskrobali jakąś ustawę? nałożono embargo? Unia wprowadziła zakaz sprzedaży?Nic z tych rzeczy.Czytamy ,że autorka artykułu stawia mgliste prognozy na podstawie wzrostu cen chińskiej bawełny ,na temat przeniesienia produkcji z chin do innych krajf3w i wzrostu cen odzieży. Jak ma się to do tak jednoznacznie określonego nagłf3wka? Jest i więcej przykładf3w takich przekłamanych nagłf3wkf3w ,ale nie będę ich wszystkich opisał.Na koniec dodam tym co mnie jednak najbardziej denerwuje na tym atlopru jest tworzenie nagłf3wkf3w z wypowiedzi politykf3w ,w ten sposf3b ,że odbiera się je jako informacje. Np. na stronie głf3wnej nagłf3wek tej treści: (przykład zmyślony na potrzeby komentarza) Jarosław Kaczyński odchodzi z polityki? Po czym okazuje się ,że artykuł jest wywiadem z jakimś posłem SLD ,a treść nagłf3wka nawiązuje do wyrwanej z kontekstu konstrukcji myślowej lub ,co gorsza, pytania dziennikarza.