Komputery na liczydła
Jak tu nie żądać autonomii, kiedy Warszawa bezmyślnie niszczy nasze projekty? – pyta kolega – lekarz (do tego z Sosnowca) klnąc przy tym na dalsze dewaluowanie karty chipowej Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych. Tym razem związane z wypisywaniem recept.
Zanim o kolejnym bzdurnym pomyśle centrali NFZ, to spieszę uspokoić wszystkich gorączkujących się w związku z apelacją Prokuratury Okręgowej w Opolu w sprawie rejestracji Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej – poczekajcie do najbliższej „Polityki”. A w niej do filozofii rodem z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa i do słów Korowiowa, sługi szatana Wolanda, który ma za zadanie wymazanie (przez zniszczenie szpitalnych papierów) istnienia pisarza na radzieckiej ziemi: skoro nie ma dokumentów, to nie ma też człowieka. Skoro w żadnym oficjalnym dokumencie nie ma wzmianki o narodowości śląskiej – piszę to jako „narodowość polska” – to znaczy, że jej nie ma?
Ale, póki co, wracajmy do naszych baranów: zgodnie z zarządzeniem prezesa NFZ z połowy stycznia – od lutego nie będzie możliwa realizacja recept (na leki refundowane) wydrukowane przy użyciu śląskich kart chipowych. Sprawa dotyczy 4,6 mln mieszkańców Śląskiego. Dla nie mających pojęcia, gdzie leży pies pogrzebany, wyjaśniam: taką kartę z nazwiskiem Jan Dziadul i z zakodowanymi wszelkimi danymi personalnymi – w przychodniach i szpitalach (w sumie w 2,5 tys. zakładach opieki zdrowotnej) wkłada się do czytników i drukuje recepty. Miesięcznie ok. 3 mln sztuk! Lekarze wypisywali tylko nazwy leków, zasady dawkowania, stawiali swoje pieczątki – i koniec! Przyspieszało to pracę lekarzy, ułatwiało farmaceutom – w komfortowej sytuacji byli pacjenci, bo aptekarze nie musieli już sprawdzać np. czy PESEL się zgadza.
Niebawem nasze karty mają mieć taką samą wartość, jak karty bankowe po terminie ważności. Żadną. Recepty, zgodnie z zarządzeniem prezesa NFZ, mają być od początku do końca wypisywane ręcznie. Te drukowane nie spełniają bowiem wymogów nowego prawa. Trudno się więc dziwić, że śląskim lekarzom otwierają się noże w kieszeniach. To koszmar dla nich i aptekarzy. Zarządzenie każe im bowiem cofnąć się w czasie o 12 lat, kiedy karty chipowe weszły w życie – to tak, jakby (ktoś trafnie porównał) zamienić dzisiaj komputery na liczydła. Toż to sabotaż dotychczasowych rozwiązań, których Śląskiemu zazdrościła cała Polska!
A może w tym rzecz: po co na Śląsku mają mieć lepiej, kiedy już mieli?! I nie chodzi tylko o karty chipowe. W ramach interpelacji poselskich padło pytanie pod adresem ministra zdrowia: dlaczego – przy podobnym potencjale ludności, ilości szpitali, łóżek itp. – Mazowiecka Kasa Chorych dostała z NFZ prawie 2 mld zł więcej (odpowiednio 9 mld zł i 7 mld zł) od ŚKCh?
Nawet totalnym przeciwnikom autonomii trudno teraz nie dywagować – przynajmniej w zakresie służby zdrowia – a może ma ona sens?
***
Gospodarka, głupcy! Dla Ślepra bilans gospodarczy Śląskiego` 2011 jest budujący, choć nie do końca, dla Warszawiaka – dołujący. Pragnę poinformować W., ze firmy w KSSE nie płacą tylko części podatków. Taka jest filozofia działania specjalnych stref na całym świecie. Zawsze jest coś za coś.
Gdyby np. Opel na dzień dobry miał płacić sto procent, to by go nie było i nie byłoby, przy okazji, dobrych prognoz dla województwa wynikających choćby z faktu, co zauważył Waldemar, że 70 proc. PKB tworzą małe firmy, można powiedzieć: prywaciarze, kapitaliści! Często kooperujący z Oplem i jemu podobnymi. Jeszcze 20 lat temu było to nie do pomyślenia.
Dalej: jeśli dzisiaj Opel miałby w strefie płacić cały podatkowy wachlarz, to w pół roku rozebrałby fabrykę do fundamentów i przeniósł produkcję na Ukrainę (przymiarki już były).
Co do JSW to uważam, że gdyby wcześniej weszła na giełdę (w Warszawie i Londynie, jak NWR) z całym zapleczem koksowniczym – to już mogłaby być śląska marką przynajmniej na europejską skalę.
Wszystkim odwzajemniam życzenia na 2012 rok: aby nam się dobrze działo!
Komentarze
Dodajmy dla porządku, że ktoś przyniósł w NFZ-cie trochę rozumu do głowy i decyzja o wycofaniu kart chipowych jest wstrzymana „do odwołania”. Dobre i tyle na początek.
Oczywiscie Slask powinien miec autonomie. Bez chocby czesciowego wyzwolenia sie trudno marzyc o przyszlosci. Warszawa rowniez powinna starac sie o autonomie. Z tego samego powodu co Slask.
Podobnie kazdy inny region Polski. Bo nie wydaje mi sie ze obecny system polityczny jest zdolny do dalszego zarzadzania krajem. A przedewszystkim jest nie zdolny do jakichkolwiek refeorm prowadzacych do poprawy poziomu zycia ludnosci. Rezim Tuska powinien sobie znalezc podatknikow gdzie indziej. Moze na Ksiezycu. Albo niech ich utrzymuje Opel w zamian za ulgi podatkowe.
Gospodarz pisze;
„Pragnę poinformować W., ze firmy w KSSE nie płacą tylko części podatków. Taka jest filozofia działania specjalnych stref na całym świecie. Zawsze jest coś za coś.
Dalej: jeśli dzisiaj Opel miałby w strefie płacić cały podatkowy wachlarz, to w pół roku rozebrałby fabrykę do fundamentów i przeniósł produkcję na Ukrainę (przymiarki już były).”
To jest dyskryminacja !!! Polskie biznesy sa dyskryminowane. Przeciez to byla propaganda solidarnych by nie doplacac do biznesow. Biznesy mialy stac na wlasnych nogach. Tym motywowana byla prywatyzacja. A teraz rzad doplaca do obcej firmy. Ulgi podatkowe sa forma doplaty.
To tlumacznie ze jak nie to pojda na Ukraine dalej obnarza hipokryzje prywatyzacji. Bo pozbywanie sie wlasnosci niszczy fundamenty ekonomicznej egzystencji. Przeciez rzad rowniez mogl doplacac do stoczni. Efekt bylby taki sam jak z Oplem. Stocznie by pracowaly i zatrudnialy.
KSSE jest symbolem opresji i ekonomicznej dyskryminacji polakow. Opel na pewno nie placi zadnych podatkow. Na pewno ceny ustalaja na kosztach produkcji i nie melduja zadnych zyskow w Polsce.
Tu warto zwrocic uwage ze polski rzad nie jest globalnie konkurencyjny. Ile kosztuje ten rzad na glowe mieszkanca w porownaniu z innymi krajami ??? Warto by sprawdzic. Np ilosc poslow-senatorow w Polsce na milion mieszkancow 14.73 jest 8.5 razy wieksza niz w UsA. Polski rzad i prezydent zatrudniaja 10.5 razy wiecej ludzi od administracji Bialego Domu rowniez w przeliczeniu na milion mieszkancow. A wiec to nie jest konkurencyjny rzad.
Ale ten rzad jest odpowiedzialny za co najmniej 60-80% kosztow kazdego bizensu. Jakie wiec prawo ma ten rzad otwierac gracince i wymuszac globalna konkurencje na polskim rynku i dawac ulgi podatkowe wybranym, uprzywilejowanym obcym biznesom. To nie jest gospodarka rynkowa to hipokryzja nie z tej ziemi!
Dalej Gospodarz pisze;
„Co do JSW to uważam, że gdyby wcześniej weszła na giełdę (w Warszawie i Londynie, jak NWR) z całym zapleczem koksowniczym – to już mogłaby być śląska marką przynajmniej na europejską skalę.”
Gospodarz dalej nie odpowiada dlaczego wydaje mu sie ze obecnosc na gieldzie jest wazna. Np w USA mniej niz 0.1% wszystkich firm jest na jakiejs gieldzie.
Firmy wchodza na gieldy tylko i wylacznie w celu pozyskania funduszy na dalsza rozbudowe. Jesto to mozliwe tylko gdy maja zdrowe i pozbawione ryzyka perspektywy. Unia niszczy przemysl weglowy w Europie, rzad nie interesuje sie by opracowac model istnienia i prosperowania polskiego gornictwa. W takiej sytuacji wejscie na gieldy za cel ma tylko zwiekszenie kosztow.
Jak proroczo powiedział Kutz „Weźcie w swoje ręce sprawy Śląska i nie liczcie na tych ciulów z Warszawy (z Warsiawiakiem włącznie).
„Oczywiscie Slask powinien miec autonomie. Bez chocby czesciowego wyzwolenia sie trudno marzyc o przyszlosci. Warszawa rowniez powinna starac sie o autonomie. Z tego samego powodu co Slask.
Podobnie kazdy inny region Polski. Bo nie wydaje mi sie ze obecny system polityczny jest zdolny do dalszego zarzadzania krajem. A przedewszystkim jest nie zdolny do jakichkolwiek refeorm prowadzacych do poprawy poziomu zycia ludnosci.”
panowie, cud!
warszawiak a gada ludzkim głosem (choć nie wigilia) a do tego nawet z sensem…
cud, jak bacię kocham, cud….
a może nigdy nie był w muzeum powstania?
A gdzie są śląscy posłowie, jakoś nie słyszałem żeby któryś stanął w obronie kart Sosnierza, ale znowu dzisiaj była widac, jak pan Piecha z Rybnika użalał sie nad losem biednych lekarzy.
Wydaje mi się, że autonomia to za mało, musimy być bardziej radykalni i iść śladem Szkocji.
Janie i wszystkie kamraty co tu piszecie, jak słysza ło tych receptach, zaroski mie rwiom wszystke hinerałgi, gybis mie ciśnie, a na glacy robiom mi sie szupy.
Główny zarzut NFZ wobec kart czipowych na Śląsku dotyczy podobno tego, że są nienowoczesne, nie spełniają oczekiwań WIELKICH PROJEKTANTÓW.
Himoridy mi kwawiom jak czytom take gupoty.
To prawda, ale karta jako taka obsługuje tylko taki zakres, jaki jest zapisany w cyfrowym programie, więc zarzut jest idiotyczny. Tylko czekać, aż ktoś podniesie stary zarzut, że na karcie reklamuje się PZU, bo była to onegdaj jej główna wada i powód ciągania po sądach Sośnierza.
Strach myśleć co się będzie działo, gdy rząd rozpocznie zapowiedziane w exspose premiera reformy.
Poprzednio nie odnosiłem się do prywatyzacji JSW poprzez giełdę, bo w przeszłości kilkakrotnie opowiadałem się za takim scenariuszem dla górnictwa na Śląsku. Żałować tylko należy, że tak późno, bo był okres, kiedy załogi były do to takiego projektu nastawione w miarę pozytywnie. Górnictwo potrzebuje olbrzymich inwestycji, bo dzisiaj większość kopalń wydobywa podpoziomowo ( w skrócie: przodki wydobywcze są głębiej niż głębokość szybu wdechowego), co niegdyś było wyjątkiem. Nieliczne kopalnie posiadają nowoczesne zakłady przeróbki węgla, które mogą wzbogacać większość fedrowanego sortu, czyli miału. Maszyny nie stanowią problemu, ich nie musi już kopalnia dzisiaj kupować, załatwiają to firmy leasingujące taki sprzęt. Jak ktoś jest ciekaw ile kosztują inwestycje w pogłębianie szybów, drążenie kamiennych wyrobisk głównych, nowoczesne zakłady przeróbcze, to łatwo może się z tym zapoznać szperając w internecie. Takie kwoty można zdobyć tylko na giełdzie, wszyscy obywatele nie muszą się na to zrzucać (kamyk do ogródka @warszawiaka).
Na najbardziej interesujący nas temat narodowości śląskiej nie skrobnę, poczekam do środy.
Pozdrawiam
Panie Dziadul, to nie jakas Warszawa a popierana przez Pana gazete partia PO. Za rzadu PiS Sośnierz byl szefem NFZ. gazeta Polityka bezrefleksyjnie popiera PO, to ma
@Andrzej
/musimy być bardziej radykalni i iść śladem Szkocji/
Znaczy, jak Sean Connery wyjechać i nie wracać aż do niepodległości?
I proponuję czasem pomyśleć – tego rodzaju wypowiedzi to jak raz paliwo dla rozmaitych organizacji odwołujących się od rejestracji SONŚ pod hasłem „bo oni chcą rozerwać Polskę”.
Śleper
16 stycznia o godz. 22:07
Już gdzieś pisałem, że nie może być tak, by cztery miliony ludzi wyłączyć z przekrętów. To ogranicza zyski……
A poza tym, dlaczego Ślązacy mają mieć lepiej?
Trzeba ich sprowadzić do swojego poziomu- bezhołowia…….
Piekna polska actorka, AB-C, jest przykladem stosunkow polsko-zachodnich. Spotkala fceta z zachodu (marzenie kazdej polki), wydymal ja, zrobil dziecko i zostawi. W stosunkach polsko zachodnich relacje oparte sa na podobnym procesie. Przykladem jest KSSE. Symbol dyskryminacji polaka w Polsce. Opel korzysta z taniej sily roboczej, materialow, energii i z ulg podatkowych. Wywozi produkcje i deklaruje zyski poza granicami Polski. W takich relacjach Poska jest wydymana na wszystkich frontach a Gospodarz widzi w tym sukces.
Inne kraje stawiaja warunki; ulgi podatkowe najwyzej przez pierwsze 5 lat, 40-60% czesci (odnosnie masy lub kosztow) ma byc produkowana w kraju. Ceny transferowe musza byc uzgodnione.
Przeciez KSSE nie ma nic wspolnego z idejami wolnego rynku ani gospodarki rynkowej bo stwarza sztuczne warunki tylko dla uprzewilejowanych biznesow. To jest korupcja!
Andrzej52 musi sie czuc za podludzia bo jako polski biznesman w Polsce nie ma takich przywilejow podatkowych jak np Opel.
Muszę przeprosić, Ślepra i wszystkich, którzy czekali dzisiaj na materiał o śląskim stowarzyszeniu. Poprzedni tydzień przyniósł tak nadzwyczajne wydarzenia, że trzeba było w ostatniej chwili przemodelować numer. Proszę więc o cierpliwość.
Do Andrzeja52 – propozycję, że autonomia to za mało, a należy pójść w ślady Szkocji odbieram jako kamyk do ogródka dyskusji o sens tworzenia (reaktywacji, jak w przypadku Szkotów) nowych państw w Europie. I w ogóle. Dla mnie – czym mniej państw na świecie, tym mniej konfliktów. A demokratyczne struktury mogą zaspokoić (w swoich ramach) wszelkie ambicje Szkotów, czy innych Eskimosów, bo do niepodległości przymierza się m.in. Grenlandia.
Akurat referendum w sprawie niepodległości Szkocji (i pozostania w Koronie) może być nieudane. Głosować będą, jeżeli do tego dojdzie, nie czyści Szkoci, ale też „ludność napływowa”: Anglicy, Irlandczycy, Walijczycy – i inni, po naszemu, gorole. Wynik z góry jest przesądzony. Podobny byłby, gdyby taka utopie komuś przyszła do głowy – na Śląsku. Dlatego uważam, że Szkoci chcą wyrwać dla siebie kilka diamentów z brytyjskiej Korony, i nic więcej – państwem niepodległym raczej nie będą. Ale i tak należy im kibicować, bo chcą coś załatwić z Londynem, coś chcą utargować.
Czym taki „podludź” jak ja (wg. warsiawiaka) zasłużył sobie na komentarz krótkiego wpisu przez samego Pana Jana ?
Dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że jakakolwiek niepodległość Ślaska jest głównie ze względów politycznych niemożliwa. Poza tym trzeba by do nowego państwa przyłączyć część Górnego Śląska znajdująca sie na terytorium Republiki Czeskiej, i żeby to państwo miało sens, musiałby być dołączony Dolny Śląsk, a tu trzeba znów „urwać” kawałek Niemiec (na wschód od Zgorzelca). Co do referendum nie byłbym taki pewien przegranej, nawet przyjezdni, mieszkający u nas dłużej , mają dosyć rządów warszawki.
Co z ustawą metropolitarną , co z ustawą o jezyku śląskim, głośno o tym było przed wyborami, kolejna kiełbasa wyborcza dla Ślązaków. Co w końcu z wynikami spisu powszechnego, mialy być w grudniu, czy są dla Warszawy tak złe, że zostana ogłoszone, gdy będzie je można „przykryć” jakąś dużą sensacją medialną. Ostatnie zagrywki z kartami czipowymi, czy mniejsze finansowanie służby zdrowia. Ile procent PKB z tych 18 wytworzonych na Śląsku wraca do nas ? Panie Janie, jak długo możemy być ” podludziami” na własnej ziemi ? Mówimy o autonomii, ale czy jest ona możliwa w ciągu następnych 20 lat ?. I nie chodzi o wynik referendum, politycznej zgody polskiego rządu nigdy nie będzie.
Najlepszym przykładem jak nas sie traktuje jest wycięcie w Pańskiej Redakcji Pańskiego artykułu o Stowarzyszeniu Osób Narodowości Śląskiej. Dlaczego nie wycięto czegoś innego, Polityka ma kilkadziesiąt stron .
Pozdrawiam
I znów mój komentarz będzie czekał kilkanaście godzin
Nieraz zdarza mi się szukać okularów, które leżą przede mną na stole, więc od razu o tym pomyślałem wertując, później systematycznie przeczesując strony POLITYKI, ale nic nie znalazłem na zapowiedziany temat. Mówi się trudno, przeprosiny przyjmuję Janie.
Szkoci pomimo nacisków i gróźb Camerona odwlekają moment zorganizowania referendum w sprawie niepodległości aż do 2014 roku. Faktycznie, interesu na razie w tym nie mają, ponieważ więcej korzyści odnoszą będąc autonomicznym krajem w brytyjskim państwie. Karta jednak może się odwrócić ( na to liczy Alex Salmond), jeśli kryzys finansowy uderzy w londyńskie City.
W przeciwieństwie do Szkotów, my Ślązacy możemy się odwoływać jedynie do innych korzeni kultury i do historycznego okresu autonomii w ramach IIRP. Dodatkowa trudność tkwi i w tym, że historyczny obszar Górnego Śląska został rozparcelowany po plebiscycie, a po wojnie i w czasach zupełnie bliskich, zrobiono wszystko, ażeby ten stan trwał do dzisiaj.
Nasz gospodarz poprzednim wpisem pokazał potencjał gospodarczy Górnego Śląska (i Zagłębia), więc warto by spróbować pokazać jak by to wyglądał, gdyby region został odtworzony w historycznych granicach. Osobiście, zupełnie w ciemno obstawiam, że moglibyśmy się porównywać do Republiki Czeskiej.
@Andrzej
/Co w końcu z wynikami spisu powszechnego, mialy być w grudniu/
Były.
@Drodzy Panowie,
zanim Szkoci poczuli siłę i wagę najpierw autonomii a potem być może niepodległości przeszli proces odrodzenia własnej świadomości i tożsamości – tylko było to sto lat temu. To wtedy odkurzono takich średniowiecznych bohaterów jak walczący z Anglikami Wallace, któremu za kolejne sto lat wystawiono pomnik w postaci filmu Braveheart. Co więcej oto odrodze objęło nie tylko rdzennych Szkotów ale i tych co w Szkocji za chlebem mieszkali. Kto by ze Śląskich dawnych bohaterów nadawał się do podobnej roli? Najlepiej by walczył np. po śląskiej stronie przeciw królowi z Krakowa lub Warszawy. Poza comesem Piotrem Włastem na razie nikt nie przychodzi do głowy. No może poza XIX czy XX wiekiem – ale to zbyt uwikłane we współczesność. Bez takiej ajk Braveheart legendy naszym dzieciom zawsze będą nasłani z Kongresówki nauczyciele zatruwać umysły opowieściami o powstańcach na bagnach Priwislinia zbuntowanych przeciw prawowitemu carowi-królowi polskiemu. A tu by się przydał nie tylko Śląski bohater ale i taki co uchronił Śląsk przed wchłonięciem i roztopieniem się w sarmackim imperium.
a co do @warszawiaka: stosunku śląsko – polskie wyglądają tak samo…. a co gorsza warszawa nie porzuca tylko zostaje i dalej tłucze kochankę-ofiarę….
@bartoszcze
/Co w końcu z wynikami spisu powszechnego, mialy być w grudniu/
/Były./
ciekawe gdzie?
piewca prawdy jedyniesłusznej bo polsko-heroiczno-bogoojczyźnianej-IPNowej znów w formie?
były wyniki wstępne jedynie – całościowe wyniki dopiero w marcu br. a pełny raport (z opracowaniem) dopiero w czerwcu / lipcu. Wstępne wyniki oczywiście nie poruszały tego zagadnienia, która nas tu najbardziej interesuje…… (czyżby trwały „dostosowywania” wyników do „aktualnych potzreb narodowo-gospodarczych” – jak za tow. Gierka?)
jest prawda, tyż prawda i g*** prawda
O, galicyjski jaskiniowiec wychynął.
Jak zwykle zaczął od udanej próby samokompromitacji, najpierw negując ogłoszenie wyników spisu, żeby w drugim zdaniu potwierdzić, że jednak je podano:-D
Każdy minimalnie inteligentny człowiek zauważyłby, że tacy Czesi potrzebowali ośmiu miesięcy na podanie wyników swojego spisu, przy trzykrotnie mniejszej liczbie ludności, a polskie wyniki będą znane – surprise, surprise – po ośmiu miesiącach z hakiem?
oto, co europa myśli o postępie „informatyzacji” w tym kraju:
Źródło: „podyplomie.pl”
Stan wyjątkowy w pracy lekarza – co nowego
Świat popiera lekarzy w proteście przeciwko przepisom ustawy ?refundacyjnej?
stan | 18-01-2012
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej apelował m.in. do głównych organizacji lekarskich z 46 państw europejskich, aby te wystosowały wyrazy poparcia do polskich lekarzy i zarazem dezaprobaty do polskiego rządu w sprawie działających na szkodę medyków regulacji ustawy tzw. refundacyjnej. Apele zostały wysłuchane i każdego dnia płyną z całego świata apele, a słów otuchy jest coraz więcej.
Europejska Unia Lekarzy Specjalistów (UEMS) zwróciła uwagę premierowi Donaldowi Tuskowi i ministrowi zdrowia Bartoszowi Arłukowiczowi na:
niebezpieczeństwo zachwiania etycznej relacji pomiędzy pacjentem a lekarzem, który decyduje o wysokości opłaty za świadczenia medyczne;
nakładanie na lekarzy obowiązków administracyjnych, które zabierają czas na właściwą opiekę medyczną i przeprowadzenie badania;
to, czy lekarze są w stanie określić wiarygodny status ubezpieczenia swoich pacjentów.
Stały Komitet Lekarzy Europejskich (CPME) wezwał polskie władze ?do podjęcia kroków legislacyjnych w celu zapewniania lekarzom możliwości świadczenia najwyższej jakości opieki zdrowotnej każdemu pacjentowi w Polsce?.
W liście do premiera Donalda Tuska Rada Europejskich Dentystów wyraziła opinię, że obowiązki lekarzy wprowadzone na mocy nowej ustawy są zarówno uciążliwe, jak i niesprawiedliwe.
Federacja Polonijnych Organizacji Medycznych zapewniła o poparciu protestu krajowego środowiska lekarskiego przeciw dalszemu biurokratyzowaniu ich pracy kosztem leczenia. Lekarze polonijni uważają, że straszenie obciążaniem i karami finansowymi za brak zajmowania się ?papierami? świadczy o niefrasobliwości legislatorów, którzy nie rozważyli konsekwencji takiego postępowania.
Niemiecka Izba Lekarska zapewniła, że popiera NIL w sprzeciwie wobec nowych przepisów i czyni to ?w duchu dobrych stosunków między naszymi krajami będącymi europejskimi partnerami i sąsiadami oraz ze względu na długą historię przyjaźni między naszymi Izbami?.
Podobne w treści oświadczenie wystosowała także Norweska Izba Lekarska.
Czeska Izba Lekarska w liście do premiera Donalda Tuska i ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza podkreśliła, że ?lekarze nie powinni być obciążeni zbędnymi czynnościami administracyjnymi kosztem czasu, który mogą poświęcić leczeniu pacjentów. Lekarze nie powinni być odpowiedzialni za rzeczy, które są poza ich kontrolą?.
Wyrazy poparcia przesłała także Szwajcarska Izba Lekarska. Szwajcarscy medycy są przekonani, że sprawdzanie ubezpieczenia absolutnie nie leży w zakresie odpowiedzialności lekarza.
Zapewnienia o wsparciu polskich lekarzy napłynęły także od koleżanek i kolegów z Rumunii, którzy od lat zmagają się z podobnymi problemami. Do Polski trafił także list podobny w treści z Macedońskiej Izby Lekarskiej.
Szkocka Partia narodowa i RAŚ należą do Wolnego Sojuszu Europejskiego, ludzie RAS kierują SONŚ, dziennikarze nie kojarza tych faktow.
Najnowsze wieści z GW
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,11001363,Aroganci_ze_stolicy_wspieraja_autonomistow.html
Andrzej52
20 stycznia o godz. 8:53
Polski system polityczny uniemozliwia obywatelom wybieranie przedstawicieli do Sejmu. Partyjni dydktatorzy wybieraja poslow. Wybory sa szarada. A posel zaprzysiezony na Konstytucje wykonuje tylko rozkazy swego partyjnego dyktatora co jest nie-konstytucyjne.
Tak wiec ani Slask ani Mazowsze ani zaden inny region nie maja swego przedstawicielstwa w Sejmie. To partyjni dyktatorzy maja tam przedstawicielstwo. Partie polityczne natomiast za zainteresowane tylko dojeniem podatkowicza a nie zmiana systemu. Nie wpominajac o jakimkolwiek programie rozwoju.
Dlatego podejrzewam ze dojdzie do wielkiej zawieruchy. Moze jeszcze w tym roku. Mysle ze tuz po Euro.
@shiva shrine centerpiece
19 stycznia o godz. 18:13
***Świat popiera lekarzy w proteście przeciwko przepisom ustawy ?refundacyjnej? ***
Sądzę, że Świat ma bardzo głęboko w d… polskich lekarzy i leki refundowane, a to skomlenie polskich organizacji lekarskich o poparcie z zagranicy o bezkarność dla kombinatorów wśród szlachetnych sług medycznych polskiego społeczeństwa – jest żałosne i tylko porównywalne z pielgrzymkami Macierewicza i Fotygi w szukaniu ekspertów od ustalonych przez Zespół Macierewicza teorii spiskowych.
***Europejska Unia Lekarzy Specjalistów (UEMS) zwróciła uwagę […] na:
niebezpieczeństwo zachwiania etycznej relacji pomiędzy pacjentem a lekarzem, który decyduje o wysokości opłaty za świadczenia medyczne;
nakładanie na lekarzy obowiązków administracyjnych, które zabierają czas na właściwą opiekę medyczną i przeprowadzenie badania;
to, czy lekarze są w stanie określić wiarygodny status ubezpieczenia swoich pacjentów. ***
Też uważam, że etyczna relacja lekarz-pacjent bywa czasem zachwiana, ale z innych powodów. Lekarz nie może dowolnie decydować o wysokości opłat, bo „Bartosz mówi”, ile się należy i w jakim przypadku. Wystarczy, że lekarz mówi Bartoszowi, jaki lek chce zaordynować, i tylko on wie (jeśli wie!) jaka jest choroba pacjenta.
Nieetyczne zachowanie wybitnego lekarza, najlepszego podobno pediatry w dużym mieście widziałem sam, wiele lat temu. Zachorowała córeczka (2-3 lata). Wezwaliśmy prywatnie „orła lokalnej pediatrii”. Przyjechał, oglądał dziecko i powiedział z rozbrajającą szczerością.: „Nie wiem co temu dziecku jest”! „Panie Doktorze, a ile się należy”? „Sto złotych plus taksówka”! Trochę było mi głupio, że wiedziałem dokładnie to samo co wybitny lekarz – i to bez studiów medycyny.
Nakładanie obowiązków zawsze wiąże się z wysiłkiem i zabiera czas. Czy Polska Rada Lekarska nie wiedziała o tym i w tej sprawie musiała zapytać fachowców z 46 krajów Europy? Nawet nie wiedziałem, że tyle krajów jest. NRL „musi” ma aktualną mapę Europy i nie wysłała błagania do Jugosławii lub Czechosłowacji? Interesuje mnie odpowiedź z Kosowa!
Odezwanie się niemieckich lekarzy z poparciem jest dla mnie zrozumiałe. Oni muszą sprawdzać ubezpieczenie, bo im nie zapłacą za usługę. Dlatego biorą od Polakowi kserokopie EKUZ’ów. Chcieliby się też pozbyć tego obowiązku. Udało się polskim lekarzom uzyskać status typu „Narrenfreiheit” i teraz będą wskazywali swoim władzom taki dobry przykład.
Szczególnie mnie ubawiło uzasadnienie poparcia przez Niemiecką Radę Lekarską – odwieczna przyjaźń między „Izbami” obu krajów. Nie bardzo wiem, z czego wynika, ale może to ma jakieś drugie dno? Doktor Mengele bardzo dbał o polskich pacjentów, na których przeprowadzał badania – to znak wspaniałej przyjaźni – uśmiercał humanitarnie!
Poza klasycznym bla, bla, bla są cenne uwagi typu:
***…w celu zapewniania lekarzom możliwości świadczenia najwyższej jakości opieki zdrowotnej każdemu pacjentowi w Polsce?. ***
Kto nie pozwala polskim lekarzom świadczyć „wysokiej jakości usług”? Może byłyby te usługi lepsze, gdyby nie byli tak wykończeni wieloetatowością? Rekordzista miał podobno „tylko” 17 miejsc pracy. Nawet zapamiętać tylu „bułkodawców”, ich adresy i godziny „pracy” (ponad 30 godzin/dobę) jest wyczerpujące. Ponadto precyzyjne obliczenie, ile godzin urwać na poprzednim miejscu i ile godzin się spóźnić na następne, aby pracodawca nie zaczął się martwić, bo pacjent??? Co tam pacjent – „patience” to „cierpliwość” – pacjent poczeka! Spotkało mnie to w przychodni diabetologicznej (i nie tylko tam).
Czy należy się wtedy zdziwić, że pewien lekarz umarł „na posterunku” po kilku dyżurach pod rząd?
Wieloetatowość występuje również w innych zawodach, sam byłem na trzech „gołych” etatach nauczycielskich w roku 1960. Jest ona szczególnie lubiana wśród profesorów wyższych uczelni i instytutów naukowych. Ustawodawca nieśmiało próbował to ukrócić, narzucając profesorowi osobliwe „dziewictwo” – tzn. tylko w jednej instytucji „liczy się” do osób, decydujących o statusie instytucji. Tym „pasem cnoty” nie zadziałał wobec uczelni prywatnych i kwitnie radosna twórczość.
Już dawno temu rozwiązano ten problem we Francji. Jeśli uczelnia zatrudnia profesora, który już gdzieś jest na etacie, wtedy pensję, przewidzianą dla tej osoby uczelnia musi wpłacić do Skarbu Państwa. Drugoetatowiec z jedną pensją jest wtedy naprawdę człowiekiem, który chce przekazać swoją wiedzę następnym pokoleniom, a nie nabijać kabzy.
Wyobraźcie sobie komfort pacjenta, którym opiekuje się lekarz wypoczęty, który nie musi zaraz gonić do następnej przychodni. Wprawdzie nie byłoby w garażu Ferrari, tylko Skoda, ale postulaty Izb Lekarskich tych 46 państw Europy plus tej setki krajów, gdzie Polonia działa i wspiera, byłyby spełnione. Przecież NRL nie mówi o pieniądzach, tylko o godziwych warunkach pracy polskich lekarzy.
Należy, rzecz jasna, dążyć do ułatwienia pracy przez dobrze opracowane metody załatwienia spraw administracyjnych. Jest to możliwe nawet po zawaleniu dotacji unijnej na informatyzację. Można opracować „półprodukty” informatyczne typu strona internetowa „Bartosz mówi”, niech tylko mówi więcej i pozwoli na wydrukowanie recept, bo nazwa leku i typ choroby niestety będzie zawsze w gestii lekarza, a nie kontrolera z NFZ. Przy odrobinie dobrej woli i współpracy NFZ z ministrem jest do załatwienia prowizorka (wróbel w ręce) – np. połączenie śląskiej karty chipowej z ogólnymi danymi plus taki mądry Bartosz – „koń, który mówi” – chyba Ed? Kto to jeszcze pamięta?
Czesi powiedzieli rzecz mądrą, która i dla mnie jest argumentem przeciw pierwotnej wersji ustawy.
***Lekarze nie powinni być odpowiedzialni za rzeczy, które są poza ich kontrolą?.***
Sądzę, że chodzi o to sprawdzenie ubezpieczenia. Tu narosły mity, których szczytowym osiągnięciem, ale równocześnie jakoby rozwiązaniem problemu były genialne uwagi Nikodema (o nieprofesjonalności Dyzmy?). Wynika z nich, że oprócz kilku dzieciaków i tak nikt nie jest Polsce ubezpieczony z powodu płacenia składki „z dołu”. Jest to idiotyzm, który analizowałem szczegółowo na blogu, ale zacytowała go satyrycznie Pani Paradowska i kilku blogowiczów uważa teraz, że Ona to wymyśliła, a nie Nikodem.
Ta sprawa wymaga doprecyzowania i to głównie przez NFZ. Lekarz nie ma i jeszcze długo nie będzie miał możliwości sprawdzenia czy składka pacjenta, przekazywana przez pracodawcę lub ZUS wpłynęła na konto NFZ. Nie wierzę, aby każdy prezes NFZ był – a) kretynem, b) chciałby, aby w przypadku jego instytucji każdy człowiek na świecie miał dostęp do sekretnych informacji o kontach bankowych (np. o wysokości pensji i premiach urzędników w jego firmie). Lekarz musiałby uzyskać dowolną informację finansową jednym naciśnięciem palca na swoim komputerze lub komórce, a to chyba nie jest realne. Lekarz (umowny lekarz, bo w przychodni robi to rejestratorka) powinien uznać, że pacjent jest ubezpieczony, jeśli przedstawia: Zaświadczenie od swojego pracodawcy (ważne 2 miesiące), emeryt lub rencista kartonik z ZUS (ważny zawsze z dowodem osobistym), a dziecko metrykę urodzenia. Z tym durnym zgłaszaniem dziecka gdzieś też trzeba skończyć, jeśli chodzi o dzieci polskich obywateli, dla których powinien to załatwić Urząd Stanu Cywilnego.
Przy takiej interpretacji „dowodu ubezpieczenia” wysiłek lekarza lub aptekarza jest minimalny i obowiązek może zostać, plus ukaranie za świadome łamanie prawa (kontroler NFZ lub obywatel Anonimus zwraca się do prokuratury). W przypadku publicznych przychodni (a o to przecież praktycznie chodzi) można odciążyć lekarza po wymyśleniu wewnętrznej kontroli, kto odpowiada karnie za fałszerstwa i przekręty.
Pan Prezydent Komorowski wizytował w ostatnich dniach małe miejscowości na Górnym Śląsku i w Zagłębiu, co zaowocowało wezwaniem do „zasypania” Brynicy ( od siebie dodam także Przemszę). Prezydent proponuje nam przezwyciężać złą historią, ale niewiele o tym mówi, ja nie wiem, o co mu chodzi. Gdyby faktycznie chciał jakiegoś zbliżenia, a nie zasypywania, mógłby wziąć udział w Marszu na Zgodę (jeszcze zostało trochę czasu). Jeśli taki gest wydawałby się panu prezydentowi zbyt prowokacyjny wobec jego politycznych zwolenników, to zawsze mógłby wybrać jakiś kościół i mszę w intencji pomordowanych po wojnie Ślązaków. Niestety, nic podobnego nie będzie miało miejsca, ponieważ prezydent ma z Brynicą zgoła inne skojarzenia, ta rzeczka mu się kojarzy z rozbiorami Polski. Nie mam nic do skojarzeń prezydenta Komorowskiego, ale skoro postanowił zaszczycić nas swoją osobą, to powinien wpierw odrobić zaległe lekcje historii, bo nam się na Śląsku Brynica w żaden sposób nie kojarzy ze zniknięciem Polski z map ówczesnej Europy. Zgadzam się z prezydentem, że historii nie można zmienić, ale nie do przyjęcia jest praktyka, która każe jej milczeć, albo zgoła się fałszuje fakty.
Śleper pisze o wizycie pana Przezydenta Bronislawa Komorowskiego .
Mam potrzebę go bronić , z zasadnicznego powodu ,On jest absolwentem Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego tzn .ma papierowy dyplom i nie możana od niego wymagac znajomości histori regionu Górnego Ślaska (tego nigdzie w Polsce nie ucza !). Wprawdzie urodzony na geograficznym Śląsku ( Oborniki k/ Wroclawia ) powinien mieć naturalną ciekawość histori tej ziemi na ktorej wylądowali jego rodzice po bezprzykładnym Blamażu II RP i ratunkowej decyzji Józefa Wisarionowicza ( jeszcze bedą mu dziekować, że tak przesunał Polaków na Zachód ).
No , ale nie zainteresował się i po raz kolejny na Śląsku wypowiada opinie łatwe do wykpienia .
Gdyby ktoś z jego urzedników pokazał mu mapę Górnego Ślaska -dodatek do dzieła Historia Górnego Śląska ,to może nastroszył by sie ,że na mapie wydanej współczesnie jest też napis Oberschlesien . i.. to ale jakie terytorium obejmuje .
To jest kolejna oznaka małości polskich polityków z Solidarnościowego nadania ( o Komuchach nie wspominam bo już nie będą mieli znaczenia ).
Inny kolega polityczny prezydenta Radosław Sikorski nawoływał niedawno do zburzenia PKiN w Warszawie . Moj kolega blogowy @KLeofas z US ,jest zachwycony tym pomyslem (blog Adama Szostkiewicza poprzedni wpis )uważa , że dopiero zburzenie tego budynku wyzwoli polityke Polską od wpływów Rosji . @Antonius ,ja i inni studzili te zapędy burzenia .
Faktycznie, ten budynek jest kopią wielu podobnych ,które zostały zbudowane w Chicago w latach 30 -tych XX wieku .Wtedy terminował tam sowiecki architekt Rudniew ,który po powrocie zaprojektował 7 takich pałaców w Moskwie, no i jeden w Warszawie .
W tej sytuacji żeby BUUL nie był taki duży lepiej przyjąć ,że mamy w Warszawie pomnik archiektury Amerykańskiej .
W koncu a niech tam ,niech burza ten Palac i w 2020 roku na 100 lecie po zwyciestwa nad Bolszewikami powstanie park Narodowy w centrum Stolicy .
Miałbym jednak prywatny warunek, do tego parku przenieść ostatecznie i na zawsze przypadkowo pozostawiony w Katowicach pomnik marszałka Józefa na wałachu ,a My w tym samym roku finalizowalibyśmy projekt Autonomi Górnego Ślaska w granicach IIIRP., w zasadzie w granicach Regionów Uni Europejskiej .
To Jest TO!!!
Kamracie Śleper ;
Po napisaniu komentarza z godziny 21.33 zajrzałem do internetowego wydania Dziennika Zachodniego i tam przeczytałem o czym pisałeś , a ponadto czytałem komentarze czytelników do tego tekstu.
Byłeś łaskawy wobec Głowy naszego Państwa . Jak przeczytałem o tym płocie na Litwie miedzy sasiadami przywołanym przez pana Prezydenta to pomyślałem sobie brzydko o wyobraźni politycznej szefa państwa jeśli miłoby to być porównanie z Brynica .Nasz Prezydent nie wie ,że my nie byliśmy w żadnym zaborze , to wynika z jego „historycznych ‚”
dywagacji .
Pozdrawiam
Waldemar
ps.
Świerczok fajny debiut w Budeslidze ,obejżałem cały mecz w TV.
Gajowy jest podobno historykiem z wykształcenia i doradców ma też znających sprawę (w tekstach, które publikują to widać). Ale górę bierze w nim bogoojczyźniany polityk a i elektorat to gawiedź raczej z Priwislinia…. Cóż gdy Amerykanie walczyli o niepodległość i o respektowanie swych praw jako poddanych Korony, brytyjska gawiedź choć sama żądające repsktowania tych samych praw tym razem popierała Koronę, która siłą tłumiła bunt (a raczej: niemieckich żółnierzy na angielskim żołdzie tłumiących bunt brytyjskich poddanych w Ameryce). Cóż, filozofia Kalego: tak ówcześni Anglicy jak współcześni mieszkańcy Priwislinia dobrze wiedzą, że prawa prawami ale władza w garści to korzyści i zyski…. Więc i Gajowy zapomni co trzeba i będzie gadał jak trzeba: zasypmy Brynicę i dokończmy dzieło Stalina zapoczątkowane przez Francuzów w 1919….
Pamięć, że kiedyś na Brynicy była granica (i nie tylko na Brynicy i Przemszy – także na Wiśle) to ostatnia rubież, która oddziela nas od Azji i jej obyczajów, które panują w Warszawie.
To smutne co Gajowy wygaduje ale to ich poeta napisał: w gruncie rzeczy pamięć o granicy na Brynicy to sprawa smaku.
Panowie,
podobno – jak gazety donoszą – także Kaszubi oprzytomnieli i zauważyli wreszcie jak i warszawska władza robi w bambuko. Także żądają statusu mniejszości a nie jedynie grupy języka regionalnego.
Będzie interesująco, bo obecna władza chyba się pos…kręca ze złości – zabiega PRowsko ile wlezie i jak się da o sympatię gawiedzi z Priwislinia a tu pac! Premier z Kaszub a do tego dziadek… dla prawdziwych Kaszubów to pewnie zaszczyt ale dla umizgującej się do warszawskich obsesji władzy to problem….
ale może coś się zmieni – przynajmniej w definiowaniu własnej tożsamości i przynależności.
Cyt. „dlaczego – przy podobnym potencjale ludności, ilości szpitali, łóżek itp. – Mazowiecka Kasa Chorych dostała z NFZ prawie 2 mld zł więcej (odpowiednio 9 mld zł i 7 mld zł) od ŚKCh?”
Panie redaktorze, kas chorych już nie ma od dekady, zaspał pan?
Twierdzenie, że „im mniej państw, tym mniej konfliktów” jest tak śmieszne, że aż nie do wiary 😀 Musimy zapłakać nad rozpadem ZSRR, bo powstanie na bazie dawnych republik radzieckich suwerennych państw wprowadziło wiele niepokojów i wojen w miejscach przez dekady nieskrępowanych i cichych. Pokładanie nadziei w państwie, a nie społeczeństwie, to poważny problem jaki u Pana diagnozuję.
No, nareszcie Janie doczekaliśmy nowego tekstu w POLITYCE.
W artykule nasz gospodarz przedstawił jak się ma mniejszość niemiecka do nieistniejącej formalnie mniejszości śląskiej. Potwierdza się to, co ja kiedyś twierdziłem, że o paszporty niemieckie ludziska zabiegały tylko z powodów ekonomicznym, ażeby móc podejmować legalną pracę za Odrą. Dzisiaj taka „kenkarta” jest już zbędna, każdy obywatel polski, bez względu na pochodzenie ma prawo szukać pracy w Niemczech, a także może się tam osiedlić bez pytania władz o zgodę. Większość moich krajanów zapisanych do mniejszości niemieckiej godo po śląsku, niewielu z nich biegle włada językiem Goethego . Okazuje się, że w przeprowadzonych badaniach socjologicznych określają się jako Ślązacy, nie Niemcy, nie Polacy. Cieszą mnie te fakty niezmiernie i choć mam trochę pretensji do byłych już na szczęście zachowań szefów związku mniejszości niemieckiej, to ja nie zamykam im drogi do zostania Ślązakiem, przecież język którym się posługują nie determinuje im wyboru. Ba, w koalicji można zdziałać więcej tym bardziej, że wnuki repatriantów ze wschodu też decydują się być Ślązakami. Ja im tego nie bronię, wyciągam do nich rękę, razem możemy coś dobrego zrobić.
A co z Korowiowem skarżącym decyzję opolskiego sądu w sprawie rejestracji SONŚ? Czy ktoś wie kim on jest, bo jak na razie dowiedzieliśmy się tylko, że w jego imieniu odwołanie złożył prokurator.
W CCCP każdy obywatel mógł zostać literatem, wszak pod warunkiem, że posiadał legitymację zaświadczającą o tym. Trzeba trafu, my Ślązacy też nie posiadamy w kieszeni dokumentu poświadczającego naszą narodowość.
Pozdrawiam
Budzi się i Kornwalia……
Tendencje separatystyczne, czy chęć życia wśród swoich?
Coś Ludzkość słabo jest podatna na unifikację…..
Nie będę kamraty cytował, przeczytajcie cały tekst listu otwartego Gorzelika, skierowanego do prezydenta i premiera RP.
http://autonomia.pl/n/list-otwarty-do-prezydenta-rp-i-prezesa-rady-ministrow-zwiazku-z-rocznica-tragedii-gornoslaskiej
Jestem ciekaw jak prezydent zareaguje na użyte w liście sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”, opatrzone jednak przymiotnikiem komunistyczne. Czy najwyższy przedstawiciel polskiego narodu przyzna kiedykolwiek, że komunistami byli też Polacy, a nie jak się powszechnie sądzi w tamtych sferach, polskojęzyczne kacapy.
Wiemy, że zbrodni powojennych dokonano nie tylko na Ślązakach, ucierpiały i inne nacje, najbardziej Mazurzy. Wspominam o tym, bo jeślibyście mieli ochotę moi mili, to 3 lutego odbędzie się w kinach premiera filmu „Róża”. To film o tym, co się działo na Mazurach po zakończeniu wojny.
Pozdrawiam
Śleper – dzieki za link do Listu otwartego szefa Ruchu Autonomi Ślaska .
Swoj komentarz napisałem do Marszu Na ZGODE ( za 30 minut wyrusza z placu Wolnosci w Katowicach .) na blogu pani Janiny Paradowskiej .
Wieczorem odstapie od mojego zwyczaju ,popatrze wyjątkowo czy w głównych wydaniach dzienników TVP ,POLSAT i TVN znajdzie sie choć wzmianka o tym marszu ,czy tez marsze ACTA dalej na I miejscu .
Pozdrawiam
Przeczytałem. Niezłe!
Waldemar
TVS w swoich wiadomościach pokazała marsz i wywiad z Gorzelikiem. TVP3 z Katowic tylko wspomniala przez kilkanaście sekund o marszu. A to napisali na portalu GW
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,11049340,Sto_osob_w__Marszu_na_Zgode_.html
Pozdrawiam
@Waldemarze, przeczytałem u pani Paradowskiej twoje, @wieśka i @Andrzeja posty, dopisałem do tego i swój post, ale głownie sprowokowany wpisem @bachy. Wszyscy wątpiący domagają się szczegółowych faktów, czyli czystej statystyki ofiar, a te dzisiaj trudno ustalić ponad wszelką wątpliwość, ponieważ nikt się specjalnie nie palił do badań nad tą historią.
Przybywa do nas Jaśnie Wielmożny Hrabia Komorowski i proponuje zasypanie tej odkrywanej od niedawna historii, traktuje nas jak niedorozwinięte stworzenia boskie. Nasza koleżanka blogowa użyła figury dżungli gwinejskiej, a to doskonale pasuje do misjonarskiej wizyty J.W.P.P. Komorowskiego:
http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/498428,j-w-misjonarz-z-belwederu,id,t.html
Pozdrawiam
Andrzej 52 ,Śleper :
Serdecznie dziękuję za linki tu i komentarze na blogu Janiny Paradowskiej .Po ostatnim wpisie @bachy już miałem jej odpowiedzieć kpiarsko , ale jest to tylko żartownisia , uznała ,że jej argumentum ogranicza się tylko do rzeczki Brynicy . Uciekła od tematu !!!.
Ważne jest że przy takiej ważnej okoliczności , komentarze Ślazaków wystepują na blogu Polityki ,nie wszyscy czytający pisza i moim zadniem na dziś temat Ślaski poza tym blogiem wyczerpany .
z Pozdrowieniem
O czym należy pamiętać przy dyskusji o Śląsku i Ślązakach
Bardzo dawno temu napisałem pseudonaukową rozprawę na temat hasła „Ślązak=Polak”, które często napotkałem w publikatorach, a nic bardziej mylnego. Artykuł był długi i starałem się dokładnie wyjaśnić, dlaczego zarówno to hasło jak i zbliżone, tylko z wymianą np. wyrazu „Polak” na „Niemiec” (jak to widzi prezes z tą swoją „zakamuflowaną” opcją, czy prezydent, nie mający pojęcia o specyfice śląskiej i tylko popisujący się gafami).
To było przed atakiem hakerów (prawdopodobnie Prawdziwych Polaków Patriotów) na internetową Silesię, który zniszczył archiwum, nie mogę więc podać linku. Może przytoczę kiedyś we fragmentach treść tego „dzieła”, korzystając z faktu, ze blog Pana Dziadula nie jest tak oblegany jak pozostałe blogi Polityki, a ma ponadto w nagłówku hasło „Śląsk”.
Były ciekawe ataki na moje wypowiedzi, od chamskich do życzliwych, również stały się początkiem przyjaźni internetowej z innymi Ślązakami o zupełnie innej historii niż moja, ale jeden komentarz był znamienny:
„Ślązak to jak Yeti – wszyscy o nim mówią, a nikt go jeszcze nie widział”.
Jeśli władze są podobnego zdania to nie należy się dziwić, że nie chcą nieistniejącej narodowości „a la Yeti”.
Fragmenty drugiego artykułu – uzupełniającego poprzedni
Zastanawiałem się długo nad moim artykułem umieszczonym na stronie internetowej Silesii p.t.
„Uwagi Ślązaka na temat hasła Ślązak=Polak”.
Z wpisów niektórych dyskutantów widzę, że niezbędne są pewne ustalenia, aby treść artykułu mogła być zrozumiana i ewentualnie zaakceptowana jako głos przeciętnego Ślązaka, urodzonego na Opolszczyźnie przed 1939-tym rokiem, gdy Opolszczyzna była prowincją niemiecką – pruską. Zastanowił mnie bardzo krótki, ale treściwy wpis „wlodzio g”, umieszczony pod artykułem, pokazujący kompletny brak zrozumienia intencji autora:
„Slicznie wasc godosz – prowda jedna – Slunzok to Polok-albo przyszywany Niemiec”
Ta celna i krótka recenzja długiego tekstu, choć błędna, przedstawia z pewnością tzw. głos ludu (ciemnego jak powiedziałby Kurski). Chciałbym jednak, aby moje przemyślenia były pożywką do lepszego zrozumienia sytuacji Ślązaków, obarczonych wszystkimi naleciałościami cyklicznych zmian przynależności państwowej, którym poddano tę społeczność przygraniczną. Nie mam na uwadze aktualnych granic Dolnego Śląska z Niemcami i Czechami, ale sytuację trwającą kilkaset lat na Górnym Śląsku. Doszedłem do wniosku, że wiele nieporozumień można by uniknąć, stosując naukowe zasady we wszelkiej dyskusji na temat Śląska i Ślązaków. Co ja przez to rozumiem, stanie się jasne, przynajmniej po przeczytaniu tego tekstu. Wprawdzie nie jestem przekonany o tym, że dyskusja na temat odczuć narodowych mieszkańców Śląska (szczególnie Górnego) ma w ogóle sens, ale jeśli ktoś się uprze przy takiej czynności, wtedy musi przestrzegać określonych wymogów prawdziwie naukowego podejścia. Kłopoty pojawiają się bowiem natychmiast wtedy, gdy dyskutanci przed rozpoczęciem dyskusji nie sprecyzują jednoznacznie użytych w niej pojęć.
Nie ma chyba trudności z określeniem krainy o nazwie „Śląsk”, można się podeprzeć wiadomościami z geografii i – ostrożnie – również historii tych terenów. Z orientacyjnym umiejscowieniem Śląska na mapie Europy chyba nikt nie ma większego problemu. Z precyzyjnym uściśleniem granic mogą być kłopoty – podziałów administracyjnych dokonywali politycy, nie mający pojęcia o subtelnościach lokalnych.
Tu można podać bardzo prosty sposób opisany przez dyskutanta „Angelusa”:
„Gdzieś tam koło Mysłowic wjeżdża się na kole i wyjeżdża na rowerze„ – chyba chodzi o właściwy kierunek jazdy – na wschód!? Zmiana nazwy pojazdu świadczy o wyjeździe ze Śląska.
Gorzej wygląda sprawa z pojęciem „Ślązak” choć pozornie nie powinien tu nikt oczekiwać trudności, przecież Ślązak to po prostu mieszkaniec Śląska! Niestety sprawa nie jest tak oczywista, szczególnie wtedy, gdy ktoś chce się dowiedzieć jakie są odczucia narodowe owego „hipotetycznego” Ślązaka. Spróbuję rzucić trochę światła na ten temat, tekst artykułu był przecież „par excellence” poświęcony takiej (w zasadzie bezcelowej według mnie) dyskusji na tematy Śląsko-Polskie.
Już samo użycie określenia „Śląsko-Polskie” jest niepoprawne logicznie, nie można bowiem przeciwstawić pojęć, które mogą się zazębiać, tzn. nie są niezależne. Stosowanie znaku równości określa fakt istnienia jednoznacznej relacji miedzy elementami po obu stronach tego znaku, ale ten konkretny zapis relacji jest fałszywy. Wymiana elementów nie poprawia sytuacji. Równanie „Ślązak=Niemiec” jest równie fałszywe jak zapis „Ślązak=Polak”!
Podstawowym problemem w takiej dyskusji pozostaje uściślenie pojęć – co ktoś rozumie pod pojęciami Ślązak i Polak? Jeśli użyć zwyczajowo „odczucia” osób w rozumieniu tych pojęć, czyli tyle definicji ile dyskutantów, to można uzyskać piękne wyniki w dyskusji, zależnie od swady lub siły głosu dyskutanta, ale naukowa wartość takiego wyniku jest zerowa.
Nie ma sensu mówić o relacji Ślązak – Polak, przecież wielu Ślązaków czuje się Polakami (czy taki Ślązak = Polak ma się zastanawiać na relacjami miedzy elementami własnej osobowości?) W psychiatrii takie zaburzenie osobowości przeważnie określa się jako schizofrenia (w najgorszym wydaniu „paranoidalna”). Matematycznie rzecz ujmując „zbiory” obu grup etnicznych mają część wspólną, o tym nie wolno zapomnieć. Sądzę, że w podświadomości redaktora, który zaproponował w tytule relacje „Śląsko-Polskie”, było równanie „Ślązak=Niemiec” – taki Ślązak, który czuje się Niemcem może mieć relacje z wybranym Polakiem (lepsze lub gorsze, np. Dr Neumann i profesor Marek), ale to równanie również nie jest prawdziwe, bo nie każdy Ślązak czuje się Niemcem, choć każdy Polak czuje się Polakiem jak w piosence o marzeniach wszystkich Polaków „…aby Polska była Polską…”(tej pseudo-patriotycznej, pozbawionej logiki bzdurze autorstwa Pietrzaka, działającej jednak dzięki swej niezrozumiałości i tajemniczości mocno na podświadomość wielu Polaków). Wiadomo przecież, że tzw. „człowiek” – co brzmi dumnie (PRL+ZSRR) – szanuje i uwielbia głównie to, czego nie rozumie i tak wymyślił bogów różnej maści, często utożsamiając „Siły Wyższe” z niezrozumiałymi dla niego „Siłami Przyrody”.
Oczywiście mogą istnieć umowne relacje „jednoosobowe”, np. miedzy mną i moja osobą, jeśli sam siebie nie lubię, lub nie lubię swego towarzystwa. Nieraz nawet rozmawiam sam ze sobą, chcąc wymienić poglądy z jakimś inteligentnym człowiekiem. Chyba każdy człowiek miewa takie słabe chwile (np. Pan Napieralski czasem mówi o sobie jako o Panu Napieralskim, albo o prezesie pewnej partii w taki sposób, że powstaje wrażenie, iż chodzi o dwie różne osoby – te mogą mieć „relacje”!).
Mogę podać cudowny przykład takiej schizofrenii w wykonaniu prorektora znanej mi uczelni, który jako członek Rady Wydziału głosował za wnioskiem dla mnie korzystnym w pewnej drobnej sprawie, a później jako rektor powiedział: „Mowy nie ma! Tu członek Rady Wydziału był w bardzo niedobrych relacjach z prorektorem (nieporozumienia miedzy różnymi szczeblami władzy występują przecież nagminnie) – ale relacje te istniały realnie, sadząc po wynikach.
Dla lepszego zrozumienia konieczności sprecyzowania pojęć, przed jakimkolwiek ich wykorzystaniem, podam dodatkowo jeszcze inny przykład. Jak oceniono by stan psychiczny socjologa, który dokonałby podziału obywateli Rzeczypospolitej (n-tej) na Ślązaków i Polaków?. Np. 37 milionów Polaków i 2 miliony Ślązaków (dla uproszczenia pominąłem wszystkie mniejszości etniczne). Suma się zgadza (39 milionów obywateli), ale do którego zbioru mają siebie zaliczyć tacy ludzie jak Pani Simonides lub Pan Marek (polscy Ślązacy) albo Pan Dr. Neumann (niemiecki Ślązak)? Do Polaków czy do Ślązaków? – „tertium non datur” w takiej konwencji. Chcąc się zaklasyfikować np. do Polaków, Pan Marek musiałby się wyrzec swej „śląskości” lub odwrotnie.
Całe nieporozumienie polega właśnie na tym, że przed jakąkolwiek dyskusją czy prezentowaniem poglądów należy bezwarunkowo sprecyzować znaczenie pojęć.
Kto jest „Polakiem” i jak zdefiniowano pojęcie „Ślązak”? Każdy ze znanych mi profesjonalistów według mnie inaczej rozumie te pojęcia i dlatego nigdy się nie dogadają. Pamiętam gdy całą noc sprzeczałem się ze współlokatorem (też naukowcem) w pewnej sprawie i dopiero nad ranem doszliśmy do wniosku, że każdy mówił o czymś innym z powodu braku wystarczającej precyzji w definiowaniu pojęć użytych w dyskusji. Było to ponad 50 lat temu i nawet nie pamiętam o co nam chodziło, ale nie zapomniałem naszego zacietrzewienia w tej jałowej dyskusji, która przecież nie mogła dać sensownego wyniku z podanej wyżej przyczyny – nie sprecyzowaliśmy pojęć na wstępie.
Wracam do pojęć wymienionych wyżej. Sądzę że każdy patriota polski jakimś wewnętrznym „miernikiem” wyczuwa dla siebie co to znaczy „Polak” (ma przecież w „rozumie” śliczny wierszyk o małym Polaku i białym orle), choć nie wycechowany poprawnie miernik przeważnie zawodzi – co wiem z mojej branży – zostawię rozstrzygniecie tego problemu fachowcom. Nie odważę się wypowiedzieć na ten temat.
Kto jest Ślązakiem?
Podaję niektóre możliwe wersje – wolno mi to czynić, bo niezależnie od wybranej definicji jestem Ślązakiem:
1) najprostsza – każdy aktualny mieszkaniec Województwa Śląskiego.
To jest oczywista oczywistość, bo to wynika z nazwy, i pewnie ponadto mieszkańcy Opolskiego (w całości) oraz Wrocławskiego (w części lub też w całości ze względu na nazwę „Województwo Dolnośląskie”?). Najłatwiej byłoby zaakceptować hitlerowski podział administracyjny: Gau Oberschlesien i Gau Niederschlesien – razem Schlesien – niezależne od subtelności obejmuje to teren kilku aktualnych województw.
W myśl takiej definicji mój wnuk byłby Kaszubem, bo mieszka nad morzem, a ponieważ Kutz mieszka w Warszawie – to przestał być Ślązakiem, Pollok (redaktor Silesii) zresztą z pewnością też, jeśli mieszka w RFN. Od razu widać, że taka definicja nie może być zaakceptowana przez wszystkich zainteresowanych.
A propos! Właśnie redakcja zapewniała mnie, że Pollok uważa siebie za Ślązaka, ale według której definicji? Też „wewnętrzny” miernik przynależności etnicznej? To bardzo złudne narzędzie – i nienaukowe.
2) Ten kto się urodził na Śląsku, niezależnie od aktualnego miejsca zamieszkania lub kraju stałego pobytu.
Tak chyba definiowano Ślązaka podczas plebiscytu, na który m. in. przyjechała moja matka z Aachen (bo urodziła się na Śląsku), choć wiele lat przebywała daleko od domu. Ponadto kłopot z taką identyfikacją mogą mieć najmłodsi mieszkańcy Śląska, wprawdzie urodzeni tutaj, ale „mleko matki” pochodziło z innego regionu (np. mój zięć – rodzice z Kłobucka – w domyśle – „medalikarz”, ksywa ludzi z pod Częstochowy).
Czy on się czuje Ślązakiem – cokolwiek miałoby to znaczyć? Nie wiem i nie zapytam, bo uważałby, że na starość zupełnie zgłupiałem – on ma inne priorytety i zmartwienia.
Moja córka zauważyła podczas studiów w Krakowie dziwną niechęć lub uprzedzenie ogółu studentów do kolegów rodem ze Śląska, niezależnie od prezentowanych poglądów, a ewentualne naleciałości gwarowe dyskwalifikowały już zupełnie biednego Ślązaka.
Widać, że taka definicja ma szanse akceptacji – ale poza Śląskiem.
3) Człowiek, którego wstępni do pradziadków włącznie urodzili się na tym terenie.
To byłoby analogiczne do wymogów, stawianych niektórym Ślązakom, ubiegającym się o obywatelstwo niemieckie – różnica polegałaby na tym, że uwzględniono by obszary zarówno pod administracją polską jak i niemiecką oraz czeską. Tych Ślązaków nazywa się często „rdzennymi” Ślązakami lub „autochtonami”. Za taką definicją optowałbym osobiście, o zmianie będzie można pomyśleć po kilku pokoleniach nowych obywateli Śląska, gdy moje pokolenie znajdzie się już na „ostatecznym” miejscu pobytu, a gwara śląska już znikła z użycia, albo została językiem urzędowym w szkołach i urzędach. Nie odważę się być prorokiem w tej sprawie.
4) Może ktoś wymyśli coś innego i genialnego? Mam nadzieję!
Po przyjęciu którejkolwiek z powyższych wersji definicji można się dopiero, teoretycznie, zastanawiać nad odczuciami narodowościowymi przedstawicieli odpowiednich grup etnicznych, dokonując dodatkowo najpierw jeszcze podziału terenu na obszary o innej przeszłości polityczno-państwowej. Śląsk nie był bowiem nigdy i nie jest jednorodnym obszarem, jeśli chodzi o zamieszkałą tu ludność. Od czasów Vogta Bartolda bardzo silne są wpływy niemieckie dzięki kolonizacji, szczególnie Dolnego Śląska, ale nie tylko (np. okolice Namysłowa, do których ów organizator pchał transporty kolonistów ze względów politycznych, choć znający się na rolnictwie koloniści się bardzo wzbraniali osiedlić się na kiepskich gruntach).
Propozycja korzystania z definicji jest czysto formalna, dla celów naukowych, bo nie da się jej sensownie wykorzystać. Uzasadnię to przykładami z własnej rodziny. Jedynym faktem niezaprzeczalnym są więzy krwi, ale kuzyni z Orzegowa walczyli w polskim wojsku, ci z Mikulczyc w Wehrmachcie, a miasta te dzieli chyba około 10 km. Może się nawet nawzajem powystrzelali bo „polski” kuzyn – porucznik zginął w pierwszych dniach wojny i wdowa już nie chciała z nami rozmawiać z tego powodu, choć z całą pewnością nie ja strzelałem do kuzyna. Mogłem co najwyżej strzelać z procy do jego młodszego brata w czasie wakacji (przez pomyłkę), ale nie podejrzewam siebie nawet o to. Można iść jeszcze dalej. Moi kuzyni z Cisowej – kiedyś niezależnej wioski – a dziś to peryferie tego samego miasta Kędzierzyna, nie potrafili poprawnie mówić po niemiecku a ja ani w ząb po polsku. Na szczęście w mojej rodzinie podział nie sięgał tak głęboko, jak w innej rodzinie śląskiej z filmu Kutza, gdzie dotarł do wnętrza tej samej rodziny (zapomniałem nazwisko). Widać więc, że wszelkie dyskusje na temat „Jak się czuje Ślązak” nie mają większego sensu, mogłyby tylko mieć charakter dywagacji, ale z nauką nie mają nic wspólnego. Uważam, że uczeni, którzy wymyślili pytanie: „Jak (i kim) czuje się Ślązak” powinni się zadowolić taką odpowiedzią: „Mam nadzieję, że zdrowo i wesoło” i na tym zakończyć badania w tym „temacie”, jest przecież tyle nierozwiązanych problemów w każdej dziedzinie nauki, którymi można się zająć i wypełnić wolny czas.
Starałem się sformułować me myśli i je wyrazić zgodnie ze znanymi mi kanonami, obowiązującymi przy pisaniu prac naukowych, oczywiście mam doświadczenie wyłącznie w tzw. naukach ścisłych, których adeptem byłem ponad 40 lat i co nieco publikowałem przed emeryturą.
Napisałem, że optowałbym za trzecią definicją, ale gdyby została przyjęta przez ogół pojawi się natychmiast problem Ślązaków wypędzonych z terenu Śląska po 1945 roku – w zgodzie z prawami międzynarodowymi lub przy łamaniu wszelkich praw. Ci wypędzeni oraz dobrowolni uciekinierzy wraz ze zstępnymi są teraz np. Bawarczykami, Szwabami, Prusakami i diabli wiedzą kim jeszcze, czy ich odczuciami narodowymi też mamy prawo się zajmować i jak pasują do koncepcji prostych rozwiązań? Sadzę, że to pytanie należy do gatunku retorycznych.
Kończąc te rozważana chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną, poważną trudność w tego typu dyskusjach – nawet nie wychodząc poza granice kraju. Występują ogromne różnice miedzy ewentualnymi „odczuciami” mieszkańców Dolnego i Górnego Śląska, których w żaden sensowny sposób nie da się jak mówią Niemcy – „unter einen Hut bringen” , tzn. traktować jedną miarą.
Łatwo zauważyć ogromne różnice między Śląskiem Dolnym (od Zgorzelca do Brzegu) a Górnym (rozciągającym się mniej więcej od Brzegu za Katowice). Do 1945 roku Dolny Śląsk był zamieszkały przez potomków kolonizatorów, sprowadzonych na życzenie książąt piastowskich przez Vogta Bartolda, pomieszanych z żyjącymi wtedy na tych terenach Słowianami. Po wojnie wysiedlono praktycznie kompletnie ludność o korzeniach niemieckich i zasiedlono „ziemie obcyckane” (określenie używane przez autochtonów) dość barwną mieszanką etniczną: Repatrianci z „za Buga”, Borysławiacy jako oddzielna formacja, repatrianci z Westfalii, Belgii i Francji (przeważnie górnicy) oraz ludzie z Polski centralnej, którzy chcieli sobie nieco zmienić życie (podwyższyć standard). Dla przykładu Lwów przeniósł się do Wrocławia – przynajmniej inteligencja, tak powstał polski Uniwersytet Wrocławski. Szczególnie ciekawym eksperymentem etnograficznym był Wałbrzych, gdzie do wszystkich w/w grup etnicznych doszlusowali jeszcze Żydzi oraz resztki Niemców. Mówię o ciekawej konstelacji gdzie, będąc Górnoślązakiem i pracując w Wałbrzychu, nie odczuwałem żadnej dyskryminacji, która towarzyszyła mi całe życie (wcześniejsze i późniejsze) na Opolszczyźnie. Symbioza tak licznych grup na zasadzie nieagresji i w miarę sprawiedliwego podziału stanowisk partyjnych i administracyjnych jest ewenementem pewnie na skalę światową i na pewno zasługuje na badanie przez historyków i przedstawicieli pokrewnych gałęzi nauki, a nie odczucia narodowe bliżej nie sprecyzowanych Ślązaków.
P.S.
Dla mało znających się na matematyce problem można przedstawić korzystając z nauki o zbiorach (na poziomie pierwszej klasy szkoły podstawowej) trzema kołami, symbolizującymi zbiory: Niech środkowe koło zawiera Ślązaków, lewe np. Niemców, prawe Polaków. Koła te można nasunąć na siebie aż się zewnętrzne zazębiają z obu stron z środkowym (podobnie jak kółka olimpijskie albo znak Audi) i w częściach wspólnych można umieścić odpowiednio dr Neumanna, Polloka, Marka, Panią Simonides ale nie mnie. Pozostali Ślązacy mogą siebie umieścić w dowolnej części rysunku. Ci, którzy znajdą się w samym środku nie czują się ani Polakami, ani Niemcami, ale pozostają Ślązakami. Sądzę, że mój punkcik w zbiorze tam właśnie mógłby być umieszczony, choć ukradkiem czasem wsadzałem „łapy” zarówno do lewego jak i prawego koła (czerpiąc z dóbr obu kultur). Tak też określił siebie jeden z internautów – KM oraz – meldunek z ostatniej chwili – właściwie także Pollok, ale oni nie piszą o przekraczaniu granic kół!
Przychodzi mi na myśl jeszcze coś ważnego. Nie wykorzystałem wszystkich sensownych położeń kół. W rozważaniach przesunąłem koła aż do przecięcia i prawie zaraz zatrzymałem ruch kół, otrzymując opisane sytuacje (od lewej): Niemiec, Ślązak =Niemiec, Ślązak, Ślązak=Polak, Polak. Co by się stało, gdyby dalej przesunąć koła, aż się przetną oba zewnętrzne koła (Niemców i Polaków), leżące nadal częściowo na środkowym kole – Ślązaków? Powstaje ciekawy obszar – część wspólna wszystkich trzech kół, co powoduje powstanie bardziej skomplikowanej sytuacji – nie jest to już możliwe do rozwinięcia w szereg, można tylko wymienić odpowiednie elementy zbioru. Gdyby to narysować to kolory pozwoliłyby na jednoznaczne rozróżnienie. Wymienię powstałe możliwe elementy w trochę przypadkowej kolejności począwszy od Niemców (etnicznych) i kończąc na Polakach (również etnicznych): Niemiec, Ślązak=Niemiec, Ślązak, Ślązak=Niemiec=Polak, Ślązak=Polak, Polak. W dzisiejszej rzeczywistości używanie pojęcia „etniczne” jest oczywiście ponurym żartem, szczególnie w Niemczech, gdzie obcokrajowcy stanowią już poważną część społeczeństwa. W takiej konwencji nie potrzebuję „wystawiać” rąk z środkowego koła na lewo i prawo jak pisałem wcześniej, tylko mogę spokojnie spoczywać w części wspólnej tych trzech kół. Ja sam już rozumiem podany przeze mnie przykład z kołami (zbiorami), boję się tylko czy czytelnicy będą chcieli namalować te koła i umownie przesuwać, aby zrozumieć ten w zasadzie prosty algorytm, ale wymagający trochę cierpliwości i wyobraźni. Powinno się sporządzić tyle rysunków, ile jest zasadniczo różniących się sytuacji i pokolorować fragmenty rysunku, wtedy wymienione sytuacje będą widoczne jak na dłoni.
O ile dobrze pamiętam zmagania córki z teorią zbiorów to te zbiory w pierwszej klasie były przeważnie puste, ale w przypadku tych trzech elementów (aller guten Dinge sind drei) na pewno nie są puste (w sumie kilka milionów elementów w środkowym kole, w prawym wspomniane prawie czterdzieści milionów, a zawartości lewego kółka nie pamiętam, pewnie dwa razy więcej). Nie gwarantuję jednak ścisłości tej prezentacji. Przypomina mi to znakomity dowcip z mojej kariery naukowej. Jako młody fizyk brałem udział w konferencji naukowej, na której pewien warszawski uczony przedstawił zręby swojej ważnej pracy oddanej do druku. Z przerażeniem stwierdziłem obecność dużej liczby strasznych błędów rzeczowych. Gdy nieśmiało zwróciłem referentowi uwagę na ten fakt, odpowiedział mi tak: „Nie zależy mi na ścisłości, ja tylko rzucam hasła”! Skorzystałem z tej warszawskiej mądrości zawsze tam, gdzie miałem kłopoty ze „ścisłością”. Moje aktualne rozważania z teorii zbiorów mają też charakter „metody warszawskiej” – tak nazwałem ten bardzo przydatny wybieg taktyczny. Mój znajomy z internetu, „ulubieniec” Polloka – Jerry, dyskutant Silesii, amerykański Poznaniak, sporządził piękny kolorowy rysunek, obrazujący to co napisałem, ale nie wiem czy technika edytorska pozwala na umieszczenie rysunków.
Kiedy otwieram blog Jana, zawsze naciskam klawisz end i zgaduję, kto umieścił ostatni post, nigdy się nie mylę i tym razem od razu wiedziałem, że autorem jest @Antonius. Żeby uściślić, nie czytam treści, niucham po wyglądzie edytorskim i długości wpisu. Nie, nie mam nic @Antoniusie przeciw długiemu wywodowi jak na blog, przeczytałem wszystko z uwagą, a niektóre kawałki dubeltowo.
O byciu Ślązakiem dowiedziałem się dość późno, mianowicie po ukończeniu szkoły podstawowej, choć wiedziałem, że na wulcu mieszkają jacyś gorole i trzeba się przed nimi pilnować. Szkoła średnia w Gliwicach dała mi możliwość zapoznania się z mieszkańcami spoza znanych mi kilku śląskich miast i miasteczek. Owszem bywałem na wakacjach gdzieś w Polsce i czułem tam dla nas respekt na boisku, bo tubylcy byli przekonani, że w fußball gramy wszyscy tak jak Górnik Zabrze. W tej szkole średniej rzeczywiście byli uczniowie, którzy wszystkiemu się dziwili, co nie pokrywało się z ich wyobrażeniem o Śląsku i jego mieszkańcach. Najbardziej nas bawiło ich oburzenie (przynosili je do szkoły), gdy odkrywali, że niektórzy starsi mieszkańcy Gliwic posługują się na co dzień językiem niemieckim. Mojego najlepszego kolegę z Przyszowic, który godoł nojpiyknijszom godkom ślonskom, uważali za kmiota i wieśniaka, choć pewnie niektórzy z nich zapoznali się z muszlą klozetową dopiero w internacie. Nie będę tu streszczał moi mili swojego życiorysu, nie bójcie się, naszkicowałem tylko początki kształtowania się mojej świadomości bycia Ślązakiem. Dalej było o wiele ciekawiej, bo wyruszyłem w Polskę, Polska ruszała na Śląsk, co dawało mi kolejne impulsy do poczynienia wyboru: „kim jestem i kim chciałbym być?” Tak więc miły @Antoniusie, moja opinia na ten temat wydaje się być jasna i pozbawiona naukowych dociekań, ponieważ wybór należy do każdego z nas.
Pozdrawiam
W czwartek 2 lutego o godz. 17.00 w kinoteatrze RIALTO premiera filmu „Polskie obozy koncentracyjne” , po filmie dyskusja panelowa – moderator K. Karwat.
Tak trochę z innej beczki.
Bez echa w sumie minęła bardzo okragła rocznica urodzin pewnego króla – rzec można najwazniejszego być może w dziejach Śląska ostatnich lat 300. Był pierwszym, który zrozumiał strategiczne znaczenie tej ziemie i tkwiący w niej potencjał. Chodzi oczywiście o Starego Fryca, który urodził się 24 stycznia 1712 r. Potęga Prus i droga do mocarstwowej pozycji zaczęła się właśnie od podboju przez niego Śląska, który stał się perłą w koronie. Rocznicę dostrzegł np. redaktor Semka ale nie trudno się chyba domyśleć w jakim sosie ją podał (Rota się nie umywa, a Wilk od Czerwonego Kapturka schować się powinien). Szkoda, bo przedziwne związki losów tego wybitnego władcy i nowo nabytej ślaskiej prowincji stanowić mogę ciekawą metaforę. Ten uważany za uosobienie pruskiego ducha króla nigdy się nie nauczył mówić po niemiecku bez akcentu, bo jego codziennym językiem był francuski a o swoich poddanych i współpracownikach miał takie zdanie, że kazał się pochować w towarzystwie swoich psów. Będąc tyranem i despotą, aczkolwiek o ogromnej inteligencji i przenikliwości narzucał swym poddanym cnoty, którymi także na Śląsku dziś się jego mieszkańcy szcycą. Stał się prawdziwą ofiarą własnego sukcesu gdy XIX wieczny niemiecki nacjonalizm wziął go sobie na sztandar ale to władca ważny także dla historii Śląska samej w sobie, niezależnie od roli jaką odegrał w dziejach Prus czy całych Niemiec. Szkoda więc oddawać pole „kongresówko – centrycznym” historykom, by tylko wylewali nań pomyje. Chyba wielki król nie zasłuzył na to.
Jakże zabawne: galicyjski myłośnik autonomni wychwala pod niebiosy centralistycznego zamordystę, który podzielonemu przez siebie Śląskowi odebrał wszystkie jego prawa autonomiczne, złupił do żywego i spowodował ucieczkę tysięcy jego mieszkańców..
W sprawie Fryderyka Wielkiego mam odczucia ambiwalentne. Pierwszy film fabularny, który w życiu widziałem, nosił tytuł: „Der grosse König”. Film był na tzw. „zamówienie społeczne” więc oczywiście gloryfikował go „nieco”. Mieszają mi się wątki batalistyczne z tego filmu z tym co czytałem o nim, a czytałem dużo. O jego ambitnych planach młodzieńczych, bezlitośnie wypędzonych z młodego umysłu przez ojca, prawdziwego twórcy potęgi pruskiej. Podął dzieło ojca i powiększył potęgę pastwa, wygrywał i przegrywał bitwy i wojny i był bliski finału jak Hitler, gdy Kozacy buszowali po Berlinie „zakładając fast foody”! Mówi się, że nawa „Bistro” pochodzi od okrzyków Kozaków, którzy chcieli coś szybko konsumować i wrzeszczeli: „Bystro, bystro”! O Śląsk walczył długo i zaciekle, ale nie przypominam sobie, aby Prusy wypowiedziały kiedyś wojnę autonomicznemu Śląskowi. Niestety miał ten biedny Śląsk zawsze swoich panów i był przez wszystkich gnojony i to się nie zmieniło do dziś! Fryderyk miał ciekawe podejście do problemu edukacji. Nie chciał marnować mężczyzn, wspaniałego mięsa armatniego, na nauczanie dzieci, a kobiety nie były jeszcze bardzo emancypowane. Zawód nauczycielski jest dziś sfeminizowany – skutki tego znamy. Król pruski zasilił szkoły inwalidami wojennymi, którzy jeszcze władali „krykami” (kulami), wymuszającymi respekt po spotkaniu z plecami uczniów. Oni mieli godziwe zajęcie, a porządek w szkole był „pruski”. Mój sentyment do Starego Fryca wzrósł automatycznie, gdy twierdziłem, że jest pogardzany przez władze NRD. Poziom może nie był wysoki, ale komendy w wojsku były zrozumiałe, to było ważniejsze niż poprawne pisanie.
Enerdowcy pogardzali tym królem, a postępowali dokładnie tak samo z edukacją. Wyrzucili bez pardonu wszystkich prawdziwych pedagogów, „zainfekowanych” jakoby przez faszyzm i nauczycielami uczynili półanalfabetów, ale miłujących partię komunistyczną. Nie martwili się o wynik, bo ważna była ideologia – nie taki drobiazg, czy wyraz „Blume” (kwiat) pisze się tak, albo tak -„Bluhme”.
Stary Fryc interesował się Śląskiem i poza wojnami. Zwiedzał i umacniał fortecy typu Kłodzko czy Koźle, popijał oficjalnie zielonogórskie wino (podobno kwaśne) i raczej nie pamiętam z przekazów historycznych, aby bardzo gnębił Ślązaków – byli gorsi!
no cóż…. jak widać po koledze @bartoszcze niech żyje wikipedia (tylko polska!). ale mu się chyba biogram Piłsudskiego zamiast Starego Fryca wyświetlił…..
Antonius
31 stycznia o godz. 14:23
Zdaje się że kilku pruskich generałów dorobiło się w NRDowskim Berlinie pomników…..
Nawet piosenka o tym była
„na wieczną chwałę i pamiątkę
pruskich kaprali, pułkowników”
http://www.youtube.com/watch?v=dutgGRbvXdw
Oczywiście, że nie wypowiadał wojny Śląskowi, po prostu po zabraniu go Austrii, bezceremonialnie odebrał mu wszelkie prawa, z tradycją sejmu książęcego włącznie.
I zakazał Ślązakom pielgrzymowania do świętego obrazu w Częstochowie.
a tak dodatkowo: czy na naszym forum był juz wątek o filmie „Róża” Smarzowskiego? To film prawie o Śląsku…. a także o tym o czym kiedyś nasz Redaktor pisał: jak to oderwana od swej historii kraina „zrastała się” z nowym państwem-okupantem i jak starzy-nowi jej mieszkańcy wrastali w tę ziemię…. Może Pan Kazimierz doczekał się następcy?
„W ramach interpelacji poselskich padło pytanie pod adresem ministra zdrowia: dlaczego – przy podobnym potencjale ludności, ilości szpitali, łóżek itp. – Mazowiecka Kasa Chorych dostała z NFZ prawie 2 mld zł więcej (odpowiednio 9 mld zł i 7 mld zł) od ŚKCh?”
Pytanie zadano nie właściwiej osobie.
To dr. Kopacz została nagrodzona przez premiera Tuska za zadymę z NFZ
stanowiskiem marszałka Sejmu.
I wszystkie pytania powinny być kierowane do marszałek Sejmu, dr. Kopacz albo premiera Tuska a nie do obecnego MZ
@ bartoszcze 31 stycznia o godz. 22:40
„I zakazał Ślązakom pielgrzymowania do świętego obrazu w Częstochowie.”
I chwalą Frycowi za to ze nie pozwolił Mafii Watykańskiej ogłupiać Ślązaków.
Jak widać w Galicji nawet podstaw w Wikipedii jeszcze nie czytali.
Jutro na cmentarzu w Katowicach -Dab ( tuż pod trasą Średnicową ) będziemy palić znicze pamieci na grobie Mari -minie rocznica śmierci .
Maria przebywala jeszcze na Landównie kiedy jej Tatusia pojmali i powiedli do Obozu w Świetochlowicach -Zgodzie .On nie ma grobu , każdy kto nie rozumie traumy tych dzieci od 1945 r z takich Śląskich rodzin ,nie należy do Europejskiej cywilizacji.
W przedostatniej Polityce ciekawy artykuł z o wykopaliskach pod Włocławkiem. Jaki konglomerat nacji stanowiła drużyna Mieszka!!!
A Gomułce udało się wtłoczyć do głów monoetniczność Polski…..
@Galicyjoku, wątek „Róży” poruszyłem w sensie zaproszenia na premierę – reszta tutaj:
http://www.filmweb.pl/film/R%C3%B3%C5%BCa-2011-564694
Jak widać, komentować nie ma jeszcze czego jeśli chodzi o dzieło filmowe. Wybierałem się na tą premierę, ale prawdopodobnie będę musiał to odłożyć.
Pozdrawiam
Antonius
29 stycznia o godz. 11:41
Może się nawet nawzajem powystrzelali…
…………………………………………………………………………………………………………..
Uff! Przeczytalem caly (ciekawy) wpis.
To co zacytowalem niejako mozna zobaczyc na cmentarzach(!) Monte Cassino. Na polskim i niemieckim – warto obejrzec jeden i drugi. Oba dostarczaja tzw. doznan. Na niemieckim tuz niemal po wejsciu napotkalem mogile z polskobrzmiacym nazwiskiem.
zezem
2 lutego o godz. 12:34
Przeca to wiedzom nawet nasze bajtle, że tak Ślonzoki szczylały jedyn do drugigo.
PS
Miało być „tam” a nie „tak”
Andrzej52
2 lutego o godz. 21:54
…………………………………………………………………………………………………………
To nie zlosliwosc, ale skoro strzelali do siebie, pomogloby to w uscisleniu kryterium przy pytaniu @Antoniusa : Kto (a moze :czy) jest Slazakiem.
Zezem
A co do bycia Ślązakiem ma Monte Casino, czy inne fronty II wojny? Czy ci młodzi chłopcy szli do Wehrmachtu na ochotnika. W każdej naszej rodzinie ktoś służył w Wehrmachcie, u mnie np czterech wujków, plus piąty w Luftwaffe. W 1939 Katowice „zdobywały’ oddziały gen Neulinga złożone ze Ślązaków z Opolskiego. Czy oni byli lepszymi czy gorszymi Ślązakami niż ci, którzy z zrządzenia losu mieszkali po polskiej stronie. I jedni i drudzy czuli się Ślązakami.
Wspomniałem już, że dawno temu napisałem coś „od serca” na temat perypetii moralnych Ślązaka i tekst już umarł w przepastnych trzewiach sieci, zeżarty przez „patriotycznych” hakerów razem z dość ciekawą dyskusją internautów. Jedni wieszali na mnie psy, inni się utożsamiali, patrząc na własne przeżycia. Najciekawiej skomentował jeden z moich tekstów pewien internauta (KM), który doszedł – podobnie jak ja – do wniosku, że nie czuje się ani Niemcem ani Polakiem, tylko Ślązakiem. Jest dwujęzyczny jak ja i jego myśl znalazła się pod niemiecką wersją mojego wpisu w Silesii.
Uwagi Ślązaka na temat hasła „Ślązak=Polak” – część pierwsza „epopei”
Zawsze podstawą moich poglądów na dziedziny nauki była wypowiedź pewnego wybitnego człowieka
„…w danej dziedzinie jest tyle nauki ile w niej jest matematyki….
Stąd moje zdanie na temat historii i historyków zawierało zawsze pewien element nieufności. Jeśli bowiem wynik naukowej pracy historyka – interpretacja faktów – jest zależny od głębi jego serca a niekoniecznie rozumu lub ujęcia sprawdzalnego, liczbowego to mamy spory „uczonych” w każdej sprawie a wyniki są często przeciwstawne.
Hasło wymienione w tytule pojawia się w wielu wypowiedziach. Nie pamiętam gdzie się z nim spotkałem po raz pierwszy. Twierdzili tak różni ludzie: historycy, dziennikarze, politycy, inne osoby związane z regionem dzięki urodzeniu lub sympatycy z innych regionów Polski. Zarzucają sobie wzajemnie różne niegodziwości w interpretacji faktów, wyciągają często bezpodstawnie wnioski nie pytając prawdziwie zainteresowanych, tj. poprawnie dobraną grupę statystyczną Ślązaków. Śląsk i Ślązacy to bowiem nie monolit i nigdy nim nie był, zupełnie inny start pod względem politycznym i narodowościowym (tzw. umowne „mleko matki”) mają Ślązacy z okolic Katowic czy Rybnika – kolebki polskości śląskiej, a inny ludzie z Opolszczyzny. Znani notable – profesorowie Simonides i Marek z Uniwersytetu Opolskiego uważają, że ich poglądy muszą być uznane za jedyne i przyjęte bez zastrzeżeń przez wszystkich i mają prawo reprezentowania wszystkich Ślązaków, a to jest niesłuszne – oni pochodzą z tak zwanego Polskiego Śląska, ja natomiast z Niemieckiego, choć mam rodzinę w drugiej części Śląska, z którą moje pokolenie musiało porozumiewać się już „na migi” lub za pośrednictwem rodziców.
Historia może nie jest nauką ścisłą, ale jest znana z tego, że lubi się toczyć kołem – moje dzieci z kuzynami z NRF mogą się porozumiewać bez pomocy osób trzecich w języku „neutralnym” – po angielsku – mają więc lepiej w kontaktach rodzinnych niż ja jako dziecko.
Koło historii przejechało się po mojej rodzinie we wszystkich kolejnych pokoleniach – od pradziadków do wnuków – bo prawnuk będzie patriotą kaszubskim dzięki mleku matki, trafiliśmy tylko na różne szprychy co było mniej lub bardziej bolesne.
Dla przykładu Pani Prof. Simonides w rozmowach z politykami niemieckimi traktowała nas wprawdzie z „matczyną” troską, ale z pozycji matki, której przykro z tego powodu, że dzieci nie wykazują właściwego podejścia do życia – nie wykazują dozgonnej miłości do Matki-Polski, która po 700 latach wreszcie zajmuje się niewydarzonymi dziećmi na swój sposób. Moje prywatne odczucie mogę tak wyrazić: Owa Matka zasługuje raczej na miano Macochy i to typowej, co nie brzmi zbyt optymistycznie. Znam wybitnego człowieka – z Polskiego Śląska, który mi chyba nie zaprzeczy – to Kazimierz Kutz. Mój przyjaciel Marek raczej mnie nie zrozumie, dlatego raczej unikałem z nim dyskusji na tematy polsko-niemieckie w kontekście Śląska i Ślązaków. W powojennej prasie polskiej (innej nie mogłem znać) zauważyłem tylko jeden artykuł w „Trybunie Opolskiej” socjologa z Instytutu Śląskiego (pani Berlińskiej), w którym po wnikliwych wywiadach na całej Opolszczyźnie postawiła nieśmiałą tezę:
„Zapytać Ślązaka o to czy czuje się Niemcem czy Polakiem to jakby trochę bez sensu….
Podziwiałem uczciwość i odwagę tej pani, bo czasy raczej nie były pomyślne dla takich sformułowań. Jej wniosek badawczy jednak natychmiast zmodyfikowałem opuszczając wyrazy „jakby trochę” – takie pytanie naprawdę nie ma sensu, bo nikt nie potrafi uczciwie odpowiedzieć na nie. Podczas tzw. ankietyzacji, poprzedzającej wydanie dowodów osobistych, ankieterzy musieli postawić właśnie to idiotyczne pytanie wszystkim mieszkańcom. Uzyskali różne odpowiedzi, pewnie zależnie od nastroju i odwagi pytanego. Był w naszej wiosce (w moim pierwszym miejscu pracy) człowiek, który na pytanie: „Franzek, a jak Ty się czujesz” (tak hasłowo pracowali ankieterzy) niezmiennie odpowiadał „ożarty” co po śląsku odpowiada stanowi chorobowemu, znanemu obecnie jako „choroba filipińska”. Nie wiem co ankieterzy wpisali do ankiety, ale Franzek dostał dowód i szybko zmarł, ale nie z powodu zmartwienia tą niejasnością uczuć narodowościowych.
Wszystkie problemy najlepiej rozważać na materiale faktograficznym znanym i sprawdzonym, tj. na własnej rodzinie. Nie wiem np. kim byli moi rodzice, czy czuli się Niemcami czy Polakami? Niestety nie mogę ich o to już zapytać. Fakty są następujące (dla naukowców-historyków poważny orzech do zgryzienia przy dorobieniu interpretacji):
Koniec części pierwszej. Jeśli moderator puści tekst, wkleję następną część.
Andrzej52
3 lutego o godz. 10:48
A co do bycia Ślązakiem ma Monte Casino, czy inne fronty II wojny?
……………………………………………………………………………………….
Moja wina. Bo piszę b. skrótowo. Moim zdaniem Monte Cassino jest , przynamniej dla mnie , jeżeli chodzi o Sląsk (ale może to dotyczyć np. Kaszubów) symbolem, że losy ludzi zamieszkujących te tereny, były często tragiczne i bardzo powikłane. Pisałem już kiedyś ,że znałem osobiście (swego czasu znana postać na Górnym Sląsku)człowieka, który był powołany do Wehrmacht’u, jego ojciec „szedł” w tym czasie do… Auschwitz… W ważnym momencie mojego życia doznałem bezinteresownej, serdecznej pomocy od… „niemieckiego” Slązaka…
Myślę,że Slązakiem jest ten ,kto się identyfikuje z tym regionem, jego problemami, mieszkającymi ludźmi, rozumie złożoność i historyczne uwarunkowania tej ziemi. Warto poczytać niejakiego Janoscha. Opowiada z humorem niejako na kanwie swoich przeżyć
m.in. o naturze śląskiej.
„Zapytać Ślązaka o to czy czuje się Niemcem czy Polakiem to jakby trochę bez sensu….” Przed wielu laty (też już wspominałem swego czasu), zapytałem robotnika huty „Pokój” kim się czuje. „Jo? Slonzokiem – co potwierdza rozważania @Antoniusa..
Fklej Antoniusie ! ta druga część ,czytam z dużym zainteresowaniem .
Pozdrawiam.
ps.
Prof.Symonides ( nazwisko po mężu profesorze znawcy prawa miedzynarodowego ) pochodzi z Szopiniec – Giszowca ,dlatego osobiście mi przykro . Zdecydowanie gorzej , wręcz fatalnie trzeba ocenić biskupa Libere też ziomka ,którego „popularyzuje” Wiesiek 59 na blogu Janiny Paradowskiej – za dokonania w Komisji Majatkowej ze strony Episkopatu . To Chachar ten Libera , a skarży sie że był inwigilowany przez prokuratora. Gdyby nie byl w czarnej sukience to jak nic aresztant .
Zezem
„Myślę,że Slązakiem jest ten ,kto się identyfikuje z tym regionem, jego problemami, mieszkającymi ludźmi, rozumie złożoność i historyczne uwarunkowania tej ziemi. ”
Bardzo trafne.
Monte Cassino ma dużo wspólnego z Ślązakami. Mój kolega był u Andersa i przeszedł z nim szlak włoski. Na cmentarzu byłem, ale nie patrzyłem na nazwiska tylko na wiek poległych. Kwiat młodzieży i zginęli w okresie kilku dni. Niemieckiego cmentarza nie widziałem. Mam tylko jedną wpadkę związaną z tym miejscem. Szukałem tych cholernych czerwonych maków i ani jednego, a było to chyba w czasie, kiedy powinny były kwitnąć.
Antoniusie
Ale ja napisałem „co Monte Casino ma do bycia Ślązakiem”, a nie „Co ma wspólnego ze Ślazakami”.
A co do tych czerwonych maków, to chyba taki sam wymysł polskich komunistów jak obrona wieży spadochronowej przez harcerzy w Katowicach.
Uwagi Ślązaka na temat hasła „Ślązak=Polak” – część druga
Wprowadzenie do tematu – szeroko rozumiana „rodzina”:
O przodkach – od dziadków wzwyż mam tzw. wiedzę z opowiadań i dokumentów. Tak się składa, że na temat moich „korzeni” narodowościowych dowiedziałem się dzięki fanaberii władz niemieckich. Zażądano od ojca dowodu na aryjskie pochodzenie. Zaczął wiec gromadzić materiały, dokumenty, pisząc o metryki urodzenia lub chrztu do urzędów stanu cywilnego i parafii okolicznych miejscowości i doszedł do początków 19-go wieku z tym drzewem, które zawsze nazywaliśmy „ginekologicznym”. Znamienne jest to, że większość nazwisk było polskich, ale spotkałem też pojedynczych Winklerów i Schmidtów, więc klasyczna mieszanka śląska. Gdy słyszę, jak „oberprezes” nazywa mnie „zakamuflowaną opcją niemiecką” to mogę go rozczarować, podsadzając mu pod nos dokument nabycia nieruchomości przez pradziadka mniej więcej w okresie Wiosny Ludów, w którym niemiecki notariusz pisze na końcu aktu kupna-sprzedaży, że dokument sporządzono również w języku polskim, bo
…” obie strony zawierające umowę, nie znają języka urzędowego…”.
Chciałbym wiedzieć, czy prezes ma dokumenty na swoje „królewskie” pochodzenie – już nie pamiętam od kogo – może Łokietka z powodu gabarytów??? – ja mam dokument, stwierdzający moje korzenie polskie i to z połowy 19-go wieku. Fakt, że moje wychowanie w okresie hitlerowskim miało wpływ na moje odczucia czy psychikę, to inna sprawa.
Tyle o dalszych protoplastach. Dziadków nie poznałem, bo umarli przed mim urodzeniem. Dochodzę do bliższego mi okresu – życia rodziców:
Ojciec:
Urodził się jako obywatel pruski, chodził tylko do niemieckiej szkoły, bo polskich w u nas nie było. Był żołnierzem Cesarza Wilhelma i ranny pod Verdun oraz trzy dni w Wehrmachcie Adolfa we wrześniu 1939.
Po wojnie nie został pozytywnie zweryfikowany jako Polak przez odpowiednią komisję lokalną i jako obywatel niemiecki płacił ze swej skromnej pensji reparacje wojenne. Nie wiem czy umarł jako obywatel niemiecki, czy objęła go jakaś „automatyczna łaska” polskiego państwa. Zdaniem redakcji Silesii, po 1950 r. wszyscy mieszkający na terytorium Śląska stali się automatycznie Polakami. To nie jest prawdą, sprawdziłem później odpowiednie ustawy. Faktem jest, że nasza nieruchomość była własnością państwa na podstawie ustawy o mieniu poniemieckim i walka ojca z władzami w Katowicach była bezowocna; umarł nie będąc właścicielem domu, który budował wraz z swoim ojcem w pierwszych latach 20-go wieku, po zburzeniu starego domu na działce zakupionej przez pradziadka w 19-tym wieku (poniemiecka???).
Kim się czuł tego nie wiem – ironia losu jest w tym, że jako dziecko sam nauczył się czytać i pisać po polsku ze starego elementarza z 19-tego (lub pierwszych lat 20-tego) wieku i był jedynym mieszkańcem dużego miasta, który posiadał w 1945 roku takie umiejętności – komisja tego nie uwzględniła choć przeciętny Ślązak musiał tylko wyklepać pacierz po polsku i został tzw. „Polakiem za 25 złotych”, tyle kosztowało „Tymczasowe Zaświadczenie Narodowości Polskiej”. Czy w jego przypadku „równanie tytułowe” pasuje? Komisja nie podzieliła tego zdania a ja też w to nie wierzę bez zastrzeżeń. Z drugiej strony miał jednak wyraźne ciągoty polskie, bo wnukom „krajowym” zakazał mówić „Opa” tylko po śląsku „Starzyk” – „Dziadka” (w wykonaniu moich dzieci) nie akceptował. „Opą” był tylko dla wnuków mieszkających w Niemczech (to chyba wystarczająco świadczy o pewnej dwoistości Ślązaka).
Matka:
Obywatelstwo oczywiście analogiczne jak u ojca, szkoła też z tą różnicą, że babcia ze strony matki była wielką patriotką polską, czego dowodem może być m. in. np. prenumerata „Katolika” oraz fakt, że moja matka nie znała żadnego wyrazu niemieckiego przed rozpoczęciem nauki szkolnej. Kroplą dziegciu w tym patriotycznym miodzie jest to, że dziadek był fanem Cesarza Wilhelma (zostało mu to po służbie wojskowej). Dalsze losy matki były związane z wykształceniem i kilkuletnią pracą w znakomitych klinikach Berlina i Akwizgranu (Aachen) – (do plebiscytu), pewnie czuła się wtedy Niemką, ale nigdy mi nie przyszło na myśl zapytać ją o coś tak dla mnie oczywistego. Drobny niepokój mogło ewentualnie we mnie wzbudzić to, że z jedną ze sąsiadek mówiła po polsku, abyśmy nie wiedzieli o czym rozmawiają. Starałem się to ukrócić (żarła mnie ciekawość), ale po napisaniu na drzwiach kuchni znanego ze sklepów i urzędów komunikatu: „Hier wird nur Deutsch gesprochen” dostałem lekko szmatą. Jak zinterpretować ten niezwykle wymowny fakt historyczny nie wiem, zostawię to fachowcom.
Siostry:
Najstarsza mogła jeszcze podłapać trochę polskich słów od dziadków, reszta raczej nie. Wykształcenie ogólne i zawodowe wyłącznie po niemiecku, w czasie wojny praca w Niemieckim Czerwonym Krzyżu w szpitalach wojskowych i po wojnie jako jeniec armii USA nadal w szpitalach tejże armii. Wróciła w roku 1946 do domu na Śląsk, ze łzami w oczach, ale nie były to łzy radości z powodu powrotu „Śląska do Macierzy”, tylko z powodu konieczności nauczenia się pacierza po polsku – co było warunkiem pozytywnej weryfikacji, „ergo” możności pozostania w swej ojczyźnie (dużej lub małej). Pamiętam jej lament na temat konieczności uczenia się polskiego języka:
„Diese Pferdesprache werde ich nie erlernen”!
Mam więc prawo sądzić, że czuła się raczej „Ślązaczką=Niemką”.
Podobnie dalsze siostry, które albo są w kole Mniejszości lub mieszkają w RFN („Ślązaczka=Polka”)??? Chyba trudno mi tak twierdzić.
Bracia:
Bracia niezbyt interesowali się „delikatnymi” odczuciami narodowościowymi, choć raczej mówią (lub mówili) lepiej po niemiecku z „paskudnym” dla mojego ucha śląskim akcentem niż „literacko” po polsku, a gwary śląskiej nauczyli się od kolegów z pracy, bo w domu nie usłyszeli po śmierci dziadków żadnego słowa polskiego, a ja tym bardziej bo urodziłem się po śmierci dziadków w okresie Hitlerowskim, gdy polskie rozmowy były już zabronione.
Problem pojawił się tylko w przypadku powojennych ciekawszych imprez sportowych, gdy na przykład NRF grało z Polską, albo NRF z NRD. Biedny brat (najstarszy) nie wiedział komu kibicować. W takich momentach szczerych reakcji na wydarzenia sportowe, wyzwalające duże emocje, „uczeni” powinni obserwować Ślązaków, to da im dużo do myślenia.
Drugi brat raczej nie interesował się sportem, ale do dziś konsekwentnie ogląda programy niemieckie z Astry i nie zaabonował żadnej polskiej platformy cyfrowej. Początkowa fascynacja „katolickim” z pozoru Radiem Maryja należy do przeszłości. Podobnie siostry – prawie dewotki – zrezygnowały z Goebbelsowskiej propagandy T. Rydzyka i oglądają lub słuchają prawdziwie katolickie media niemieckie KTV i Radio Horeb (spadkobierca niemieckiego Radia Maria, zlikwidowanego przez biskupów niemieckich).
Nota bene! Szef Radia Horeb bardzo dobrze zna tzw. Ojca Tadeusza R. z okresu, w którym R. podwyższał swój standard życiowy, szmuglując auta z Niemiec do Polski i ostro się odcina od swego kolegi – dyrektora w dziedzinie „katolickiej” treści audycji spokrewnionego radia.
Dalsza rodzina:
Podobnie niezbyt „określeni” narodowościowo są pozostali członkowie rodziny, choć między sobą porozumiewamy się cudowną mieszanką polsko-niemiecką, typową dla Ślązaków. Są matki, które wbrew zakazom uczyły swe dzieci po niemiecku po kryjomu. Moja bratowa pouczyła córeczkę, aby w autobusie zwracała się do niej per „Babcia”. Efekt? Gdy usiadły w autobusie biedne dziewczę głośno zapytało po niemiecku: „Oma, soll ich Dir schon babcia sagen”? Bratowa miała wyczucie z tą nauką podstaw niemieckiego, bo dziecko po wielu latach pojechało do Szwabii ze swoimi dziećmi, które są też dwujęzyczne, zostały nawet zachęcone przez swą niemiecką nauczycielkę do tego, aby nie zapomniały języka swych sąsiadów. Piękny przykład innego zachowania się Niemców niż oczekuje wiele osób, mających na pieńku z niemiecką administracją (sądy, Jugendamty). Innym pozytywnym efektem tej nauki był fakt, że bratanica służyła mojej małej córce i jej kuzynowi z RFN jako tłumaczka przy zabawach dziecięcych, teraz już „króluje” angielski w komunikacji międzynarodowej.
Koniec części drugiej. Ostatnia część pokaże dopiero prawdziwe kłopoty – moje i mojej „mieszanej” narodowościowo rodziny.
Uwagi Ślązaka na temat hasła „Ślązak=Polak” – część trzecia, ostatnia (obiecuję!)
Pozostałem Ja – beniaminek rodu i moi zstępni:
Na mój temat już tyle się wypowiadałem na różnych płaszczyznach i w mediach, że mogę zestawić najbardziej wyraziste problemy z moimi „odczuciami”: Do lipca roku 1945 (powrót z tułaczki na Śląsk z Austrii) nie wiedziałem nawet, iż mogę mieć jakieś „fałszywe” korzenie, czułem się Niemcem bez ograniczeń i to patriotą. Przeżywałem głęboko wszystkie zwycięstwa i porażki Wehrmachtu, płakałem po śmierci Hitlera i po przegranej wojnie (z tym płaczem trochę przesadziłem, ale żal był wielki!). O Polsce i Polakach wiedziałem to co Goebbels i Rosenberg publikowali (np. w „Der Stürmer”) i nie miałem powodu mieć inne zdanie. Od jedynej znanej mi prawdziwej Polki z Krakowa – koleżanki mych sióstr, trzymałem się ostrożnie z daleka, na wszelki wypadek, szczególnie po rozmowach z mieszkańcami Bydgoszczy z naszego obozu dla uchodźców, którzy potwierdzili przebieg „krwawej niedzieli” tak jak to opisywała niemiecka prasa.
Moje poglądy zmieniły się po bezpośrednich kontaktach z Polakami w okresie dojrzewania i później, gdy nauczyłem się posługiwać własnym rozumem i nie byłem już podatny na żadną demagogię (to ostatnie mi zostało).
We wrześniu 1945 musiałem pójść do polskiej szkoły i w pierwszym dniu nie zrozumiałem ani jednego słowa zgodnie z powiedzeniem niewolnika Kaptaha z „Egipcjanina Sinuhe”: „Słowa twoje są dla mojego ucha jak brzęczenie much…”. Nieco starszy brat był w lepszej sytuacji – miał lekcję religii i zrozumiał :Jezusa Chrystusa”, bo to brzmi podobnie jak w niemieckim kościele, a inteligentny był, bestia – odrzucił końcówki „a” i poprawił wymowę na modłę papieża Benedykta XVI! Tego się nie da napisać.
Matka widząc moje rozgoryczenie i płacz, wyciągnęła z lamusa stary elementarz, z którego kiedyś – na przełomie wieków – ojciec sam się nauczył polskiego i wprowadziła mnie w tajniki mojego nowego języka „ojczystego – już drugiego! Miałem wspaniałych i bardzo wyrozumiałych nauczycieli od szkoły podstawowej do końca liceum i na maturze już miałem piątkę z polskiego i na pewno lepiej mówiłem i poprawniej pisałem niż teraz, choć zasób słów pewnie jest nieporównywalny – widzę to po krzyżówkach. Po latach „zmagań” oczywiście doceniłem piękno języka i wartość skarbów kultury polskiej, ale zawsze miałem w sercu i mózgu „altera pars” i to mi zostanie do śmierci. Oglądam i Astrę i Hotbirda po niemiecku lub po polsku, nie ma dla mnie różnicy czy audycja jest po polsku czy po niemiecku. Jeśli czytam interesującą książkę i ktoś mi ją wyrwie i zapyta w jakim była języku i jaką czcionką, to nie umiałbym odpowiedzieć. W rozmowach nie tłumaczę swoich myśli, ani w jedną ani w drugą stronę – po prostu przestawiam wirtualny guzik (przełącznik) w mózgu.
Przypomniałem sobie, ze jednak mam trzeci język, który mogę uznać za ojczysty, tzn. gwarę śląską, nie uznaną jednak przez prawdziwych Polaków za język godny zapamiętania i stosowania np. w urzędach i szkołach na Śląsku. Nie znałem tej gwary z domu rodzinnego, ale nauczyłem się jej na mojej pierwszej posadzie nauczycielskiej na wsi opolskiej. Rodzice moich podopiecznych mieli mi za złe, że udaję „wielkiego Polaka” posługując się literackim językiem, a „… dyć rechtór je z Kędzierzyna…” – w domyśle – musi umieć mówić po śląsku a udaje wariata.
Przezabawne historie pamiętam z „brutalnego” zderzenia gwary śląskiej z mentalnością napływowej ludności polskiej. W mojej wsi przedszkole prowadziła Pani z „za Buga”, której matka pomagała w przedszkolu, ucząc dzieci np. kolęd. Była ogromnie i niemile zdziwiona, że dzieci nie chciały śpiewać „Lulajże Jezuniu” – taka piękna kolęda! Gdy swoje pretensje przedstawiła rodzicom to uzyskała ciekawą odpowiedź: „Czy to ten Pan Jezusinek nie miał nic innego do roboty, tylko lulał i lulał”? (dla niewtajemniczonych – po śląsku oznacza to
– siusiał).
Drugi epizod: Świeżo „wykształcona” nauczycielka z Małopolski przeprowadza egzamin poprawkowy na początku roku i spytała o życiorys Bieruta. Chłopak zaczął następująco: ” Jak jeszcze Bierut łaził do szkoły…” i nauczycielka spadła z krzesła, chociaż każdy Ślązak przecież „łazi do szkoły”! Jako kierownik szkoły byłem obecny na egzaminie i odpowiednim działaniem – podnoszeniem i klepaniem w plecy uratowałem koleżankę od śmierci ze śmiechu. Wynik egzaminu był mimo to pozytywny.
Nie mogę więc wstawić w rozsądny sposób właściwych elementów (Ślązak, Polak, Niemiec) do „równania” tytułowego. Dla mnie trzeba by wymyślić inny algorytm, ale nie wiem jaki. Nawet nie mogę stosować wybiegu mego kumpla ś. p. Franzka Umlaufa i podać rozwiązanie – „ożarty”, bo od kilku lat już nawet wina nie piję i żaden znajomy nie uwierzy w chorobę filipińską u mnie. Poza tym wprawdzie dużo podróżowałem po świecie, ale w Manili nie byłem, ani nie hodowałem tego typu konopi, tylko nasze na śląską „siemionkę” wigilijną a nie do palenia „trawki” wzorem premiera.
Mój los jest przesądzony, mam „przechlapane”, ale mam też kłopot przy określeniu odczuć moich dzieci. Ożeniłem się z patriotką z „za Buga” i ona jako matka karmiąca kształtowała poczucie narodowe potomstwa wychowując córki niechcący(?) prawie na szowinistki nie tylko patriotki. Pamiętam rozpacz i płacz 4-letniej córki, gdy jakiś Polak nie zdobył złotego medalu na Olimpiadzie i radość w przypadku przeciwnym. Pewnie nie ma wątpliwości co do swej przynależności narodowej (polskiej), choć wie o „cierniach” niemieckich, które w niej tkwią dzięki moim genom – nie widzi w tym żadnego problemu i na temat tego sławetnego równania pewnie powiedziałaby to samo co ja – bzdura, tu automatyzmu nie ma! Ponadto jest wielojęzyczna i ma silne kontakty z kolegami za granicą ale nie w Niemczech. Aby było śmieszniej – niemieckiego nie zna jeszcze i z kuzynami w RFN mówi po angielsku. Jeszcze zabawniejsze (w pewnym sensie) są smutne koleje drugiej córki, wychowanej w tym samym duchu przez matkę. Została zmuszona przez sytuację rodzinną do emigracji w wieku pod 50-kę i miała na kursie językowym „w nowej ojczyźnie” to samo uczucie co ja na pierwszej lekcji w polskiej szkole, tylko w drugą stronę. Tak dziwne mogą być koleje losu Ślązaków i żadne szufladkowanie nie jest nam potrzebne. Nie jesteśmy też „zakamuflowaną opcją niemiecką” jak sobie życzy „ober-prezes”, bo nie boimy się już represji karnych, ale też nie lubimy chodzić z sercem na dłoni w otoczeniu ludzi, którzy niekoniecznie są nam życzliwi. Możemy mieć takie lub inne obywatelstwo, albo oba, ale pozostaniemy dwu-kulturowymi Ślązakami. Ostatnio to może nawet nie jest tak bardzo wstydliwe skoro nasz premier Tusk należy do tego klubu (przez analogię), choć nie jest Ślązakiem tylko Kaszubem.
Wnuk jest dwujęzyczny, ale to już dzięki pewnemu zelżeniu presji antyniemieckiej na Opolszczyźnie, co umożliwiło utworzenie klas dwujęzycznych w liceach – rzecz nie do pomyślenia jeszcze niedawno temu.
Prawnuk będzie pewnie Kaszubem po matce, ale gdy dorośnie może to być szkodliwe dla jego kariery, bo Tuski już będą w lamusie historii, a na Żoliborzu „sama żulia mieszka”, jak mawiał Gołas, więc tam się nie przeniesie ze swojej Rumii. Raczej nawiąże kontakty z prawnukami Eryki Steinbach (pochodzi z Rumii).
Moją wypowiedź chcę zakończyć komentarzem do pewnej niebezpiecznej tezy mojego przyjaciela Marka – bo w stylu wspomnianego prezesa pewnej partii, tzn. obraźliwym – cytuję z pamięci :
„Ślązak, który przyznaje, że jest Niemcem utracił człowieczeństwo…”.
To już takie bzdury, że mógłby mi się otworzyć nóż w kieszeni, gdybym nie znał bliżej mojego przyjaciela, który gustuje w mocnych słowach, ale w gruncie rzeczy jest bardzo przyzwoitym człowiekiem. Uważam ponadto, że historia, etnografia i socjologia powinny znaleźć sobie ciekawsze zadania badawcze niż uczucia narodowe Ślązaków, które są niemożliwe do określenia. Dla znających język niemiecki mogę w celu humorystycznego zakończenia „rozprawy pseudonaukowej” cytować głęboko filozoficzny napis na skrzyni pewnego starego marynarza (nie chodzi mi o „Skrzynię Umarlaka”)..
Das Herz einer Frau,
Der Magen einer Sau,
Der Inhalt einer Worscht,
Sie bleiben unerforscht!
Nie mam zacięcia Pana Artura Andrusa i nie potrafię zgrabnie przełożyć tego tekstu wierszem. Pasuje jednak – wypisz, wymaluj do serc wszystkich Ślązaków, i polskich i niemieckich i obojnakich (ale to trzecie w sensie umownym, psychicznym).
Jeden z wyrazów – „Worscht” – jest wynikiem modyfikacji wyrazu „Wurst” (kiełbasa) na skutek stosowania „licentia poetica” przez autora wiersza, więc nie znajdzie się go w słowniku.
PS
Przypominam sobie, że pewien blogowicz, chyba „Klopfer”, przełożył zgrabnie ten wierszyk, wykazując talent rzędu niedawno zmarłej noblistki, ale nie umiem go znaleźć.
Antonius
4 lutego o godz. 12:32
…………………………………………………………………………………..
Uff!!! Po raz drugi! Doskonałe!
Co dp Prezesa K. proszę o wyrozumiałość. ;-). Chyba ze dwa dni temu w związku ze smutną historią małej Magdy, słyszę w TVP ” że na Sląsku,w Sosnowcu…” To co tu żądać od Prezesa…
W witrynie POLITYKI ukazał sie artykuł o narodowości śląskiej naszego Gospodarza przeniesiony z papierowej wersji. Oczywiście komentarza pod artykułem nie można napisać, podobnie jak pod wcześniejszym artykułem Gospodarza o Śląsku. Czy to nie jest dyskryminacja?
Antoniusie ! Twoja opowieść warta jest …Mszy .
Czytający maja okazje pomyśleć i lepiej rozumieć swoich dzisiejszych sasiadów ,jesli tylko wykażą zainteresowanie .
Jest senny niedzielny poranek i nawiązujac do Antoniusa ( gdzie mi tam do jego umiejętnosci pisania ! , interesującego opowiadania) jednak kilka zadań o mojej Ślaskości . W marcu /kwietniu wybieram sie na jublieusz X -lecia założenia Stowarzyszenia Rodu- mojej Mamy .
W Lendzinach , spotkanie w restauracji -hotelu której właściciel Joachim jest jednym z zalożycieli Stowarzyszenia ( byłem u Joachima z moja Śląska rodzina w październiku ubr. ) Główni badacze mieszkają dziś w Knurowie , oni zaprezentuja swoje dzieło benedyktyńskich poszukiwań ( do kupienia ). Pomocna okazała sie m.in. rozprawa naukowa pani Prof. z Krakowa która poświęciła ją jednemu z włoskich przodków z czasów Krakowskich .Linia wywodzi sie od wspólnego przodka Jana z Sienny ( Toskania ) od XVI w. i via Krakow (.m.in waściciele knajpy Wierzynek, mennicy Królewskiej ) w XVIII męski założyciel ślaskiej lini zakupił posiadłości ziemskie w Dziedźkowicach , od tego czasu główne odnogi zamieszkują na terenach d. Księstwa Pszczyńskiego ,ale też w Niemczech, Europie i US .
W restuaracji u Joachima na ścianach umiejscownione są tzw. Drzewa ,fotografie i ryciny ,aktualizownae stale a m.in ze spotkań w Siennie gdzie Ślazacy wyjechali na zaprosznie tamtejszego Mera (bodaj w2008 lub 2009 r.)
Moja Ślaskość wywodzi z domu rodzinnego , regionu , szkoły ,klubu sportowego i mimo ,że zwycieżyła fascynacja życia blisko Morza ,to prawda jest taka ,że nie zmieniłem konfiguracji mojej bliskości z Niemcami ! .
Urodziłem się 15 km od granicy z Niemcami i mieszkam 15 km od granicy z Niemcami .Można powiedzieć byłem -jestem stały tylko One się zmienialy . Dzis niema praktycznie granicy z Niemcami ,po prostu nima .
Do godziny 9.00 rano odbieram regionalne radio ,ale potem do wieczora tylko Radio Meklemburgia lub Berlińskie .To radio chroni mnie od słuchania pernametnych polskich waśni i gwarantuje relax .
Kibicuje Magdzie Neuner , Juli Georges i Agnieszcze Radwanskiej czy za chwile Justynie Kowalczyk ,ogladam mecze Bundesligi ,kibicujac Borussii z Dortmundu – Robert Lewandowski wczoraj słabszy .
Moja kamratka ,doktorka pochodzaaca Knurowa mowi- wiesz My tu jednak na Obczyznie ,to taka ilustracja tego jak silne jest przywiązanie do Heimatu, taki heimathafen . Moja młodsza córcia w US -ŚLazaczka ma żywy kontakt z jej kuzynkami na GS , ale starsza też w US raczej z Wielkopolską regionem swojej śp .mamy . A wnuki to już Amerykanie ?!
Następne pokolenia dopisza swoje linijki .
Po Szkotach, teraz Walijczycy coraz więcej zastanawiają sie nad własną tożsamościa. Gdyby tak u nas wprowadzić podwójne nazwy miejscowości, czy znaki drogowe, o PIT-ach w języku śląskim nie wspomnę. (Bartoszcze uprzedzę Cię, j.Śląski nie jest uznawany przez Polaków). Może, jak na razie nie możemy iść droga Szkotów, to idźmy drogą Walijczyków.
http://tygodnik.onet.pl/31,0,73166,1,artykul.html
@Andrzej
/(Bartoszcze uprzedzę Cię, j.Śląski nie jest uznawany przez Polaków)/
Uprzedzę Cię: przez Czechów i Niemców też nie jest „uznawany”.
/Oczywiście komentarza pod artykułem nie można napisać/
Bo pod żadnym artykułem w dziale Społeczeństwo nie można komentarza napisać. A przynajmniej pod tymi, które są w tej chwili dostępne.
Panie Janie !
Przeczytałem Pański artykuł na internetowej stronie Polityki , dziekuje .
Rzeczywiscie byłoby OK ,gdyby jak to na tym blogu bywało publikacja następowała natychmiast .
Pani Janina Paradowska wprowadziła taką procedure u siebie ,pewnie cierpi na tym czasami jej osobisty Obraz ,no ale ciulow nie sieja , oni są i cierpliwie czekają ,bo tylko „recenzowanie ” przynosi im ulge .
Czytelnikom papierowego wydania Dziennika Zachodniego zazdroszczę że mogą czytać tą gazete , internetowe wydanie właśnie donosi o jubileuszu tej gazety .
W niedziele wyborów do Sejmu RP pojechałem do Katowic by oddać mój głos na Marka Plure (PO ) i kandydata na senatora Kazmierza Kutza .
Obaj zostali wybrani do polskiego parlamentu .
Dziś poseł Marek Plura pyta na łamach Dziennika Zachodniego ,Był Spis czy spisek ?
16 lutego w Sejmie mialo odbyć się posiedzenie Komisji ds. Mniejszości narodowych i etnicznych , na którym miał być obecny prezes GUS – odwolał przybycie , jednocześnie zakomunikowano ,że wyniki spisu ( spisku ?) beda opublikowane w …II polowie 2012 .
Zasadne jest pytanie zabrali im w Warszawie komputery i zostawili liczydła ?!
Problem jest poważniejszy niż Warszawa sądzi .
Problem zawarty jest w pytaniu .
Jaka jest liczba Ślazaków , którzy nie doczekali się wizyty spisujacego w domu ,nie zostało zaliczonych i spis jest …. wielką LIPĄ .!
Kapitalna sytuacja do poważnej rozmowy z kompromitujaco słabą Warszawą .
Kibicuje mojemu posłowi Markowi Plurze —On im tego nie odpuści !
@Waldemarze, przecież spis był sporządzany przez ankieterów wyposażonych w elektroniczne urządzenia, z których ( tak myślę) na bieżąco wysyłano dane ankietowe do bazy. Jeśli baza zwierała oprogramowanie porządkujące spływające ankiety, to według mnie nazajutrz po zakończonym spisie, można było opublikować rezultat. Prezes GUS winny jest nam wyjaśnień i nie mam na myśli Ślązaków i innych mniejszości, chodzi mi o cały kraj, którego obywatele wyłożyli ze swojej kieszeni kilka złotych na ten cel. Jeśli obstrukcja nie jest spowodowana niewygodnymi danymi o mniejszościach (myślę że nie), to podejrzewam, że znowu kupiono program w wersji demo.
Na dzisiejszej stronie DZ jest ciekawy wywiad z dr. Kuliszem na dyskutowany tu na blogu i ciekawie przedstawiony przez @Antoniusa temat poczucia bycia Ślązakiem i co za tym wyborem przemawia.
http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/500969,dr-kulisz-mialem-kiedys-sen-snil-mi-sie-idealny-slask,id,t.html
Ja w tym wywiadzie zwróciłem szczególną uwagę na poruszony przez doktora aspekt używania godki ślonski przez ludzi z cenzusem naukowym w kontaktach publicznych. Taki zachowanie przedstawicieli intelektualnego świecznika, dałoby zwykłym ludziom poczucie wartości swojej godki, nikomu nie przyszło by do głowy wstydzić się godać poza rodzinnym domem. Kulisz słusznie przygania profesorowi Miodkowi, który faktycznie zno godka dobrze, ale jako juror w konkursach ślonskiego używa tylko języka polskiego.
Pozdrawiam
kilka słów o śląskim genius loci (nawet nasz dzielny ipnowski wikipedysta będzie wiedział co to znaczy): „il y a des juges à Berlin” – są (jeszcze) sędziowie w Berlinie; przen. jeszcze prawo góruje nad samowolą władców (często iron.) [to Kopalińskiego słownik] rzekł Młynarz z Sans Souci Staremu Frycowi – coś z ducha tego zostało na tej ziemi najwyraźniej – gazety publikują bowiem uzasadnienie sądu z Opola, który zarejestrował Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej. Dość to odległe o standardów sądownictwa z Kraju Priwislinskiego, gdzie zawsze pierwszą rzeczą było wczuwanie się w pogląd aktualnej przewodniej siły albo i bez sądu się obchodzono – (niech ipnowy wikipedysta wróci do lektur szkolnych: Ostatni zajazd na Litwie – co tam sąd ważne by Kalego biało-czerwone było na wierzchu… a to te same czasy co opowieści o Straym Frycu i młynarzu – jakże inny klimacik?)
Dla równowagi mamy „patriotyczny durchfall” w Uwarzam Rze (w jedynie słusznych barwach – wiadomo jakich). Już tyle lat czekam i czekam na ten (czwarty? piąty?) rozbiór Priwislinskiego Kraja (teraz ma go dokonać Herr Rudi P. wraz z RAŚ) i co? i nic? Miał być świętej już pamieci panowie Czaja und Hupka na białym koniu, a tu nic…. zamiast tego Ostflucht a miejsca opuszczone przez Ossich jak za kanclerza Bismarcka zajmują przybysze z Priwilsinia. Krótko mówiąc tragedyja, bo jak tego rozbioru nie będzie, to nie doczekam ani autobahnów porządnych (o niepłatnych wolę nie wspominać) ani tym bardziej kolei. Miały być rozbiory i miało się znów poprawić a zamiast tego kicha i Janki Muzykanty…
@pozdrawiam Śleperze drogi – fakt jest bezsporny,iz pisałeś wcześniej o „Róży” ale chyba na inszym blogu gdzie innego nicka chyba używasz…. w każdym razie polecam film i pozdrawiam. to odtrutka na brednie w stylu Czas Humoru – szkoda tylko, na co ładowane są pieniądze podatników
Waldemar
Jest uzasadnienie wyroku opolskiego sądu zazwalającego na rejestrację „Stowarzyszenia Ślonzokow”. Wygląda na to, że Ślonzoki podeszły Sąd jak mityczny Drzymała. Sąd uzasadnił wyrok tym, że (w skrócie) nie można nikomu zabronić czuć się Ślonzokym. W następnej instancji ciężko będzie to obalić podając jakieś przyczyny merytoryczne.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11098864,Sad__Mozna_myslec_o_sobie__Slazak_.html?lokale=katowice
Waldemar
Jeszcze na temat spisu poruszony przez Ciebie. Popseł Plura razem za „Stowarzyszeniem” zamierzaja zebrać 100 tys podpisów pod projektem ustawy o języku śląskim. A może Polacy znowu strzelili sobie w stopę jak Oberprezes. Wiecej takich kombinacji i naprawdę pójdziemy drogą Szkocji.
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,11099537,Ilu_jest_Slazakow__GUS_nie_spieszy_sie_z_odpowiedzia.html
Śleper i Andrzej 52 ;
Czytam internetowe wydanie Dziennika Zachodniego i wczoraj przeczytalem wywiad z dr Kuliszem . Byłem rozradowany ,że tacy młodzi ,dobrze wykształceni bierom się za ROBOTA .
Przypadek prof. Miodka smutny ,trudno !
A’propo spisu .Stosunkowo latwo bedzie wykazać szacunkową liczbę nieobecnośći wysłaników GUS w woj . Ślaskim i Opolskim tj. tam gdzie Ślonzoki żyja .
Każdego pominietego potencjalnego Ślązoka z innych regionów Polski tyż szkoda , ale sadze ze skorzystali z Internetu . Jednak jest coś na rzeczy ,kiedy wczoraj gdzieś czytalem wypowiedź Szefa Oddzialu GUS na Wielkopolske ,ktory usprawiedliwial pomijanie w spisie licznych mieszkańców regionu -stwierdzeniem -przecież My mamy rożne dane z rożnych zbiorów informacji o Obywatelach .
Kurcze to po co ta ściema
Napewno nie ma o Nas ,bo nie było rzetelnego do tej pory ( po 1945 r)spisu pt. Narodowość Śląska .
Pozdrawiam
O, do galicyjskiej jaskini jakaś kartka z książki przyleciała, ale chyba z innej niż poprzednio, bo biedakowi wszystko się pomieszało. Na szczęście zawsze chłopak ma niezawodne ulotki ideologiczne „Precz z Priwisliem”, to z nich bezpiecznie przepisuje nie zastanawiając się nad sensem.
@Andrzej52
7 lutego o godz. 6:31
Przeczytołech se !
Znam prawie wszystkie śmieszne wyrazy. Nobla dla Miodka, jeśli przyporządkuje niektóre wyrazy do staropolskiego języka, np. „klapsznyta” (Klappschnitte) czy „szmaterlok” (Schmetterling), a to dwa na 10.
Zainteresowanym polecam słownik wyrazów śląskich Karla Mosera. Chyba jest oficjalnie po niemiecku, ale zawiera wszystkie wyrazy, których używałem jako dziecko, myśląc, że to język niemiecki, ale nikt z poza Śląska ich nie znał i nie używał. Gdyby nie można go było znaleźć u Google’a to przekopię swój twardy dysk i gdzieś go mam, może nawet link?
Była tam też ta nieszczęsna „ryczka”. Tak nazwałem ten kretyński pomnik Dunikowskiego na Górze św Anny. Myśmy mówili „Ritsche”, ale w Niemczech nikt nie zna takiego „Ausdruck’u”.
dzisiaj, przed 50-ciu laty,7. lutego 1962, podczas pierwszej szychty o 7.50 Uhr,
doszlo do eksplozji metanu w kopalni luisenthal w zaglebiu saary, niemcy;
299 gornikow( w tym wielu slazakow) zginelo;
czesc ich pamieci!
Antonius
7 lutego o godz. 12:46
U nos zawsze była klapsznita, a jak Ci matka dali coś do tego, to była klapsznita z bajlagom. To też staropolskie słowo (wg. niektórych uczonych)
Dziennik Zachodni tydzien temu (może trochę wcześniej) drukował słownik wyrazów śląskich. Powinien być w sieci.
Poszukam u Pana Google słownik Mosera.
Pozdrawiam
Ja @Antoniusie też bym chętnie zapytał prof. Miodka, czy w te mroźne dni zakłada sztrykowane zoki i jak wywieść te dwa słowa ze staropolszczyzny. Germanizmy w naszym śląskim języku są obecne z powodów oczywistych , a te istniejące w języku polskim przyszły wraz z cywilizacją zachodnią. Nie wiem czy się nie mylę, ale chyba dopiero po II wojnie rozpoczęto wymyślanie polskich nazw dla powszechnie używanych narzędzi rzemieślniczych i dzisiaj w sklepie możesz poprosić o strug, pilnik i przecinak, bo sprzedawca na pewno nie będzie miał hebla, fajli i majzla.
Nie tak dawno posłowie uchwalili prawo o ochronie języka polskiego i okazuje się, że nikt sobie z tego nic nie robi, w mediach nagminnie. Kiedyś przejrzałem ogłoszenia z pracą i prawie w każdym przypadku oferty, nie miałem pojęcia czym się ten poszukiwany będzie zajmował. Nie szedłbym drogą Czechów, którzy chodzą na spektakle do divadla i leczą się w nemocnicy, trochę umiaru jednak nie zaszkodzi.
W naszej mowie w dzisiejszych czasach nie da się wszystkiego nazwać po śląsku, sporo się zmieniło i nie ma się co przejmować. Po łacinie też się nie da powiedzieć, że w kabzi mom taszentuch.
Pozdrawiam
@Galicyjoku ciebie tyż pozdrowiom (jak i wszystkich blogowych kamratów) i niy chca sie spiyrać ło „Rozia”, mogech naszkryflać kaj indzi, niy pamiyntom, a wszyndzie zech już je Śleprym.
@Antonius
Poznaniacy również uznają „ryczkę” za swoją.
Z blogów Polityki przeglądam regularnie tylko 4 – PPSD. Próbowałem czytać komentarze na blogu Kuczyńskiego, ale szybko zrezygnowałem. Nie dość, że komentarzy jest tysiące, to sami znawcy ekonomii. Gdyby choć jeden procent tych genialnych uwag rząd wykorzystał, to Polska byłaby jedną z potęg gospodarczych świata. Ja się nie znam na ekonomii, nawet z ekonomii politycznej socjalizmu nie miałem piątki na studiach, to była moja największa wpadka, obok metodyki fizyki, co było jeszcze bardziej bolesne, bo przed studiami nauczałem fizyki i to dobrze w moim mniemaniu. Przestałem się martwić tą czwórką, gdy się dowiedziałem, że ekonomia jest zaliczana do nauk humanistycznych. Przestało mnie nawet denerwować, że popieprzyli osie układu współrzędnych – humanista ma prawo nie znać się na matematyce, wystarczy, że potrafi się zachwycać i podniecać poezją wieszczów i noblistów, czego ja niestety nie potrafię. Uznaję tylko Mariana Załuckiego po polsku (ostatnio też Andrusa) a z „Goethopodobnych” Wilhelma Buscha, takie połączenie Załuckiego i Sztaudyngiera z Mleczkiem, bo są wspaniałe karykatury. Są czasem odważne jak i teksty i trochę mylące. Bardzo szybko KK kazał wycofać ze szkół opowiadanie ilustrowane pod zachęcającym tytułem – „Święta Helena”, gdyż była ona nieco „świętojebliwa”.
Ja zaakceptowałem bez zastrzeżeń wypowiedź pewnego genialnego człowieka, że –
w danej dziedzinie jest tyle nauki, ile w niej jest matematyki.
Ostatnio coraz szybciej dokonuję przeglądu, bo mam coraz miej do czytania. Blogi PP są opanowane przez osoby, których komentarze przewijam natychmiast, a od niedawna identyczne wpisy są na obu blogach!!! Nie chodzi mi o nicki, każdy może działać na każdym blogu, ale powielać bzdury, które muszę przewijać na jednym blogu i natrafiam na nie natychmiast na „sąsiednim” – to już perwersja lub nękanie potencjalnego czytelnika. Piszę o sąsiednich, bo u mnie adresy stron są obok siebie. To jest już skandal, który powinien być wygaszany przez współpracę moderatorów. Własnego tekstu na jednym blogu nie da się wklejać, gdy się człowiek pomylił przy wklejaniu i pojawia się napis, że jest już w sieci – choć go nie widać! To pewnie robi program automatycznie. Czy nie można tego uczynić z tymi „powielaczowymi” komentarzami???
Na wszelki wypadek zrobię to samo przestępstwo i spróbuję ten tekst umieścić na kilku blogach.
bartoszcze
6 lutego o godz. 7:49
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/reportaze/1523797,1,frankenstein-z-zabkowic-slaskich.read
Powyższy artykuł ukazał sie na stronie głównej polityka.pl dzisiaj w dziale spoleczeństwo i można pod nim zamieszczać komentarze, w przeciwieństwie do artykułu o narodowości śląskiej. Czyli sa nawet w Polityce równi i równiejsi, o czym świadczy nawet to, że mój komentarz z wczoraj z godz. 22,23 nadal jest „do moderacji”.
Może Redaktor zrobi coś z tym.
@Andrzeju52
zapewne z komentarzami do artykułu o narodowości śląskiej jest dokładnie tak samo jak z wynikami spisu w wykonaniu GUS – trzeba je „poprawić i zobiektywizować” by były zdrowo-narodowe (w duchu hard: a la Oberprezes albo soft: a la Wyborcza).
jak wiadomo bowiem (a ipn wkróce to „naukowo” udowodni) pasażerowie Gustloffa zmarli wskutek katarku wywołanego przeziębieniem spowodowanym kąpielą w zbyt zimnym Bałtyku zimową porą – również pozdrawiam Wielkiego Wikipedystę
@Andrzej52
Pod zalinkowanym tekstem nie masz komentarzy, tylko link do dyskusji na forum Polityki. Analogiczne linki znajdowały się i pod tekstami Gospodarza.
Zasad działania tego forum nie znam.
Gospodarz ma zdaje się wpływ tylko na zasady ukazywania się komentarzy na swoim blogu (przy czym nieco frustrujące jest, że na blog red. Paradowskiej po zatwierdzeniu mojego pierwszego komentarza mogę już pisać swobodnie, a tu po setnym nadal czekam na moderację, ale to rzecz Gospodarza decydować o swoim blogu).
Bartoszcze
Pod artykułem o Frankenstein można dyskutować, komentować , czy jak to nazwiesz. Pod artykułem o narodowości śląskiej nie można było napisać nic, tak samo pod wczesniejszym artykułem Gospodarza o Ślasku.
Wiem że o blogu decyduje Gospodarz, tylko czy blog jest dla Gospodarza, czy dla czytelników. Jak nie będziemy dyskutować to jaki sens ma istnienie bloga.
Również na innych blogach Polityki można dyskutować na żywo, np. u Pana Stasiaka, czy u Pana Burnetki.
/pasażerowie Gustloffa zmarli wskutek katarku wywołanego przeziębieniem spowodowanym kąpielą w zbyt zimnym Bałtyku zimową porą/
Oto przykład do czego można doprowadzić oddziaływaniem kaczystowskiej mentalności, tak silnej w galicyjskich jaskiniach.
A jak byłem w Patagonii, to jedyną zorganizowaną grupą, jaką spotkałem, była grupa z Niemiec. Ale to mało. W XIX i XX w. Niemcy wnieśli ogromny wkład w zasiedlanie dzikiej Patagonii. Śladów jest wiele. Np. w centrum Puerto Montt stoi pomnik niemieckich osadników. Jeden z regionów tam wymienionych to Schlesien. Zapewne paru hanysów trafiło i tutaj. Kolejnym śladem są miasteczka takie jak np. Puerto Puyuhapi, założone przez niemieckich osadników i w którym do dziś można zatrzymać się w hospedajes o tak znajomo brzmiących nazwach jak „Casa Ludwig”, czy „Hosteleria Alemana”.
Jednak bez wątpienia najważniejszym śladem germańskiej obecności jest piwo. Niemcy przynieśli ze sobą swą specjalność. Dlatego w Chile moża dostać dobry browar, który często nosi niemiecką nazwę, np. Kunstmann. Pytaniem z innej beczki jest, ilu Niemców przybyło tu zaraz po drugiej wojnie światowej, ale to oczywiście zupełnie inny temat.
http://www.psz.pl/tekst-40807/Patagonia-Chile-kres
—————-
Taka sobie ciekawostka…….
Witejcie kamraty.
Tak oficjalnie jeszcze nie rozpoczynałem, wyjaśni się w ostatnim zdaniu.
Byliśmy dzisiaj z żoną na „Róży” i podzielę się z wami wrażeniami. Film obejrzeliśmy w bliskim nam Bytomiu, mieście doświadczonym niewyobrażalną przemocą wyzwolicielskiej armii czerwonej. Tutaj i na Mazurach odgrywał się dramat ludzi, którzy bez własnej winy zostali wkręceni w krwawą maszynkę historii lat II wojny i jej końca. Smarzowski rysuje swoich bohaterów bez znanego nam skądinąd sznytu bohaterskiego podziemia, przedstawia za to realia tamtych okolic i ludzi, którzy z własnej woli, lub całkiem przypadkowo rozpoczynali tam nowe życie. Przewijają się tam tylko osobnicy całkowicie zdemoralizowani, udający przyzwoitych, są też dzielni. Tych dzielnych jest jak na lekarstwo i nie nie chodzi im o jakieś wyższe cele, szukają zapomnienia koszmaru, chcą wieść normalne życie. Powiem wprost, tym którzy nie obejrzeli filmu, dzielnych i przyzwoitych jest dwóch, główny bohater Tadeusz i jego dawny kompan, lekarz wojskowy, który pomaga Róży i jemu. Resztę NARODU stanowią więksi i mniejsi łajdacy, których jako widzowie musimy ocenić sami, reżyser tego nie robi, on tylko pokazuje.
Rosjanie wyglądają jak dzikie o obdarte chordy Kubilaj-chana, które gwałcą, rabują i mordują, a przy tym nie zastanawiają się zbytni nad narodowością swoich ofiar.
Między tymi dwoma żywiołami znaleźli się Mazurzy, oni są w sytuacji najgorszej i nic nikomu nie pomoże język zbliżony do polskiego, którym się posługują. Są winni, w plebiscycie wybrali Niemcy, głosowali przeważnie na Hitlera, mężczyźni służyli w Wehrmachcie. Niemiecki pastor (rola Edwarda Lubaszenki) nie widzi dla Mazurów żadnych szans, bo to czego Niemcy nie dokonali, Polacy ukończą błyskawicznie. Miał rację, dzisiaj z 300 tys. Mazurów pozostało w swojej ojczyźnie niespełna 30 tys.
To tyle moi mili. Zrobię przerwę w pisaniu blogowym u Jan, nie ma sensu się spierać z 24 godzinnym opóźnieniem. Wrócę jak się to kiedyś zmieni, będę was czytał.
No to pyrsk….
Śleper
11 lutego o godz. 23:36
Ide za Twoim przykładem, i coś napisze jak ten blog wróci do normalności, to znaczy do dyskusji „na żywo”.
Trzimcie sie Kamraty (z Galicyjokiem włącznie).
Od dłuższego czasu nic się nie dzieje na „śląskim” blogu. To i dobrze, bo nie ma brzydkich kłótni, ale i źle, bo nie ma ciekawej dyskusji. Aby choć o jeden zwiększyć liczbę komentarzy napiszę o tym, co mnie ostatnio „kręci” i o smutnych spostrzeżeniach związanych z moim nowym hobby. Już zawiadomiłem, że znikam z przestrzeni blogowej na dwa tygodnie w celach leczniczo-rehabilitacyjnych w Sebastianeum Silesiacum, co i państwu zalecam (w chwilach wolnych i po zaoszczędzeniu kilku tysiączków).
Nie jest to jednak rzecz, którą się ostatnio przejmuję, a notatką medialną, że nastąpiło nasilenie piractwa morskiego. Piraci z Somalii to już jakby norma, ale zachodnia Afryka była spokojna. Teraz Nigeryjczycy – chyba przeszkoleni przez kolegów Somalijskich – napadają na statki w Zatoce Gwinejskiej. W ostatnich dniach były trzy napady, w jednym zabili kapitana i pierwszego oficera. Są wiec znacznie bardziej brutalni niż piraci Somalijscy. Moglibyście, „kamraty” powiedzieć:
„A co ci do tego, nie twoje statki”! To prawda, ale „moi” marynarze (częściowo)!
Od niedawna chodzimy dumni, bo wnuczek wreszcie skończył Akademię Morską, otrzymał patent trzeciego oficera i zdołał się załapać na pierwszy statek od szeregu lat i właśnie jedzie do Zatoki Gwinejskiej, aktualnie jest kilka godzin od Wysp Kanaryjskich. Statek duży i ładny, o nazwie „Saint Roch”, kontenerowiec o długości około 200 m i szerokości ponad 30 m. Kapitan, trzeci oficer i kadet są Polakami, reszta załogi to Ukraińcy. Bandera typowa – Liberyjska, a armator francuski. Najzabawniejsze jest to, że statyk został wyprodukowany w Stoczni imienia Komuny Paryskiej – mówi Wam to coś? Skąd ja takie rzeczy wiem? Dużo obszarów przybrzeżnych na całym świecie jest objętych AIS’em (to nie ACTA, ale ma związek). Jest to system, który pozwala w realnym czasie (aktualizacja informacji co 100 sekund) śledzić ruchy statków. W systemie jest aktualnie około 40 000 statków. Na ekranie komputera wybiera się program z Internetu, najeżdża kursorem na obszar interesujący i zażyczy sobie informacji o statku (lub odwrotnie – wpisuje się nazwę statku i system sam znajduje akwen, gdzie się znajduje). Można oglądać symbole statku z masą informacji o parametrach ruchu na tle satelitarnej mapy z Google’a, gdzie przy maksymalnym powiększeniu można zobaczyć pojedyncze kontenery na prawdziwych statkach, fotografowanych przez satelity. Cała rodzina, od pradziadka do prawnuka śledziła przyjazd statku do Antwerpii, jego postój w porcie w Churchilldok oraz wyjazd przez wszystkie kanaliki na kanał La Manche i Atlantyk. Cały czas były informacje o dokładnym położeniu statku, kursie i prędkości i nazwie portu docelowego. Przed Gibraltarem zmienił kurs na południowo-zachodni i znikł ze systemu (monitorowanego z odbiorników/nadajników na lądzie). Pojawi się może za kilka godzin przy Gran Canaria, a potem dopiero w Gabonie, gdzie wnuk zakupi orzeszki ziemne dla prezesa PiS’u. Przy okazji podszkoliłem się z geografii Afryki.
Po zniknięciu statku wnuczka z systemu zacząłem patrzeć na inne statki, szukając wspaniałych frachtowców z PŻM oraz PLO, dumy polskiej marynarki handlowej i… znalazłem! „Armia Ludowa” ma kurs na Haifę, „Bataliony Chłopskie” do Port Sadu. Nie znalazłem „Mirosławca”, podobno już poszedł na żyletki. Znałem te akurat statki, nawet na nich byłem i przenocowałem w kajucie pilota, gdy zięć był marynarzem.
ŻADEN Z TYCH STATKÓW NIE PŁYNIE POD POLSKĄ BANDERĄ, ZOSTAŁY PRZEPITE PRZEZ POLSKIE WŁADZE SOLIDARNOŚCIOWE –
– jak i reszta dóbr, jakie Polska posiadała w momencie „wyzwolenia”. Widać, że to wyzwolenie było doszczętne (przypomina mi sowieckie w 45-tym), przehandlowano wszystko i porobiono ponadto ogromne długi.
„Jak żyć, Panie Premierze”?
Wnuk się może uratuje, jeśli się załapie np. na niemiecki statek, zabierze kaszubską żonę i syna i zamieszka gdzieś blisko wody w Niemczech, ja pójdę na cmentarz – a wy se patrzcie!
Antoniusie, niemieckich statków też już niema.
@Wajcha
16 lutego o godz. 22:52
Chyba jesteś w mylnym błędzie! Od kilku dni śledzę w komputerze statek wnuczka i przy okazji znalazłem kilka statków pod niemiecką banderą. Miałem cholernego pecha. Czekałem dwa dni na „Kanarach” (kursorem na mapie) na pojawienie się „mojego” statku. Według oszacowań programu miał być około 19.00.
O godzinie 23.14 poddałem się i wyłączyłem komputer, a on się podobno pokazał w zasięgu stacji o 23.15 i gdy rano włączyłem, to już go nie ma. Albo jest już poza zasięgiem, albo się rozbił lub został porwany przez piratów. Na szczęście zauważyły statek żona i matka wnuczka. Dziwne jest tylko to – i to mnie niepokoi, że dalej są widoczne inne statki, które „poznałem” i zapamiętałem wczoraj wieczorem. Może one mają silniejsze radiostacje, albo radiotelegrafista Saint Rocha śpi? System działa chyba tylko, gdy obie stacje mają z sobą kontakt, bo na razie nie jest to system satelitarny.
Do debaty o Slasku i historii cos „renskiego”.
http://facet.interia.pl/obyczaje/news/niemcy-nic-od-nas-nie-chca,1759340
Ze szczegolnym uwzglednieniem wpisow @ Antoniusa.
@Antonius
Rozumiem doskonale panskie dylematy ze statkiem ziecia i zwiazane z tym niepokoje.
Sprawa piratow u wybrzezy Afryki doczekala sie i roznych komentarzy, m.in i takiego ,ktory twiwerdzi, ze w zasadzie jest to zjawisko „chciane” przez „okreslone kola”. Cos w tym jest. Bo w dobie supertechniki satelitarnej i militarnej, zeby nie mozna rozwiazac problemu…