Obozy polskie, czy obozy w Polsce? (mój punkt widzenia)

To chyba dopiero początek emocji, jakie nas czekają po świadomym nazwaniu – przez Kazimierza Kutza w „Piątej stronie świata” – powojennych obozów pracy i wysiedleńczych, jako polskich obozów koncentracyjnych dla Ślązaków. Za „polskie obozy koncentracyjne” oburzamy się, kiedy pojawiają się w zachodniej prasie. Dochodzi do interwencji dyplomatycznych. Przepraszani jesteśmy za nieświadome pomyłki. Dla nas to to samo, co kłamstwo oświęcimskie. Ale czy można pod nie podciągnąć Kutza?

Może zastanówmy się, jak tamte obozy zdefiniować, żeby już przestać odbijać się od ściany do ściany?

W poprzednim wpisie w temat zaangażował się Śleper, wsparł Muratora, na tę powojenną ścieżkę mocno wkroczył Waldemar. Moriturus nazwał bezczelnością nazywanie stalinowskich obozów polskimi. I dalej tak szło. Emocje, choć bez zbytniego obrażania się. Język kanciasty, jak nazwał chyba Śleper, ale autentyczny. Niezły dyskurs. Pociągnijmy więc tę sprawę dalej, bo jeszcze nie raz (czuję) będzie przedmiotem rodzimych i międzynarodowych sporów. Do tego ogródka, nazywanego polskimi obozami koncentracyjnymi, chciałbym wrzucić swój kamyk. Mój punkt widzenia. To materiał, który ukazał się przed czterema laty w książce „Zanim padły strzały”. Myślę, że nie trąci myszką, choć osoby w nim zabierające głos mają już inne tytuły naukowe. Chciałem do sprawy podejść bez emocji. Rodzinnie mnie nie dotyczy, ale w sensie Polski tu i teraz – tak! I to bardzo.

Artykuł zatytułowałem: Po Auschwitz, choć wcześniej funkcjonował pod roboczym tytułem: Auschwitz po Auschwitz. Jeden człon wyrzuciłem. Ten zabieg – po przeczytaniu, chociaż nie wykluczam, że wielu z was ma to już za sobą – będzie zrozumiały. Kiedy lata temu pisałem Po Auschwitz, to kołatała w głowie jedna myśl: jak bardzo wszyscy potrzebujemy obiektywnej i mądrej wojennej i powojennej historii Śląska. Prawdy. Ta refleksja aktualna jest ona do dzisiaj. Po to, żeby na zawsze zamknąć sprawę polskich obozów koncentracyjnych. A więc…

 

PO AUSCHWITZ

 

Ponura historia hitlerowskiego obozu zagłady Auschwitz – Birkenau nie zakończyła się 27 stycznia 1945 r. Po wyzwoleniu dopisano do niej kolejną tragiczną kartę. Choć nie dymiły już krematoria, to w nowej rzeczywistości obóz główny, a bardziej jego filie na Śląsku – Auschwitz posiadał ponad 40 podobozów w większości w sąsiedztwie kopalń, hut i zakładów zbrojeniowych – przez miesiące i lata pełniły jeszcze funkcje pozwalające nazwać je obozami koncentracyjnymi, obozami niewolniczej pracy, a bywało także – zagłady. W późniejszych latach zacierano ślady tej haniebnej historii po historii.

 Czy stało się tak dlatego, że jeden system totalitarny zastąpił drugi ze swoim archipelagiem gułagów?

A może zwyciężały wtedy nieuniknione po koszmarze wojny emocje rozliczeniowe i chęć zemsty z biblijnym przesłaniem: oko za oko?

                                    OKRUTNA PAMIĘĆ

 Mało zostało dokumentów, niewielu świadków, znikają ostatnie symbole. Zupełnie niedawno, prawie w 60` rocznicę zamiany KL Auschwitz Eintrachtthutte w Świętochłowicach (filię założono w maju 1943 r.) – przez pierwsze dni po przejściu frontu NKWD trzymała tu jeńców wojennych – na Obóz Karny, później Obóz Pracy Świętochłowice Zgoda (podlegał Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego), nieznani sprawcy skradli ostatni fragment przeszłości. Metalową bramę. Miała stać się elementem pomnika symbolizującego tragedię tego miejsca. Na niej również hitlerowcy wykuli Arbeit macht frei. Po wojnie także pędzono przez nią ludzi do niewolniczej pracy. Niemców, folksdojczów, Ślązaków i Polaków. Od maja 1943 r. do likwidacji obozu w listopadzie 1945 r. ani na moment nie wyłączono prądu z obozowych zasieków. Zniknięcie bramy – symbolu to prawdopodobnie efekt chciwej i bezmyślnej działalności złomiarzy. Ale zabrakło też chęci, aby chronić takie symbole.

  Byłby to pomnik choćby dla Benona Kreta z Siemianowic, zamkniętego w Świętochłowicach za podpisanie volkslisty. Odnaleziono list żony, Elżbiety, z 5 września 1945 r. do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego z prośbą o zwolnienie, bo „jest Polakiem z pochodzenia, pomimo tego, że Niemcy zaliczyli go do V.L.2. Przed wojną posyłał dzieci tylko do polskiej szkoły. W czasie okupacji nie należał do żadnej organizacji politycznej”. Do listu dołączyła wstawiennictwo proboszcza – powstańca i zaświadczenie od piekarza, że w czasie okupacji jej mąż był „ducha polskiego”. Zwolnienie poparły władze miasta. Pozytywna decyzja zapadła 12 września – za późno: pod tą datą, na liście przekazanej potem USC, odnotowano śmierć B. Kreta. Przyczyna: udar serca.

Swoją cząstkę w tym symbolu miałby też Augustyn Dong, ur. w 1919 r. – zachował się błagalny list matki z października 1945 r. do wojewody gen. Aleksandra Zawadzkiego o uwolnienie syna: ”Jest to chłopiec fizycznie niedorozwinięty, bo odpowiada dziecku 10 – letniemu, który w życiu nigdzie nie pracował i oprócz domu rodzicielskiego nic nie widział. Nazywano go zawsze liliputem i na każdym kroku żartowano z niego. Języka niemieckiego wcale nie zna, on nie wie, co to jest volkslista” – wypłakiwała się matka.

Nie ma dokumentów pozwalających ustalić faktyczną liczbę ofiar za hitlerowskimi drutami tego podobozu – Alfred Panica, więzień zatrudniony wtedy w izbie chorych, relacjonował po wojnie, że tygodniowo wywożono 10 – 15 trupów. Zmarłych z chorób, wycieńczenia i zakatowanych przez esesmanów. Za naszymi drutami doliczono się 1855 zmarłych (nie brakuje opinii, że ilość ofiar sięgała 2,5 – 4 tys.) z chorób, wycieńczenia, zakatowanych przez ubeckich strażników. Były przypadki samobójstw, w tym rzucania się na druty kolczaste pod napięciem.

Auschwitz po Auschwitz?

Nie wolno używać takich porównań – mówi dr Piotr Setkiewicz, historyk, kierownik archiwum w Państwowym Muzeum Auschwitz – Birkenau w Oświęcimiu. Nigdy nie było Auschwitz po Auschwitz. Prawda o tym, co się działo po wojnie jest potrzebna, ale nie można zderzać jej z prawdą hitlerowskich obozów ludobójstwa. Nie można dopuścić do relatywizacji ofiar. Auschwitz osadzony był w ramach zbrodniczego państwowego systemu, który dążył m. in. do całkowitego wymordowania Żydów, fizycznej eliminacji części Polaków, do eksterminacji Cyganów. Wśród narzędzi zagłady był i cyklon i była wyniszczająca praca: – Po wojnie popełniono czyny okrutne, można znaleźć elementy wspólne w funkcjonowaniu jednych i drugich obozów, ale, na Boga, nikt już nie planował  likwidacji całych narodów.

Czas nie jest dobry na odkrywanie prawdy – zauważa dalej Setkiewicz. Czy jednak kiedykolwiek taki był? Nie ustają bowiem próby zmieniania konstelacji II wojny światowej. Najeźdźcy zaczynają uważać się za pokrzywdzonych. Kaci próbują zamienić się miejscami z ofiarami. Negowane jest istnienie komór gazowych i w ogóle obozów zagłady. Oburzamy się i protestujemy przeciwko „polskim obozom koncentracyjnym” w czasie II wojny światowej. –  Kiedyś trzeba jednak nazwać rzeczy po imieniu.

                                        CIEŃ WAŃKA

To nie tylko rola dla historyków i prokuratorów. Henryk Waniek, malarz i pisarz, autor m.in. książki „Finis Silesiae”, mówi, że hitlerowski Auschwitz i powojenny Oświęcim, idą za nim jak cień. Urodził się w 1942 r. w Oświęcimiu (wtedy Auschwitz). Dziadek ze strony matki służył przed wojną w pułku, którego koszary stały się potem dla hitlerowców zalążkiem obozu zagłady. Dziadek z wojny nie wrócił, a babkę z rodziną, po ewakuacyjnej tułaczce, niemieckie władze wcisnęły do jakiegoś domu kilometr od obozowych drutów: – Fakt miejsca urodzenia, choć nie było to samo centrum zła, traktuję dzisiaj jako zobowiązanie moralne – ujawnia Waniek. W tym tkwi też mówienie prawdy, bez względu na to, jaka będzie ona bolesna: – Choć prawda w tej sprawie nie jest u nas towarem pierwszej potrzeby.

Powojenna szkoła uczyła, że Auschwitz – Birkenau to hańba niemiecka, a okrucieństwo hitleryzmu nie miało sobie równych. Dom to potwierdzał, ale też uświadamiał, że to nie cała prawda o Oświęcimiu. Szkoła i propaganda mówiły o bohaterstwie pomocy dla tych za drutami – tak było, ale często pomoc nie była bezinteresowna: – Uchem dziecka łapałem rozmowy rodzinne o ludziach, którzy robili fortuny na więźniach, o płynących zza drutów strumieniach brylantów, złota i platyny – wspomina.

Kilka dni po wyzwoleniu za te same obozowe druty trafiła babcia Wańka. Potem szeptała o tym w domu, ale trzeba było lat, aby jej historia o „innym Oświęcimiu” przebiła się przez oficjalną propagandę: – Prawdopodobnie ktoś doniósł, że była żoną przedwojennego wojskowego – przypuszcza dzisiaj. Nikt przecież z najbliższej rodziny nie został w czasie wojny wciągnięty na volkslistę, która od stycznia 1945 r. była głównym powodem osadzania Ślązaków w obozach.

 Siedziała prawie trzy tygodnie. Widziała samobójstwa ludzi, choćby znajomego piekarza, którzy przeżyli wojnę, ale nie mogli znieść takiej wolności: – Zachorowała na tyfus i to może ją uratował, bo została  zwolniona w obawie przed epidemią. W kwietniu 45` rodzina Wańka przyjechała do Katowic. Ojciec, rodowity Ślązak, dostał duże mieszkanie opuszczone przez niemiecką rodzinę. Wcześniej mieszkał w oficynie tego domu.

W miarę dorastania zacząłem odkrywać na wszystkich meblach przyklejone karteczki z napisami: Josef Weinchold, Kattowitz, Oberschlesien – wspomina. Pewnie musiały być przygotowywane do transportu. – I uświadamiać sobie, że żyję w cudzym świecie.

Także w świecie niezwykle skomplikowanych stosunków polsko – niemiecko – śląskich na Górnym Śląsku. Powojenne prawo pozbawiało Niemców i osoby z pierwszej grupy volkslisty majątku i nakazywało natychmiastowe wysiedlenie. Następne trzy kategorie volkslisty skazywane były na obozy i rehabilitacyjne procesy. Problem dotyczył ponad 90 proc. ludności z 1,4 mln mieszkańców przedwojennego Śląska. Śląska, który przez wieki związany był albo z Austrią, albo z Niemcami, a Ślązacy mieli za sobą niespełna 20 – letnią przygodę z Polską.

Volklslistę – deklarację narodowościową – podpisywano z entuzjazmem i z wyrafinowaniem, ze strachem i kunktatorstwem. Niektóre postawy obrazuje ten wojenny wierszyk: Jeśli się nie podpiszesz/ twoja wina, Zaraz cię wezmą do Oświęcimia, A gdy się podpiszesz ty stary ośle/ Zaraz cię Hitler na Ostfront pośle. Na początku 45` wszystkich Ślązaków potraktowano jako zdrajców narodu, a przynajmniej zaprzańców. Musiały minąć miesiące i lata, aby władze zrozumiały, że nie można stawiać znaków równości między folksdojczmi z Warszawy i Krakowa, a więc z Generalnego Gubernatorstwa, a tymi z wtłoczonego w granice III Rzeszy Śląska. Dla tysięcy zapędzonych do obozów Ślązaków była to już zbyt późna refleksja.

  Weincholdowie, opowiadał ojciec, to byli porządni ludzie, tacy, dzięki którym Ślązacy bez volkslisty mogli bezpiecznie przeżyć w granicach III Rzeszy – wspomina Waniek. Wywieziono ich do obozu w Świętochłowicach, gdzie był również punkt zborny przesiedleńców: – Pozostaje mi wierzyć, że tam nie skończyła się ich życiowa podróż – mówi. Ale przez 60 powojennych lat nie nadszedł żaden sygnał od Weincholdów z Niemiec.

Waniek mówi, że powojenny obraz Śląska, w tym pooświęcimskich obozów, malowany był fałszywymi farbami, ale na tyle sugestywnymi, żeby tacy jak on nie kwestionowali ich wartości: – To nie jest powód do dumy, ale dopiero w latach 90 – tych poznałem prawdę o deportacji śląskich górników do ZSRR – przyznaje. Szacuje się, że po wojnie do radzieckich łagrów trafiło blisko 30 tys. fachowców ze Śląska, w tym połowa górników. Do obozów, a potem wagonów, ładowano całe zmiany, które wyjeżdżały z kopalń i wychodziły z hut: – W szkole podstawowej chodziłem do klasy, w której prawie połowa kolegów była półsierotami, bez ojców – przekazuje Waniek. W latach 50 – tych ten nienaturalny stan można było tłumaczyć minioną wojną: – Nie wrócili z frontu – mówi. Z Wehrmachtu, ale także z armii Andersa, w której służyło kilkadziesiąt tysięcy Ślązaków. W skrawkach pamięci zachowały się też inne powody, o których ze strachem opowiadali koledzy: nie wrócili z Syberii, z Jaworzna, Świętochłowic, Mysłowic, Toszka, z Oświęcimia. Z powojennych obozów.

                                     CIĄĆ SKRZYDŁA

Z takich skrawków pamięci i na podstawie nielicznych dokumentów odtwarzana jest też powojenna historia głównego obozu Auschwitz – Birkenau: – Wiele powiedziałyby zamknięte nadal przed polskimi historykami archiwa w Moskwie – mówi dr Setkiewicz. W archiwum muzeum są ślady po obozach – w Oświęcimiu funkcjonowało ich kilka – ale nie można na ich podstawie  formułować kategorycznych sądów: – Po stronie niemieckiej, a także naszej, dostrzegam tendencję szarżowania liczbami i budowania „historycznej prawdy” już na kilku relacjach i szczątkowych dokumentach – zauważa. Potem historycy, z braku źródeł, wzajemnie się cytują i tak z fragmentów powstają w historycznej wyobraźni całe obrazy: – W badaniach nad hitlerowskim Auschwitz – Birkenau przyjęliśmy zasadę odrzucania relacji i dokumentów, w których padają skrajne oceny i liczby – trzeba  stosować ją także do powojennej rzeczywistości – dodaje.

Setkiewicz przyznaje, że muzeum, powołane w celu dokumentowania zbrodni hitlerowskich, nie zajmowało się powojenną sytuacją: – Trudno mi sobie wyobrazić historyka, który w latach PRL proponuje badania nad funkcjonowaniem Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie utworzonego na bazie filii KL Auschwitz – Neu – Dach.

  Aby zrozumieć powojenne losy hitlerowskiego obozu zagłady, trzeba odwołać się do kilku dokumentów (miały one również znaczenie dla wszystkich obozów oraz więzień w kraju – szacuje się, że w 1945 r. było ich blisko 1500). Na początku stycznia 1945 r., przed ofensywą, Ł. Beria wydał NKWD rozkaz o oczyszczaniu z wrogich elementów tyłów nacierających frontów. Na początku lutego, w związku ze zbliżaniem się do przedwojennych granic III Rzeszy, kolejny rozkaz Berii nakazywał zatrzymywanie wszystkich Niemców (mężczyzn) w wieku 17 – 50 lat zdolnych do noszenia broni. Ci, którzy służyli w Wehrmachcie oraz w organizacjach militarnych i paramilitarnych kierowani byli do obozów filtracyjnych, pozostali do obozów pracy (część tych ostatnich NKWD przekazała polskiemu MBP). Do tego od listopada 1944 r. obowiązywał dekret PKWN o stosowaniu środków zabezpieczających w stosunku do zdrajców narodu (chodziło przede wszystkim o folksdojczów), a w maju 1945 r. wydana została ustawa o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów. 2 lipca 1945 r. wojewoda śląski, Aleksander Zawadzki, wydał zarządzenie zakazujące osobom narodowości niemieckiej zamieszkiwania na terenie województwa (społeczeństwo wezwano o pomoc w wykrywaniu Niemców – tym samym otwarta została furtka do narodowościowych nadużyć i powojennych porachunków). To spowodowało, że momentalnie po przejściu frontu zapełniły się byłe hitlerowskie obozy. Ich infrastruktura jak ulał pasowała do filozofii zwycięskiego totalitarnego systemu.

Dr Zygmunt Woźniczka, historyk z Uniwersytetu Śląskiego, przypomina, że w 1944 r. połowę siły roboczej w przemyśle górnośląskim stanowili więźniowie i robotnicy przymusowi, w tym było ok. 40 tys. więźniów obozu Auschwitz. Ten przemysł dostał się pod sowiecką kontrolę zupełnie nie zniszczony i musiał z dnia na dzień podjąć produkcję na rzecz ZSRR: – Wtedy, tak jak w czasie wojny, nie mógł on funkcjonować bez niewolniczej siły roboczej – mówi Woźniczka. Kryterium munduru, wojennych win, a także volkslisty – zastąpiono kryterium przydatności do pracy.

                            WIĘŹNIOWIE OŚWIĘCIMIA

Obóz Auschwitz – Birkenau w samym Oświęcimiu wykorzystywany był w różnych celach. Część baraków przekształcono na szpital dla pozostawionych przez hitlerowców chorych więźniów. Istniały dwa obozy NKWD – identyfikowane jako nr 22 (na terenie Stammlager) i nr 78 (w Brzezince), z których tylko od końca maja do końca września 1945 r. wywieziono do ZSRR blisko 20 tys. jeńców wojennych i 4 tys. cywilów. O tylu  informują skąpe dokumenty. Pewne wyobrażenie o ilości więzionych wówczas osób daje list przemycony w połowie 1945 r. do wojewody śląsko – dąbrowskiego gen. Aleksandra Zawadzkiego: – To było wołanie o ratunek – mówi dr Woźniczka. Podano w nim, że w tym momencie za drutami przebywa 12 tys. ludzi „jako Polaków cywilnych i jeńców wojennych b. armii niemieckiej; a przed niedawnym czasem 400 Polaków zostało wysłanych razem z jeńcami niemieckimi w niewiadomym kierunku”: – W tej sprawie Zawadzki interweniował u marszałka Rokosowsskiego – informuje Woźniczka. W Oświęcimiu pojawiła się specjalna komisja ds. zwalniania Polaków przetrzymywanych w radzieckich obozach: – Do jesieni 1945 r. udało się z rąk NKWD wyciągnąć blisko 12 tys. osób. To była jedna z wielu podejmowanych wówczas prób przedarcia się prokuratorów i sędziów przez uprawnienia NKWD i UB.

Od wiosny, po stopieniu śniegów, wokół Brzezinki rozgrywały się szokujące w dzisiejszych ocenach sceny. Przy tzw. dołach śmierci, do których wysypywano popioły z krematorium, zaroiło się od poszukiwaczy skarbów. Rodzajem „biedaszybów” wkopywano się w głąb, a na powierzchni powstały instalacje przesiewające popioły, wypłukujące złoto i kosztowności. Mimowolnym świadkiem tego stał się Edward Zalewski, minister sprawiedliwości w Rządzie Tymczasowym, którego mianowano przewodniczącym komisji do zbadania zbrodni niemieckich w Oświęcimiu. Kiedy nie można już było sięgać głębiej, to – przekazuje Woźniczka – opłacano wódką radzieckich lotników stacjonujących w podkrakowskich Balicach, aby bombardowali pola śmierci i odsłaniali kolejne „złotodajne pokłady”. Jak to oceniać? – W tamtym czasie mógł być to przejaw powojennego zubożenia, jak i wyraz deprawacji społeczeństwa – rozważa historyk.

W lutym 1945 r. w Oświęcimiu powstał obóz pracy podległy MBP. Wówczas  miał on także charakter obozu karnego i aresztu, do którego można było trafić za byle co (prawdopodobnie w nim znalazła się właśnie babka Henryka Wańka). Obozy NKWD zlikwidowane zostały wiosną 1946 r. Musiał również istnieć obóz dla folksdojczów. Świadczą o tym zapisy w księdze zgonów parafii rzymskokatolickiej w Brzezince. Pierwsze odnotowano w maju 1945 r. – ostatnie w lutym 1946 r. To dzisiaj świadectwo śmierci 151 mężczyzn i kobiet w wieku 18 – 79 lat. Większość urodziła się pod koniec XIX wieku w okolicach Białej Krakowskiej, Bielska i Żywca. Najczęstsze wpisane powody zgonów to: ogólne osłabienie, ogólne wyniszczenie, osłabienie serca, udar serca, zapalenie płuc, pęknięcie jelit i grypa. Nazwisko i imię: Pyć Marianna, data urodzenia: 22.2.1888, miejsce urodzenia: Mikuszowice, miejsce zamieszkania: Bielsko, data zgonu 24.10.1945, data pogrzebu: 24.10.1945, przyczyna zgonu: wskutek ogólnego wyczerpania i osłabienia serca.

Z przykrością stwierdzam, że w naszych badaniach takie przyczyny zgonu nazywamy „oświęcimskimi” – tak komentuje parafialną listę dr Setkiewicz.

Historycy niemieccy, opierając się na relacjach tych, którzy przeszli  powojenny Auschwitz, liczą zmarłych tutaj w tysiącach: – Trudno negować, że były ofiary śmiertelne – mówi Setkiewicz. Nie zgadza się jednak na „tysiące”: – Po wojnie nie było zakazu zbliżania się do obozów, ludność wiedziała, co się dzieje za drutami. Handlowano żywnością. Rosjanie wypożyczali jeńców do prac polowych. Nie dałoby się ukryć wywiezienia i pochówku tysięcy ciał –   masowych grobów nie odnaleziono. A krematoria wysadzili w styczniu wycofujący się hitlerowcy. – Wyczuwamy perfidną tendencję do dopisywania do powojennego Oświęcimia Niemców, którzy być może przeszli przez obozy, ale zmarli w transportach do ZSRR i tamtejszych gułagach – ocenia Setkiewicz.  

W tym samym czasie część podzielonego na obozy Auschwitz zaczęto przekształcać w pomnik martyrologii. Już 31 lipca 1945 r. KRN zdecydowała o uznaniu obozu za miejsce polskiego i międzynarodowego męczeństwa. Grupa byłych więźniów, na czele z Tadeuszem Wąsowiczem, rozpoczęła przygotowania do utworzenia muzeum. W 1946 r. udostępniono pierwsze ekspozycje. Podjęto też decyzje o stopniowej likwidacji obozu (obozów): – Nie była ona spowodowana brakiem więźniów, bo tych wówczas przybywało, ale projektem utworzenia właśnie muzeum martyrologii – mówi dr Adam Dziurok z katowickiego oddziału IPN. NKWD wywiozła swoje dokumenty do Moskwy: – Wiosną 1947 r. nasza bezpieka skończyła zacieranie swoich śladów. 16 kwietnia 1947 r., powieszono na terenie obozu Rudolfa Hossa, komendanta KL Auschwitz. Dzień później do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie odesłano ostatnią grupę więźniów powojennego Oświęcimia.

Ale we wrześniu 1947 r. więźniowie ponownie się pojawili – ostatecznie  opuścili obóz dopiero w połowie sierpnia 1949 r.: – Do dyspozycji muzeum przekazano z Jaworzna 50 jeńców wojennych – informuje dr Setkiewicz. W następnym roku trafiło do Oświęcimia kolejnych 49 więźniów. Zatrudnieni byli przy pracach porządkowych i naprawczych, w przygotowywaniu i utrzymaniu ekspozycji: – To jest nie do udowodnienia, ale wierzę w relacje pracowników muzeum z tamtego okresu, że dyrektor Wąsowicz zalecał, aby traktować ich po ludzku – dodaje. W muzeum poddani byli więziennym rygorom, ale dostawali też za pracę drobne wynagrodzenia. Zachowała się księga wpisów na tzw. konta – sami więźniowie nie mogli dysponować pieniędzmi, ale mogli zlecać zrobienie za nie zakupów. Przetrwał list protestacyjny – podpisany przez  „męża zaufania”, b. żołnierza Wehrmachtu – w związku z podaniem zimnej zupy i opóźnieniami z wpłatami na ich konto. Nie ma żadnej informacji, żeby któryś z więźniów zmarł: – Gdyby tak się stało, to ta sprawa odnotowana pewnie byłaby choćby w dzienniku wypłat – przypuszcza Setkiewicz.

Czy oddanie jeńców do dyspozycji muzeum tworzonego przez byłych więźniów mogło mieć charakter odwetu? – Z opowiadań o dyrektorze Wąsowiczu wiem, że był ponad takie pobudki – mówi Setkiewicz. Wtedy zwyczajnie brakowało rąk do pracy: – Ale zatrudnienie jeńców przy porządkowaniu choćby okularów więźniów, którzy trafili do krematorium, mogło być formą odwetu moralnego.

                                    CZAS MOSKIEWESKI

Z dzisiejszej perspektywy najtrudniej zrozumieć to, że w tym samym czasie, kiedy powstawał pomnik martyrologii, kiedy sądzono i wykonano wyrok śmierci na hitlerowskim kacie – na fundamentach hitlerowskiej tragedii nadal szalała śmierć. Funkcjonowanie powojennych obozów skrywa ciągle kurtyna, którą z roku na rok będzie coraz trudniej zedrzeć, ale to, co już wiemy – wystarczająco przeraża: w Toszku k. Gliwic (w okolic były trzy filie Auschwitz), w obozie pod kontrolą NKWD zmarło od maja do listopada 1945 r. ok. 3, 3 tys. z 4,5 tys. trzymanych tu więźniów.

W Toszku obowiązywał czas moskiewski – przypomina Woźniczka. To nie jest okoliczność bez znaczenia: – Warto o takich sprawach pamiętać przy ocenach powojennych obozów. Również o tym, że do konferencji poczdamskiej (na przełomie lipca i sierpnia 1945 r.), która określiła powojenną granicę na Nysie Łużyckiej i Odrze, w terrorze na Śląsku, będącym przed wojną w granicach III Rzeszy, ręka w rękę z NKWD uczestniczyła administracja niemiecka tworzona przez tzw. Komitet Wolnych Niemiec. We wszystkich większych miastach, przy węzłach kolejowych i zakładach pracy do końca 1945 r. istniały radzieckie komendantury wojenne. Istniała więc dwuwładza i nie trudno sobie wyobrazić, która miała wówczas więcej do powiedzenia

W rękach MBP było ok. 30 obozów. Przynajmniej kilka z nich, i to właśnie funkcjonujących na bazie Auschwitz, zapisało się szczególnie złą sławą: Świętochłowice – Zgoda – ponad 1800 ofiara, Mysłowice – ok. 2500. – Osią zła był bez wątpienia Centralny Obóz Pracy w Jaworznie, jeden z pięciu tego rodzaju obozów w kraju – mówi dr Dziurok. Hitlerowska filia Auschwitz zaspokajała potrzeby kopalń i elektrowni. Powojenny obóz służył tym samym celom. Z kilkudziesięciu tysięcy więźniów, którzy przeszli przez Jaworzno – Niemcy, folksdojcze, Ukraińcy (zginęło ich 161), Polacy (w tym członkowie niepodległościowego podziemia) – zmarło blisko 7000, z tego 5100 straciło życie w 1945 r.: – W tej ponurej statystyce są też ofiary Świętochłowic – mówi Dziurok. Po zlikwidowaniu obozu Zgoda więźniów i dokumentację przekazano właśnie do Jaworzna. Tutaj też objął władzę Salomon Morel, wcześniej komendant Świętochłowic.

Od początku lat 90` prowadzone było śledztwo w sprawie funkcjonowania obozu Zgoda i odpowiedzialności komendanta Morela za śmierć więźniów. W 1996 r. postawiono zarzuty: – Główny dotyczy sprowadzenia powszechnego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia więźniów – mówi prokurator Ewa Koj z Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Kolejne zarzuty związane są ze znęcaniem się nad więźniami. W Zgodzie wybuchła epidemia tyfusu i czerwonki, która tylko w lipcu i sierpniu 1945 r. spowodowała śmierć blisko 1000 osób. Wina Morela była już ewidentna w tamtym okresie, ale kara nie była nawet symboliczna – kierownictwo MBP ukarało go – za „dopuszczenie do rozwinięcia się epidemii tyfusu i nie poinformowanie o tym władz ministerstwa” – 3 – dniowym aresztem domowym i potrąceniem połowy pensji. Morel ścigany jest obecnie listem gończym: – Były komendant Zgody przebywa od 1992 r. w Izraelu – mówi Koj. – Nasze wnioski o ekstradycję pozostają bez odpowiedzi.

Świętochłowice, to jedyny obóz w sprawie którego śledztwo zakończyło się postawieniem zarzutów: – Prowadzimy jeszcze postępowania w sprawie Jaworzna i Mysłowic, ale raczej nie należy się spodziewać, że po tylu latach będziemy w stanie pociągnąć kogoś do odpowiedzialności – tłumaczy prokurator Koj. – Celem jest ujawnienie mechanizmów totalitarnego systemu.

Wszystko jednak wskazuje na to, że część odpowiedzialności za funkcjonowanie powojennych obozów będzie musiało ponieść państwo polskie, a przynajmniej prawni spadkobiercy ówczesnego przemysłu węglowego.

Podjęliśmy śledztwa w sprawie czerpania korzyści z niewolniczej pracy osób przetrzymywanych w powojennych obozach – mówi Koj. Do katowickiego odziału IPN wpływają doniesienia o popełnieniu przestępstw w tej sprawie. A jest ona akurat bardzo dobrze udokumentowana. W czasie wojny zasadą było podpisywanie umów między koncernami przemysłowymi a KL Auschwitz. Za przymusową i niewolniczą pracę więźniów niemieckie firmy płaciły SS.

Po wojnie to barbarzyńskie rozwiązanie zostało dokładnie skopiowane. Odkryte zostały umowy zawarte między Centralnym Zarządem Przemysłu Węglowego a Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach o zatrudnieniu więźniów w kopalniach: – Pieniądze przekazywano do COP w Jaworznie, a stąd szły do struktur aparatu bezpieczeństwa – mówi dr Dziurok. Kopalnie płaciły też za więźniów MBP w naturze – węglem. – Tylko pod koniec 1945 r. pracowało w przemyśle 36 tys. mężczyzn będących na stanie COP, w tym 22 tys. jeńców. A Jaworzno to jedynie fragment olbrzymiego systemu powojennych obozów pracy.

Zbudowane na infrastrukturze Auschwitz obozy najszybciej przestały pełnić funkcje punktów przesiedleńczych dla Niemców kierowanych na Zachód i punktów zbornych do wywózek w głąb ZSRR. Od 1946 r. ograniczana była ich rola represyjna wobec folksdojczów. Najdłużej spełniały rolę obozów pracy przymusowej: – Pod koniec lat 40 –tych zaczęto zdawać sobie sprawę, że praca niewolnicza jest nieefektywna i zbyt droga – mówi Woźniczka. Niezwykle kosztowne było utrzymywanie więziennych struktur obozów pracy. Jeńców zaczęto zastępować karnymi batalionami wojskowymi, a potem junakami ze Służby Polsce (tych przynajmniej nie trzeba było pilnować). Ostatecznie problem obozów rozwiązał się w latach 50 – tych wraz z zaciągiem na Śląsk ludzi do pracy w kopalniach i hutach.

Czym były powojenne obozy? – Bez wątpienia miały one charakter obozów koncentracyjnych i obozów niewolniczej pracy – ocenia Woźniczka. – Ale element zagłady, czy też ludobójstwa nie był w nie wpisany. W Świętochłowicach ludzie umierali na tyfus nie dlatego, że w ten sposób chciano  wyniszczyć Niemców i folksdojczów: – Brało się to stąd, że ubecy pokroju komendanta Morela, posprzedawali i przepili przeznaczone dla więźniów  lekarstwa. W Jaworznie ludzie umierali z wycieńczenia, na co zwracali uwagę nawet kontrolerzy z ministerstwa bezpieczeństwa, bo okradano ich z racji żywnościowych.

W jakimś stopniu ważny też był czynnik odwetu. W Łambinowicach na Opolszczyźnie, panem życia i śmierci kilku tysięcy osób spędzonych tutaj przed przesiedleniem, został niespełna 21 – letni Czesław Gębarski, wówczas analfabeta, partyzant AL, który w czasie wojny stracił rodzinę. Według ustaleń naszych prokuratorów w Łambinowicach zmarło od lipca 1945 do lutego 1946 r. 1,5 tys. z 5 tys. więźniów (niemieckie źródła mówią o większej ilości ofiar). Przeważnie z chorób i wycieńczenia, ale także w sadystyczny i bezmyślny sposób rozstrzeliwanych: – Element ślepej zemsty należy brać pod uwagę, ale jej stopień na pewno nie odpowiadał temu, co działo się w obozach – mówi Dziurok. Po wojnie władza ludowa zupełnie nie miała kadr, które sprostałyby wyzwaniem związanym z przesiedleniami i rozliczeniami za czas wojny: – Komendantami i strażnikami zostawali ludzie prawie z łapanki, często ze sfer lumpenproletariatu, tacy, którzy bez mała sami powinni siedzieć w więzieniach.

To niczego nie usprawiedliwia i nie zmienia: – Również dopuszczam element odwetu w pierwszych powojennych miesiącach, ale jego skala – wobec kilku lat koszmaru wojny i ogromu cierpień – była  zaskakująco, w moim przekonaniu, niewielka – mówi dr Setkiewicz.

 

Nie było w powojennej historii Auschwitz po Auschwitz, choć jeden zbrodniczy system totalitarny nałożył się na drugi. Nie ulega jednak wątpliwości, że na fundamentach Auschwitz postawiliśmy sobie paskudny pomnik. Żeby go zasłonić, trzeba najpierw do końca i aż do bólu odsłonić.

 

PS. Czytam z wami, nic nie zmieniam, choć niektóre historie, jak Morela, już się zakończyły. I powtarzam pytanie: czy to były polskie obozy, czy obozy w Polsce?