Przyjaźń przyjaźnie zdekomunizowana

Wojewoda śląski słusznie unieważnił z gruntu cwaniacką w swej wymowie uchwałę Rady Miasta w Piekarach Śląskich, pozostawiającą bez zmian nazwy takich ulic jak Przyjaźni, Partyzantów, Konstytucji, Wyzwolenia i Rewolucjonistów. Bo gdzie, za przeproszeniem, KONKRET? O jakiej „Przyjaźni” mówimy, których „Partyzantów” upamiętniamy, no i „Wyzwolenie” – rzecz całkowicie umowna – spod jakiej niewoli, okupacji, zamordyzmu, wyklęcia? A może zaklęcia? Idzie o KONKRET, jasne?

Idzie dokładnie o to, żeby ciemnemu ludowi „Przyjaźń” nie kojarzyła się z wieczną przyjaźnią polsko-radziecką, a „Konstytucja” z tą, no jak jej tam… z tą ostatnią. Jeszcze w marnej części obowiązuje – ale wszyscy wiedzą, że w rzeczy samej powinna znaleźć się na śmietniku najnowszej historii. Na śmietniku w sensie dosłownym także. Ciemny lud ma to kupić, jak kupuje lodówki, telewizory i suplementy diety w specjalnie dla siebie najbardziej promocyjnej promocji. Niech kupi i idzie się bawić i – przede wszystkim – niech wystrzega się ryzykownego procesu myślowego.

Śląski wojewoda zauważył, że ustawa o zakazie propagowania komunizmu nie daje radom miejskim prawa do uchwał o pozostawianiu nazw bez zmian, ponieważ stosowny przepis stanowi, że daną nazwę samorządowcy zmieniają w ciągu 12 miesięcy od dnia wejścia w życie dekomunizującego przestrzeń publiczną prawa. A piekarscy rajcy pokazali, że ów przepis mają w… głębokim poważaniu. Powinni bowiem postąpić tak: ul. Przyjaźni zmienić na Przyjaźni, Wyzwolenia na Wyzwolenia, Rewolucjonistów na Rewolucjonistów itd. – ale z odpowiednim uzasadnieniem. Aby ciemny lud wiedział, że chodzi, dajmy na to, o odwieczną przyjaźń polsko-amerykańską, a wyzwolenie w linii prostej związane jest z oswobodzeniem Belgii spod hitlerowskiej okupacji lub ze zrzuceniem z Polski sowieckiego jarzma.

Wszak w swoich wytycznych do ustawy IPN tłumaczył, jak należy postępować z nazwami wieloznacznymi bądź niosącymi pozytywne treści, które w okresie komunizmu były fałszywie interpretowane. Wytyczne były, ale radni, jak to radni – chaotyczna zbieranina często nieprzemyślanych idei uwięziona w ludzkich ciałach – nie zawsze biorą na poważnie zalecenia IPN.

A przecież wytyczne wyraźnie mówią, że pozytywne treści, a w komunizmie zafałszowane niesie np. nazwa ul. Obrońców Pokoju – trzeba tylko wyjaśnić, o jakich obrońców chodzi. Góralska filozofia złośliwie podpowiada najbezpieczniejszą dla ciemnego ludu wersję o obronie pokoju z kuchnią, bo wszystkie inne pokoje na świecie mogą się źle kojarzyć, z Armią Pokoju włącznie. Przykładem nazwy wieloznacznej jest też wielce niefortunna ul. Pionierów; do tej kategorii zalicza się wymienionych wyżej m.in. Partyzantów i Rewolucjonistów. Ale zaraz pojawia się światełko w tunelu, bo przecież o „Pionierach” zawsze można powiedzieć, że chodzi nam o tych, którzy zdobywali Dziki Zachód. Dociekliwych, którzy wypomną rzeź tubylczych Indian, należy zlekceważyć – to nie ich czas.

„Partyzanci” – wiadomo, to żołnierze wyklęci – nie mylić z… Batalionami Chłopskimi i, nie daj Boże, z Armią Ludową. Z „Rewolucjonistami” jest już gorzej: każda przecież rewolucja łamie obowiązujące prawo w imię jakiejś wyimaginowanej sprawiedliwości. Ta nazwa wymaga jeszcze przemyślenia. No, chyba że uściślimy – np. ul. Sprawiedliwej Rewolucji w Sądach Powszechnych, w skrócie ul. Rewolucjonistów.

W sumie: mieszkańcy wymienionych wcześniej ulic nie muszą zmieniać adresów pod warunkiem, że radni staną na wysokości zadania i w nowej uchwale sprecyzują w sposób niebudzący wątpliwości „zakres rozumienia przedmiotu upamiętnienia”. Czyli, jak przy rozbiorze wierszy w szkole podstawowej: co poeta miał na myśli? Spokojnie, odpowiedni zespół wespół wszystko ciemnemu ludowi wyjaśni i wyprowadzi na spokojne wody wszechobecnego idiotyzmu.

No i tak sobie dekomunizujemy na Śląsku, dekomunizujemy, zmieniamy Partyzantów na Partyzantów – aż się prosi, aby przy każdej tabliczce z nazwą wisiało stosowne objaśnienie – i szybkimi krokami zbliżamy się do Jerzego Ziętka i Edwarda Gierka. Będzie się działo.

Pomyślałem sobie, że ulica Kubusia Puchatka trzyma się wytycznych jak najbardziej. Ogólnie lubiany, w sondażach wypada całkiem nieźle, dość malutki, nieco tłuściutki. Najbardziej na świecie interesuje go własny miodek. A przede wszystkim jest osobnikiem „o bardzo małym rozumku”. Sami powiedzcie – czy da się go nie kochać?