Zjednoczeni – poskromieni

Po ptokach. W efekcie wyborczego turnieju „ranny jeleń roni łzy, a zdrów mknie do zabawy”*. A co ze Zjednoczonymi dla Śląska? Dziwna, ciut wstydliwa cisza otuliła szczelnie niemiecki projekt, który pozwalał ominąć próg wyborczy i trzymać w garści przynajmniej kilka mandatów. Kibicowałem i do końca wierzyłem, że tak będzie – niestety tym ciekawym pomysłem zaczął w pewnym momencie zarządzać Ruch Autonomii Śląska.

RAŚ dał na listy awangardę swoich najwybitniejszych zarówno członków, jak i sympatyków. Tych od języka, narodowości, autonomii, muzealnictwa i od wszystkiego, co górnośląskie, a nawet w nazwie zwyczajnie śląskie – postaci obecnych od kilkunastu lat w mediach i innym życiu publicznym. Bo jeśli Zjednoczeni byli pomysłem chwili i entuzjazmu – to oni już nie!

Czy dlatego wszystko poszło tak, że „o dupę roztrzaść”? Za przeproszeniem, rzecz jasna. Przecież nie wylecieli sroce spod ogona. To osoby znane i celebrowane, które same podkreślają, że stoi za nimi blisko 400-tysięczna armia czystych Ślązaków i drugie tyle zakręconych w różnych konfiguracjach. Toć to oni paradują w corocznym barwnym korowodzie, który wybucha co chwila gromkimi hasłami: Autonomia rzecz wspaniała, jak Śląsk syty – Polska cała! Twierdzą, że porywają tłumy.

Niemcy na Opolszczyźnie też nie błysnęli – trochę pod 28 tys. głosów starczyło na jeden mandat dla Ryszarda Galli – sam dostał niecałe 10 tys. A tu masz – w podobnej wielkości okręgu katowickim na niemiecko brzmiącą drużynę pada niecałe 11 tys. głosów. A w rybnickim, też sporym przecież mateczniku autonomistów – tam się objawili w 1990 r., a ja przy narodzinach byłem, a jakże – około 8 tys. Przecież tak sromotnie przegrać nie mieli prawa. Pomóżcie, poradźcie mi to zrozumieć!

Już nosiłem się z konstrukcją swoich własnych wniosków, kiedy zaskrzeczało stare radio (jeszcze z zielonym oczkiem), a chwilę później odezwał się głos czysty jak kryształ: Tu statek kosmiczny Autonomia’2020, wracamy na Ziemię. Ziemia – Warszawa – Katowice! Czy ktoś nas słyszy? Potrzebna pomoc przy lądowaniu…

Powiem szczerze – zgłupiałem! Dmuchnąłem w podręczny alkomat, a w nim 00. Więc co jest grane? Oczywiście pamiętam, że jakąś dekadę temu A’20 wystartowała w przestworza, żeby z lotu ptaka ogarnąć spojrzeniem krainę, zamieszkałą przez ciemny lud, który nie chce wyzwolić w sobie autonomicznej euforii. Żeby popatrzeć, jak to się dzieje na innych ciałach niebieskich. Żeby zapytać Małego Księcia, dla którego róża jest tym, czym dla nich wyśniona autonomia. Wieczną niespełnioną tęsknotą. Raczej nie liczyłem, że wrócą na Ziemię. A tu proszę: kosmiczny SOS! Niczym Apollo13: Houston, mamy problem!

Uszczypnąwszy się dla własnego utwierdzenia, że nie śnię – nieśmiało, pełen obaw, rzuciłem w stronę zielonego oczka: – Słyszę was A’20 – tu przedstawiłem się – w czym mogę pomóc? No i cud się stał – głos zaklął szpetnie i przemówił: – Ależ paskudnie trafiliśmy, choć słyszymy cię bardzo dobrze. Poradzisz nas sprowadzić na Ziemię?

Po chwili opowiedzieli o swojej misji. Byli na kilku planetach, ale takich eksperymentów jak Autonomia’2020 nie zaobserwowali. Na jednej, owszem, było coś na rzeczy, ale autonomistów zjedli przeciwnicy. Siłą rzeczy i oni też musieli ratować się ucieczką w przestrzeń. Ostatni kontakt ze swoimi autonomicznymi kontrolerami lotu mieli w momencie zawiązywania się Zjednoczonych – potem wpadli w czarną dziurę albo kosmiczną burzę; to ich pierwsza od miesięcy łączność z Matką Ziemią. Ilu naszych w Sejmie? – pyta głos.

Jak im odpowiedzieć, żeby nie skłamać? – No, Niemcy mają jednego reprezentanta z Opolszczyzny… Ale naszych nie ma, nie poradziliśmy. Podałem wyniki. Cisza, a potem… nawet zacytować nie mogę. Ale zaraz padło pytanie o wynik wodza autonomistów. Co powiedzieć, żeby nie skłamać? – Szef nie poddał się wyborczej weryfikacji, ale zaraz po przegranej zapowiedział utworzenie Śląskiej Partii Regionalnej… Zapadła krępująca cisza. Wreszcie odezwała się astronautka: – Szef jak zwykle mądrze postąpił, ale jak przekroczymy w skali kraju próg wyborczy, kiedy w dwóch dużych górnośląskich okręgach nie uzbieraliśmy razem do kupy nawet 24 tys. głosów na jeden mandat?

Pierwsze śliwki robaczywki – pomyślałem. A’20 zaczęła dopytywać się o warunki do lądowania. Oczywiście, w sensie politycznym, bo z pogodą sobie poradzą. Tłumaczę więc, że zwyciężyła partia, która – jakby to powiedzieć, żeby nie skłamać? – autonomię traktuje z groźnym przymrużeniem oka. To ci od ukrytej opcji niemieckiej? – zapytał Kosmos. Ci! Wiązanka, a potem cisza. To znaczy dla naszego projektu może być jeszcze gorzej, niż było?! Teraz głos przeszedł w dyszkant. Postanowiłem pójść na całość. Może!

To może spróbujemy wylądować w Katalonii? – padło pytanie. Tłumaczę, że owszem, secesjoniści mają większość w swoim parlamencie, ale otrzymali niecałe 48 proc. głosów. Do tego żrą się między sobą jak pies z kotem i wszystko jeszcze jest możliwe. Do tego 2,5 mln Katalończyków nie poszło na głosowanie. Ostatnio za rezolucją o utworzeniu państwa katalońskiego było 72 posłów – przeciwko 63 (wyraźnego parcia więc nie ma). Madryt, oczywiście, nie przyjmuje tego do wiadomości i grozi wszelkimi konsekwencjami. Nie ma więc pewności, jak toczyć się będą losy Katalonii w chwili lądowania.

Co więc mamy robić? – zapytała inna odważna astronautka A’20. Oczywiście, mogę ich sprowadzić z Kosmosu na Ziemię i Śląsk, ale nie gwarantuję, że zostaną tu entuzjastycznie przyjęci. Mogę jedynie ręczyć, że na razie nikt ich nie zje. Na razie. Takie czasy nastały. Na A’20 odbyła się długa narada zakończona komunikatem: O rzut kosmicznym beretem odkryliśmy planetę podobną do Ziemi, na której tubylcy są na etapie rozpalania ognia. Wracamy… coś zaskrzeczało, a potem usłyszałem kogoś śpiewającego w rytmie tanga „nil desperandum” (nie należy rozpaczać)… Pewnie znowu wpadli w kosmiczną burzę. Ale Pan Bócek ma ich w swojej opiece.

Niech próbują. O tej wyprawie pomyślałem prawie z zazdrością. No tak, a ja tu, na Śląsku, chciałem podsumować inicjatywę Zjednoczonych dla Śląska – i wyszło jak zawsze.

*William Szekspir