Meldunki i spiski – gorące lato 1980 r.

Tuż przed 22 lipca 1980 r. załoga kopalni „Wujek” w Katowicach zameldowała Edwardowi Gierkowi: „Zadanie zostało wykonane”.

Te trzy słowa wypowiadane przez wieki w różnych sytuacjach nabrały ciężaru gatunkowego i nie straciły go do dziś, co potwierdzą pamiętliwi szperacze w historii. 35 lat temu chodziło o przedterminowe odfajkowanie planu pięcioletniego, co stało się już legendą do cna zapomnianą, ale czasem naprawdę warto pogrzebać w starociach.

Partia skrupulatnie podsumowywała I półrocze wydobycia węgla – wyszło blisko 104 mln ton. Można było przyjąć, że gdyby zachowano dotychczasowy rytm pracy w górnictwie – w wielu kopalniach wyznaczany już przez system czterobrygadowy – to w 1980 r. wydobycie sięgnęłoby 210 mln ton! Wynik robi wrażenie, zważywszy że w tym roku polskie kopalnie dadzą ok. 70 mln ton węgla, z czego parę milionów niechybnie wyląduje na zwałach.

Ówczesny meldunek „Wujka” był prawdopodobnie ostatnią dobrą wiadomością, którą Gierek odebrał przed wakacjami na Krymie. Prawdopodobnie był to też ostatni taki partyjno-gospodarczy raport w historii PRL.

Tamto lato było zresztą brzemienne w wydarzenia, które miały się już nie powtórzyć. 12 lipca miała miejsce ostatnia wielka impreza polityczna, w której po raz ostatni razem uczestniczyli Edward Gierek i wódz katowickiej partii Zdzisław Grudzień. Gierek uroczyście uruchomił kopalnię „Halemba – Głęboka”, co radośnie obwieściły media, umieszczając na pierwszych stronach gazet przemówienie szefa do górników i ludu pracującego en masse wraz z ówczesną słitfocią.

Życie pokazało, że był to łabędzi śpiew epoki sukcesu i dobrobytu. Partia przestała rosnąć w siłę – ba, rozsypała się niebawem na drobniutkie kawałeczki niczym niedobre lustro w Królowej Śniegu Andersena. Owe fatalne drobinki wpadały potem do naszych oczu i za Boga nie chciały wypłynąć, skutkując nierzetelnym i zafałszowanym obrazem świata. Architekt świetlanej epoki czuł, że „coś się knuje” wokół niego, ale nie potrafił ocenić skali zagrożeń i nie miał już możliwości, aby się nim przeciwstawić.

Bo tego lipca w kraju już szumiało. Zapalały się strajki w Lublinie i Świdniku – wówczas określane jeszcze „przestojami w pracy”. Atmosfera wybuchowa narastała i niebawem eksplodowała na Wybrzeżu. Zmanipulowane wieści, że górnicy zachowują „rytm pracy”, odbierano w głębi kraju jako wyraz poparcia dla władzy – co potęgowało i tak wielką już niechęć do Śląska i Ślązaków. Tylko dla jakiej władzy miałoby być to poparcie, jeżeli się nad tym ciut zastanowić?

Zaskakująca była bowiem coraz gęstsza obecność Zdzisława Grudnia w głównych wydaniach „Dziennika Telewizyjnego”. Jego wystąpienia w regionalnych gremiach partyjnych i związkowych transmitowano szumnie na cały kraj. Katowicki boss spijał bez żenady partyjną śmietankę zarezerwowaną wcześniej dla Gierka. Medialna tuba podpowiadała wprost, że na szczytach władzy dojdzie do zasadniczych zmian. Telewizja i partyjna prasa wskazywały faworyta. Jeżeli nie była to gra na ośmieszenie Grudnia i Śląska, to sygnał był jasny jak słońce – ekipa śląska chce na kolejne lata ugruntować swoją władzę w kraju. Partyjne ptaszki ćwierkały, że Grudzień bardzo szybko przymierzał się do wskoczenia w buty pierwszego sekretarza, a przynajmniej premiera.

A tu masz! – nieodpowiedzialny „wrogi element polityczny” zaczął na Wybrzeżu przebijać opony samochodów z katowicką rejestracją. Niebawem też burty wracających na Śląsk węglarek niosły bezczelne hasła: „Pachołki Gierka, róbcie sobie sami”, „Zabić Ślązaka zamiast świniaka”, „Sprzedaj konia, kup Ślązaka”. Czas wkrótce pokazał, że to nie była „grudniowa aura”.

Swoją ostatnią wielką partyjną rolę towarzysz Zdzisław odegrał na początku września, kiedy w imieniu partyjnych władz przekazał swemu schorowanemu partyjnemu przyjacielowi ultimatum – ma oddać władzę po dobremu. Gierek wykonał zadanie 6 września.

Sprawiedliwość okazała się rychliwa, bo kilkanaście dni później, już po podpisaniu Porozumień Jastrzębskich, katowickie plenum ogłosiło „nowe otwarcie” i namaściło Andrzeja Żabińskiego na nowego wojewódzkiego pierwszego sekretarza. Obecny był Stanisław Kania, następca Gierka. „Śląski Cysorz” trząsł się cały i otwierał szeroko oczy ze zdumienia, o czym opowiadał mi prof. Adam Gierek – bez cienia satysfakcji, do której mógłby mieć synowskie prawo: – Spoglądając na Kanię, wyjąkał, że to nie tak miało być, nie tak

I tak na Śląsku zakończyła się pewna partyjna epoka. Ta nowa, z niebanalnym epizodem partyjnym Andrzeja Żabińskiego, nie była wcale lepsza. Według mojego przekonania i wiedzy miała ona przemożny wpływ na krwawe wydarzenia w stanie wojennym. Te w kopalni „Wujek” w Katowicach i „Manifeście Lipcowym” w Jastrzębiu-Zdroju. Często ludzie tego formatu, podobnie jak Zdzisław Grudzień owego lata 1980, nie mogą zatrzymać głównego nurtu zdarzeń, ale wsadzając swój patyk w szprychy młyńskich kół, które mielą dzieje, potrafią krwawo namieszać.

PS Prawdopodobnie na koniec sierpnia lub początek września 1980 r. na Stadionie Śląskim szykowany był wielki wiec mający pogrozić warchołom z Wybrzeża. Przygotowania przerwano po podpisaniu porozumień w Szczecinie i Gdańsku. Czy ktoś wie coś więcej na ten temat?