Muzeum Śląskie: w cieniu gilotyny

Muzeum Śląskie zawsze będzie kością niezgody, dorodnym jabłkiem podrzuconym nam złośliwie przez przebiegłą boginię Eris, która wzięła się cholera wie skąd. A ponieważ zawsze znajdą się mięsożercy i wegetarianie – będziemy opychać się jabłkami i oblizywać smakowite kostki do końca świata, a nawet o jeden dzień dłużej.

Bez względu na to jakbyśmy najobiektywniej chcieli pokazać dzieje śląskiej ziemi. Zawsze komuś – Polakowi, Niemcowi, Ślązakowi (oraz różnym pochodnym od nich kombinacjom) coś nie będzie pasować w jego historycznej wizji. To naturalne, jeżeli uświadomimy sobie, że losy tej ziemi nie są tożsame z historią Polski.
Teraz spór idzie o gilotynę.

Ustawiono ją w katowickim więzieniu w 1941 r. – jeszcze w styczniu 1945 r. (na parę dni przed wejściem do miasta wojsk sowieckich) ścinała głowy wrogów hitlerowskich Niemiec. Przeważnie uczestników ruchu oporu ze Śląska, Zagłębia i Podbeskidzia. Wykonano 552 egzekucje, choć obraz jest niepełny, bo Niemcy część dokumentacji puścili z dymem. Być może wśród nieszczęśników byli ludzie związani z budową przedwojennego Muzeum Śląskiego – hitlerowcy zburzyli gmach po zajęciu Katowic – które miało opowiadać historię z polskiego punktu widzenia.

Ciała ofiar wywożono do krematoriów w KL Auschwitz. Po wojnie do Muzeum Auschwitz – Birkenau trafiła sama gilotyna. ”Czerwona wdowa” – jak ją w więziennym slangu nazwano

W Katowicach, w nowym Muzeum Śląskim, miała pojawić się jako element wystawy stałej historii Górnego Śląska, we fragmencie poświęconym hitlerowskiej okupacji. Jako swoisty artefakt symbolizujący terror i wojenne represje. W pierwotnym scenariuszu wystawy gilotyna nikomu nie przeszkadzała. Wpasowywała się w śląską historię. Bo była jej mrocznym ornamentem.

Ale dwa lata temu wybuchła awantura o sam charakter wystawy – zarzucono jej tendencje proniemieckie i uleganie wpływom Ruchu Autonomii Śląska (szef RAŚ, Jerzy Gorzelik, był wicemarszałkiem województwa i odpowiadał m.in. za treści kulturalno – historyczne). Przypomnę, że historyczna opowieść snuta w Muzeum miała zacząć się pod koniec XVIII wieku, kiedy to na Górnym Śląsku, należącym od kilku dziesięcioleci do Prus, pojawiła się maszyna parowa, a do Tarnowskich Gór przyjechał Johann Wolfgang Goethe, aby ten cud techniki podziwiać i opisać. Industrializacja miała być dalej kręgosłupem wystawy, a jej wymowa – z akcentem na Kulturkampf (za kanclerza Otto von Bismarcka) jako katalizatora rozwoju życia kulturalno – narodowego Ślązaków – swoistym mitem założycielskim Górnego Śląska. Niektórzy zaczęli głośno pytać: po co ten mit w Polsce zagnieżdżać ? Niepodległy Górny Śląsk, czy co?

W każdym razie tamta awantura zakończyła się odejściem Leszka Jodlińskiego, dyrektora Muzeum Śląskiego. A nowy dyrektor, Dominik Abłamowicz, zabrał się za leczenie scenariusza.

Ujawniono kilka szczegółów zmienionej koncepcji – m.in. silniejsze zaakcentowanie rangi powstań śląskich i plebiscytu, które miały przecież swoją historyczną i patriotyczną wymowę, oraz wyeksponowanie gilotyny jako symbolu. Gilotyna ma być umieszczona w zamkniętej bryle metalowego sześcianu, a oglądać ją będzie można przez pas ciemnej szyby umieszczonej półtora metra od podłogi (dzieci jej nie zobaczą, jeżeli nie pozwolą rodzice).

No i posypały się gromy jak z jasnego nieba. Przede wszystkim za to, że zmieniona koncepcja wystawy chce utopić historię Górnego Śląska w biało – czerwonej cieczy. To, jak mówią Francuzi: en général. A w szczegółach dostało się twórcom za gilotynę, za epatowanie śmiercią, złem i nienawiścią. Dyrektor Abłamowicz powiedział, że obecność gilotyny na wystawie może budzić kontrowersje, ale jej istnienie jest faktem niezaprzeczalnym, w przeciwieństwie do jakiegoś mitu założycielskiego Górnego Śląska.

Były dyrektor Jodliński uważa, że gilotyna symbolizująca to, co symbolizuje – wywiera przemoc (symboliczną, emocjonalną) i presję na potencjalnych zwiedzających. Muzea – w jego ocenie – pomagają rozumieć przeszłość i nie mogą epatować okrucieństwem zbrodni i podłości ludzkiej. No cóż, w Muzeum Auschwitz stoi szubienica, na której dwa lata po wojnie powieszono Rudolfa Hoessa, zbrodniczego komendanta obozu. Samopoczucie zwiedzających jest tam ewidentnie zagrożone.

No i mamy kolejną historyczną wojenkę na śląskim placu boju. Jakiem prochem załadować rodzimą flintę, żeby ugrać swoje? Niedobrze by było, żeby gilotyna stała się gwoździem programu historycznej wystawy. Ale źle by też było, gdyby nie pokazać jej, jako swoistego symbolu zbrodniczego czasu i niejednowymiarowych losów Śląska. Dzisiaj gilotynę wyjmuje się z kilkuset eksponatów ekspozycji i osobno kontestuje jej wymowę. Być może jak zobaczymy ją w kontekście całej wystawy, to emocje opadną.

Póki co padają durne głosy, że gilotyna będzie polską laurką w historycznej narracji… Taka atrakcja turystyczna w biało – czerwonej polewie, na siłę wciśnięta w opowieść o wielokulturowości Śląska. Że zapytam: atrakcja, czy pamięć o 552 polskich i śląskich patriotach?

Są inne potrawy niż jabłka i kości, naprawdę. En général, rzecz jasna.