Czy dojdzie do strajku generalnego na Śląsku?

Przyzwyczailiśmy się w ostatnim czasie czytać informacje z koloru dymu. Jeżeli chodzi o generalny strajk na Śląsku, zaplanowany na wtorek przyszłego tygodnia (26 marca), to jest on, póki co, czarny. Choć przez tydzień może jeszcze zmienić swoją barwę.

Ale bez względu na to ważniejsze jest pytanie: O co i po co jest ten protest? Referendum strajkowe przeprowadzono w prawie 600 zakładach (w tym 350 placówkach oświatowych i służby zdrowia) zatrudniających 300 tys. pracowników. Głosowało 147 tys. – 95 % było za strajkiem! Stąd musi paść kolejne pytanie: Czy taka reprezentacja ma prawo decydować o paraliżu 4,6 mln regionu i kawałka kraju, bo jak na 4 godziny stanie transport – to skutki tego odczuje pół Polski?Samo przygotowanie do strajku, to cwany polityczno – związkowy zabieg, ale mieszczący się w granicach prawa. Kiedy w październiku ub. r. zawiązywał się Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno – Strajkowy (MKP-S), to liderzy tego porozumienia – Dominik Kolorz, szef śląsko – dąbrowskiej Solidarności, i Bogusław Ziętek – Sierpnia`80 – nie kryli, że ich celem jest zmiana polityki rządu, a jeżeli to się nie uda, to będą dążyć do wysadzenie z siodła Donalda Tuska i jego ekipy. Tym samym świetnie wpisali się w bieżącą politykę PiS. Pozostali partnerzy – wojewódzkie struktury OPZZ i Forum Związków Zawodowych – aż tak radykalni politycznie nie byli, ale weszli do tej rzeki i dali się ponieść jej nurtowi.

Solidarność – wiadomo, mówi językiem Piotra Dudy, który grozi strajkiem generalnym w całym kraju. A że to Solidarność bez wątpienia stoi na czele śląskiego protestu, to jawi się on jako swoista „rozwiedka bojem” przyszłych wydarzeń w Polsce.

Związkowcy mogą pyskować na rząd, co im ślina na język przyniesie, ale nie mają prawa strajkować przeciwko rządowi i jego polityce. Mogą za to podjąć akcję solidarnościową wobec tych, którzy prawa do strajku nie mają. I tak stanęli w obronie pracowników sądownictwa domagających się – w sporze zbiorowym ze swoim pracodawcą – podwyżki płac i zaniechania likwidacji sądów. Pytanie w referendum (do górników, hutników, kolejarzy itp.) brzmiało więc: Czy jesteś za przeprowadzeniem strajku solidarnościowego w celu poparcia żądań Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Pracowników Sądownictwa z siedzibą w Katowicach?

Ale przecież nie o sądowe sekretarki i protokolantki chodziło MKP-S, choć zarabiają marnie, ale o wyartykułowanie swoich postulatów. Związki żądają: nowego pakietu ochronnego dla firm w czasie kryzysu; rekompensat dla przedsiębiorstw, których dotkną skutki pakietu klimatyczno – energetycznego; ograniczenie stosowania tzw. umów śmieciowych; likwidacji NFZ; utrzymania emerytur pomostowych dla zatrudnionych w warunkach szczególnych; zatrzymania likwidacji szkół.

Postulatów jest sześć, każdy ma wiele podpunktów – MKP-S zdecydował, siadając w ubiegłym tygodniu do rozmów ze stroną rządową z wicepremierem Januszem Piechocińskim na czele, że jeżeli spełnionych zostanie 70 % żądań (w każdym z punktów), to strajku nie będzie. Ale spełnienie tych żądań, już tylko obniżenie akcyzy na energię, doprowadziłoby do zawirowań w napiętym budżecie i postawiło rząd pod ścianą.

Jedyny punkt, który udało się załatwić, to decentralizacja NFZ i likwidacja jego centrali. Sporo było momentów zbieżnych, tyle też rozbieżnych – jak choćby powrót emerytur pomostowych sprzed 2009 r.

Dojdzie więc do strajku czy nie? Dominik Kolorz zostawił furtkę: zadeklarował, że jeżeli rząd wycofa się z nowelizacji Kodeksu pracy przewidującej roczny okres rozliczenia czasu pracy (chodzi o możliwość elastycznego ustalania czasu pracy), to związkowcy gotowi są zawiesić strajk i dalej negocjować. Wicepremier Piechociński zapowiedział, że o ustaleniach negocjacji i konkretnie o tej propozycji poinformuje 19 marca premiera i pozostałych ministrów.

Na koniec rozmów związkowcy komplementowali wicepremiera i biorącego udział w rozmowach Władysława Kosiniaka – Kamysza, ministra pracy i polityki socjalnej, za to, że podjęli merytoryczny dialog, choć nie zakończony porozumieniem. Kiedy się dogadywali, to wtrącał się przedstawiciel ministra finansów i d… blada. Bogusław Ziętek, szef Sierpnia`80, zauważył, że jeżeli dojdzie do strajku, to nie będzie to wina wicepremiera Piechocińskiego i ministra Kosiniaka – Kamysza. Ciekawa to próba wbicia klina w rządowe ciało.

Jeżeli nad Śląskiem w najbliższych dniach nie pojawi się symboliczny biały dym, to nie będzie to, oczywiście, wina związków zawodowych. Tylko czyja? Pytanie jest retoryczne. Odpowiedziała już przecież na nie Platforma Oburzonych. A ja powtórzę swoje: czy 147 tys. uczestników referendum, niewielka w sumie grupa pracujących w ponad 4,6 mln województwie, ma prawo do sparaliżowania regionu. W imię czego i w imię kogo?