Historia nasza i wasza

Swoją historyczną politykę prowadzimy do wewnątrz, a nie na zewnątrz. Nie obchodzi nas, co wie o Polsce świat, a ten z kolei obrał zupełnie inną drogę w nauczaniu historii.

Jeżeli kiedyś pójdziemy w uczeniu historii śladami choćby Szwecji i Niemiec – zresztą prawie wszystkich krajów na północ i zachód od nas – to połowa podręcznika opowiadałaby o dziejach danego regionu, mniej byłoby o historii narodu, a jeszcze skromniej o Europie i świecie.

Według prof. Adama Suchońskiego, dydaktyka historii z Uniwersytetu Opolskiego – Polityka 18/2010, Polska?, A co to? – proporcje w procentach są, mniej więcej, takie: 50 – 30 – 20. Czy wyobrażacie sobie nasze podręczniki, w których najważniejsze będą sprawy (na przykład) Małopolski, Mazowsza czy Śląska, pokazywane na historycznym tle, co w tym czasie działo się w Polsce, Europie i na świecie?

Dużo jeszcze wody w Wiśle upłynie zanim w naszych podręcznikach zacznie wysychać dominująca tematyka martyrologiczno – wojenna; zanim ucichnie szczęk mieczów i szabel. I nie przeszkadza nam to, że nikt, prócz nas, tych dźwięków nie słyszy. Bo swoją historyczną politykę prowadzimy do wewnątrz, a nie na zewnątrz. Nie obchodzi nas, co wie o Polsce świat, a ten z kolei obrał zupełnie inną drogę w nauczaniu historii. Ważne na niej były dwa etapy: Karta Historii podpisana w 1993 r. w Wiedniu (mówi się też o Deklaracji Wiedeńskiej) i Światowy Kongres Historyków w 2000 r. w Oslo.

W Wiedniu szefowie rządów 32 krajów europejskich (z naszej strony był Waldemar Pawlak) podpisali się pod deklaracją, która nawołuje do nieeksponowania w nauczaniu historii wyłącznie wątków politycznych, militarnych i właśnie martyrologicznych, a większe zauważanie tego, co łączy narody, dostrzeganie rozwoju myśli ludzkiej, dziejów kultury, nauki, techniki – i pokazywanie życia codziennego ludzi w różnych epokach. Generalnie chodziło też o złagodzenie wzajemnych animozji historycznych pomiędzy sąsiadującymi państwami. Wiadomo, że polski premier tam był, ale nie wiadomo do której szuflady włożona została Deklaracja Wiedeńska. Prof. Suchoński zapytał o nią o 63 polskich historyków – tylko 2 wiedziało, że coś takiego zostało w Wiedniu podpisane.

Z kolei kongres w Oslo poświęcony był kontrowersjom w ocenach narodów i państw. Chodziło o to, czy obraz danego kraju, jaki funkcjonuje w świadomości potocznej, jest prawdziwy? W Oslo obecni byli historycy ze wszystkich krajów Europy, oprócz Polski. W MEN, MSZ i w resorcie finansów nie znalazło się 30 tys. zł na przelot naszej delegacji liczącej dziesięciu historyków, świetnie zresztą merytorycznie przygotowanych do obrad. Prof. Suchońskiemu prywatny udział w kongresie sfinansowali koledzy ze Szwecji. A np. taka Albania miała siedmiu swoich uczonych, mała Mołdawia – dwóch, Czesi wysłali dwunastu historyków. Jedną z przyjętych w Oslo zasad pokazywania historii – w sytuacji, kiedy są odmienne interpretacje – było przedstawianie w podręcznikach różnych wersji wydarzeń i uciekanie od narodowych ocen i komentarzy. Od lat stosują się do tego autorzy podręczników niemieckich. Na stronach np. o Zakonie Krzyżackim podkreśla się jego cywilizacyjną misję, podaje ilość zbudowanych zamków, założonych miast i wsi… Ale są też informacje (wcześniej nie było) o diametralnie innej ocenie roli Zakonu przez Polskę. O polityce grabieży i rabunków. Do tego stopnia, że pisze się nawet, iż określenie „krzyżak” ma w Polsce znaczenie pejoratywne. Rolą ucznia jest spojrzenie na te dwa obrazy jednej historii – i wyciągnięcie wniosków.

To nie znaczy, że historia przestała już być ważnym elementem aktualnej polityki danego państwa. Chodzi tylko o to, jak to narodowe poletko umiejętnie uprawiać i jak zebrane na nim płody sprzedawać w świecie? Na przełomie XX i XXI wieku w parlamentach znaczących państw świata odbyły się debaty poświęcone kryteriom doboru treści do współczesnych programów nauczania historii. Spójrzmy tylko na Europę. Władze Wielkiej Brytanii zobowiązały ministerstwo oświaty do eksponowania w procesie nauczania – i zaszczepiania tego na zewnątrz – kulturotwórczej roli imperium, a więc podkreślania jasnych stron kolonializmu. Włochy – ministerstwom edukacji i spraw zagranicznych nakazano promowanie tezy, że kultura Europy to pochodna kultur greckiej i rzymskiej, a obecnie – włoskiej. Francja z kolei zobowiązała te same resorty do przedstawiania, że dzieje Europy są tak naprawdę dziejami Francji – wystarczy je poznać, aby znać historię Starego Kontynentu. Niemcy – ich władze oświatowe mają odchodzić od modelu „przepraszamy za winy naszych ojców” na rzecz eksponowania niemieckiego wkładu w historyczne korzenie i rozwój gospodarki Niemiec i Europy oraz pokazywanie potęgi przemysłowej kraju, jako siły napędowej gospodarki europejskiej. W Rosji Duma zatwierdziła program popularyzacji historii do 2025 r. W preambule dokumentu Władimir Putin, ówczesny prezydent, napisał, że celem jest pokazywanie wielkości Rosji niezależnie od okresu historycznego. Temu ma być podporządkowana edukacja szkolna i pozaszkolna. Dziwi mnie, że u nas ta historyczna doktryna rosyjska jest ignorowana, bo w niej zawierać się będzie również część historii Polski.

U nas takiej historycznej debaty jeszcze nie było. Dlaczego?

Bo my wiemy swoje, wiemy lepiej, co się na naszych ziemiach wydarzyło. Tak więc na podręcznik do historii, w którym wyeksponowane byłyby dzieje Śląska, ale także Wielkopolski, Mazowsza i Małopolski, z podaniem, że w tym czasie w kraju, w Europie i na świecie działo się to i to – trzeba będzie jeszcze poczekać.