Hanys, Gorol – dwa bratanki

Jeżeli ktoś nie jest od pokoleń Hanysem lub Gorolem, to zachodzi w głowę, skąd te dwa szczepy się wzięły i dlaczego tak się nie lubią? Choć przez ostatnie dziesięciolecia plemiona, w większości, upodobniły się do siebie – zgodnie z zasadą konwergencji – to pozostało jeszcze sporo niedobitków dalej wymachujących szablami.

Przypominają radzieckiego partyzanta, który trzydzieści lat po 1945 r. wyszedł z lasu, żeby się poddać, i z niedowierzaniem przyjąć wiadomość, że wojny dawno już nie ma: – A przecież ja minowałem i wysadzałem! – kręcił głową.

Czas więc na krótką lekcję historii Hanysów i Goroli, przydatną szczególnie dla szczepów obcych, które zasiedliły Górny Śląsk i Zagłębie po II wojnie światowej. I dla reszty kraju.

Górny Śląsk od Zagłębia oddzielają dwie niewielkie rzeczki – Brynica i Przemsza – które średniej klasy skoczek mógłby pokonać z zamkniętymi oczami. Obie od dziesięcioleci są przemysłowymi rynsztokami. Wydawać by się mogło, że w XXI wieku ten ściek powinien być tylko ściekiem jednakowo zatruwającym oba brzegi. A więc symbolicznie nawet łączyć. Ale on dzieli! Tworzy granicę… w głowach. Widać ją choćby tu, na naszym forum. Po jednej stronie ciągle słychać – najdelikatniej rzecz ujmując – Gorole do Zagłębia!, a po drugiej: Hanysy do Niemiec!

Gorolami nazwali Ślązacy obcych ściągających tu jeszcze przed I wojną światową do pracy z Galicji (Austria) i Kongresówki (Rosja). Etymologia „gorola” nie została wprawdzie przekonywająco wyjaśniona, ale chyba należy ją łączyć z galicyjskimi góralami. W II Rzeczpospolitej najczęściej charakteryzowano nią – była to bez wątpienia negatywna etykieta – tych z Zagłębia. W PRL, i nadal w demokratycznej Rzeczpospolitej, Gorolami dla Ślązaków są obcy – wszyscy przyjezdni, ale najgorsi z nich to Zagłębiacy. Zagłębiacy znowu obwołali ludność z drugiej strony granicy Hanysami – od imienia Hans, jako symbolu Niemca. Oba określenia posiadają podobne pejoratywne zabarwienie.

Od Kazimierza Wielkiego, kiedy księstwa śląskie znalazły się pod berłem króla czeskiego, na Brynicy i Przemszy była granica. Podzieliła ona jedno plemię i jeden obszar geograficzny. Po jednej stronie było państwo polskie, po drugiej w kolejności (według współczesnej terminologii politycznej): Czechy, Węgry, Austria, Prusy… Po rozbiorach rzeczki stały się granicą między Prusami (potem Rzeszą Niemiecką), a Rosją i Austrią. Niedaleko Mysłowic, gdzie Przemsza Czarna łączy się z Białą, zetknęły się granice trzech państw zaborczych – pod koniec XIX wieku ochrzczono to miejsce „Trójkątem Trzech Cesarzy”.

Choć granica na Brynicy i Przemszy nie była wynikiem rozbiorów, to ich konsekwencje (historyczne, polityczne, społeczne i gospodarcze) spowodowały, że odczuwa się ją do dzisiaj. Można by było zmienić bieg tych rzek, schować pod ziemię, a one nadal oddzielałyby Śląsk od Zagłębia. Od pokoleń są symbolem śląsko – zagłębiowskiej niechęci.

Kiedy to się zaczęło?

Dla Kazimierza Kutza, hanysa z krwi i kości – urodzonego niespełna pół kilometra od Brynicy – korzenie konfliktu sięgają rozbiorów, kiedy spotkały się tutaj dwie cywilizacje: łacińska i bizantyjska, a używając dzisiejszego języka: Europa i Azja. W książce „Z dołu widać inaczej” Kutz zauważa: „ Familijność Śląska lepiona była z modelu niemieckiego i to się ściśle łączy z kapitalizmem. Kapitaliści niemieccy cywilizowali swoich robotników. Natomiast po drugiej stronie Brynicy panowały azjatyckie obyczaje, podlegające mentalności cwaniactwa, przekupstwa, donosicielstwa…” Rozdźwięki cywilizacyjne brały się m.in. z szybszego i lepszego rozwoju kapitalizmu na Śląsku. Biedota z Galicji i Kongresówki poszukiwała na Śląsku pracy. Pojęcia swój – obcy zaczęły przekładać się na: lepszy – gorszy, bo gorszym zawsze był ten, kto prosił o pracę.

Na przełomie XIX i XX wieku dystans cywilizacyjny między Śląskiem a Zagłębiem był już ogromny; nota bene jeszcze większy był między Śląskiem a oddzieloną Przemszą Galicją. Zagłębie, choć przemysł także zaczął tutaj się rozwijać, zawsze było gdzieś na peryferiach Rosji. Śląsk w tym czasie stał się najważniejszy ośrodkiem przemysłowym Niemiec.

W 1907 r. w Mysłowicach, na swoim ramieniu „Trójkąta Trzech Cesarzy”, Niemcy wybudowali 20 – metrową granitową wieżę z tarasem widokowym, której nadali imię Bismarcka. Szybko stała się ona jedną z wielkich atrakcji turystycznych – kroniki odnotowują, że tylko w soboty i niedziele z całej Rzeszy ściągało tutaj 8 – 10 tys. osób. Po części w celach przemytniczych: na styku trzech granic zaborczych funkcjonowało największe w ówczesnej Europie „zagłębie przemytnicze. Po części handlowych: za rosyjską granicą o wiele tańsza była żywność. A przede wszystkim była to turystyka z ideologicznym zabarwieniem: żeby zobaczyć „galicyjską biedę” i to co Bismarck nazwał „Polnischewirtschaft”, choć bardziej adekwatne byłyby w tym przypadku „ruskie porządki”.

Brynica i Przemsza faktycznie stały się cywilizacyjną granicą: z jednej strony okazałe gmachy Mysłowic do dzisiaj służące wymiarowi sprawiedliwości, szpitalom, szkołom… – z drugiej chaotyczna (wówczas) i prymitywna zabudowa Zagłębia.

II Rzeczpospolita zakonserwowała pozaborczą granicę: Śląsk uzyskał szeroką autonomię, a ziemie po tamtej stronie Brynicy i Przemszy podzielono między biedne województwa kieleckie i krakowskie. Autonomiczny status Śląska – mówiło się o państwie w państwie – był solą w oku dla Goroli z Zagłębia. Hanysom żyło się dostatniej; lepiej zarabiało się w śląskim przemyśle.

Najcięższe działo jakie kieruje Kutz w swoich książkach, w imieniu Ślązaków, w stronę Zagłębia – strzela przedwojenną amunicją: „Czerwone Zagłębie” to nie była pusta nazwa, właśnie tam komunizm miał swoją wylęgarnię. Nimb Zagłębia jako matecznika komunizmu spełnił się po 1945 r. – Śląsk oni dostali w pacht za darmo.”
Prawda historyczna jest jednak taka, że pojęcie „Czerwone Zagłębie” powstało jeszcze przed I wojną światową. Związane było z PPS – owskim, patriotycznym ruchem. Jeżeli przed II wojną coś naprawdę w Zagłębiu się czerwieniło, to była PPS, a nie KPP. „Czerwone Zagłębie” jako dziedzictwo komunistyczne zawłaszczono dopiero po 1945 r.

Język Kutza wywołuje w Zagłębiu emocja – dlatego w odpowiedzi Gorole walą z własnych dział; czasami też na oślep. To nie oni wywieszali w 1939 r. hitlerowskie flagi w takiej ilości, że nie było widać fasad budynków! To nie oni z entuzjazmem i zbiorowo podpisywali volkslisty, podnosili ręce z pozdrowieniem „heil” i kolaborowali bez przymusu. To nie Zagłębiacy paradowali w mundurach Wehrmachtu, SS, NSDAP czy Hitlerjugend. Do dziś zaprzysięgli Gorole pytają: Czy to, że 90 proc. mieszkańców polskiego Górnego Śląska podpisało volkslistę było zdradą narodową, czy nie? Mieliśmy prawo traktować Hansyów jak Niemców, czy nie? Czy takim ludziom można było, bez żadnych wahań, powierzać stanowiska tuż po wojnie, czy nie?

Jako pierwsza Hanysów i Goroli zaczęła łączyć III Rzesza, która w swoje struktury wcieliła zarówno Górny Śląsk, jak i uprzemysłowione ziemie za Brynicą i Przemszą, chociaż pozostawiła na rzekach tzw. granicę policyjną.

Ten historyczny mariaż zawdzięczać należy Hermanowi Goeringowi. Marszałek, jako szef planu 4 – letniego, chciał mieć większy obszar władzy gospodarczej. Wtedy opcja gospodarcza zwyciężyła narodowościową (i rasową), która widziała Zagłębie w Generalnym Gubernatorstwie.

Opcja gospodarcza okazała się żywotna także po wojnie: Górny Śląsk połączono z Zagłębiem w jedno województwo. Wydawać by się mogło, że tym samym zlikwidowano przyczyny sprawcze wcześniejszych antagonizmów. Okazało się jednak, że dopiero powojenne czasy tak naprawdę „odgrzebały” dawną granicę, a Brynicę i Przemszę sprowadziły do miary symbolu śląsko – zagłębiowskiej niechęci.

Po wojnie do opuszczonych przez Niemców i Ślązaków miast, jako pierwsi, i było ich najwięcej, zaczęli napływać ludzie z Zagłębia: to oni tworzyli na Śląsku administrację państwową, władze partyjne i – co najdotkliwiej odczuli Ślązacy – aparat milicyjny i bezpiekę. W latach PRL czołowe stanowiska partyjne i administracyjne w województwie katowickim zajmowali ludzie z Zagłębia. Ten okres część Ślązaków ocenia jako „nową okupację, która, jak twierdzą zaprzysięgli Hanysi, zniszczyła ich kwitnącą kulturę, etykę pracy, solidarność, godność i rzetelność.

Nie wszyscy, aż tak idealizują „swój Śląsk”. Inne spojrzenie na Heimat miał Horst Bienek, urodzony w Gliwicach pisarz niemiecki, który w „Opisie pewnej prowincji” tak charakteryzował współziomków: ”Kopalnia, gospoda, kościół, łóżko – to cztery słupki górnośląskiego baldachimu, albo mówiąc dosadniej: pracować, chlać, modlić się i spółkować, z tym był Górnoślązak właściwie szczęśliwy. Zapewne chciałby zarobić nieco więcej pieniędzy, aby więcej wychlać i chciałby też więcej pieprzyć, aby móc się więcej spowiadać…”. Wygląda na to, że mała ojczyzna Bienka wyraźnie potrzebowała przewietrzenia.

Historia, czy ktoś chciał, czy nie, wymieszała na Śląsku Hanysów z Gorolami. Dla jednych zniszczyła cywilizację, dla innych tylko śląski skansen.

W pierwszych powojennych latach władza dla Ślązaków utożsamiana była z Gorolami z Zagłębia. Dla wielu Zagłębiaków Hanys stał się synonimem nie tylko Niemca, ale i hitlerowca! Przez długi okres na styku tych społeczności iskrzyło dosłownie i w przenośni. Chłopcy lali się po pyskach, dochodziło do krwawych bójek kibiców; starsi ludzie krzyczeli hańba lub gańba w przypadkach mezaliansów ślubnych… A dzisiaj?

Czas goi najgorsze rany – wydawać by się mogło, że zasypie także tę granicę. W sposób naturalny, bo przecież zawierano małżeństwa mieszane. Dla chłopaka z Zagłębia Ślązaczka miała wszelkie przymioty wymarzonej żony. Dziewczyny ze Śląska szukały często chłopaków „obrotnych”: – Oni byli dobrzy na tamten system, a nasi zachowywali się zbyt praworządnie, no dupowato! – twierdzi moja koleżanka, prawniczka, która zachwala swoją gorolsko – hanyską rodzinę.

Wprawdzie z takich małżeństw rodziły się „krojcoki”, dla jednych nieprzejednanych, a dla drugich – „mulaci”, lecz fundamentalistów historii raczej ubywało. Władza wszelkimi sposobami usiłowała wyrugować granicę. Obowiązywał zakaz upubliczniania dawnych sporów. Ważnym spoiwem była ta sama wiara. Nastąpiło totalne wymieszanie ludności. W pewnym momencie decyzjami politycznymi Ślązakom przyznawano mieszkania w Zagłębiu, i odwrotnie.

Dzięki temu zwiększyła się ilość rodzinnych uroczystości. Gorole zaczęli obchodzić urodziny (geburstagi), a Hanysy czcić świętych patronów imion. Konwergencja, aż palce lizać.

Do tego z biegiem lat rdzenni mieszkańcy (zarówno Zagłębia, jak i Śląska) stali się mniejszością – większość stanowi ludność napływowa: z repatriacji, migracji zarobkowej – i ich potomkowie. W nowym żywiole powinny rozpłynąć się wszelkie granice. Mało tego: Śląsk z Zagłębiem połączyły się w jeden organizm miejski. Wieka płyta przekreśliła odrębności urbanistyczne. Zamazały się różnice cywilizacyjne. W pewnym momencie wydawało się już, że wzajemne niesnaski są tylko melodią przeszłości. Jeżeli istniał jeszcze jakiś podział na Hanysów i Goroli to objawiał się jedynie w układach towarzyskich. I ubarwiał te układy. Bardziej wynikał ze sposobu wychowania niż z konotacji historycznych. Niestety, od kilku lat granica ponownie zaczęła wyrastać…

W latach 90. w Tychach, gdzie ludność jest tak wymieszana, że chyba nie bez przyczyny nazywano to miasto „modelowym socjalistycznym miastem” – socjologowie przeprowadzili ankietę. Pytali o czynniki antagonizujące i różnicujące ludzi? Prawie 40 proc. na pierwszym miejscu postawiło pochodzenie regionalne. Jako o wiele mniej istotne wskazano różnice w poglądach politycznych, majątku, religii, wykształceniu. Wtedy konflikt między Hanysami i Gorolami uznany został za poważny, ale jeszcze nie dramatyczny. Potem dał o sobie znać w związku z wielkimi problemami na rynku pracy. Odgrzane zostały podziały na swoich i obcych. Lepszych i gorszych. Na murach śląskich zakładów stojących przed koniecznością zwolnień pojawiły się hasła: Gorole na role!

Byłą granicę zaczęli odgrzebywać politycy. W 1989 r. Otto von Habsburg, deputowany CSU, zgłosił w Parlamencie Europejskim propozycję ponownego plebiscytu na Górnym Śląsku. Choć w Strasburgu nie została potraktowana poważnie, to na Śląsku nie przeszła bez echa. Wtedy pojawiły się projekty (autorstwa m.in. Ruchu Autonomii Śląska) – i forsowane do dzisiaj przez RAŚ – ponownego rozdzielenia, przy okazji nowego podziału kraju, Śląska i Zagłębia. Koncepcja ze wszech miar niedorzeczna, ale żyjąca ciągle swoim życiem. Choćby takim, że pomysły na autonomię, czy na inne formy specjalnego statusu dla Śląska, odbierane są w Zagłębiu jednoznacznie: to byłby początek wyłuskiwania Śląska z Polski! Przesada, bo w czyje ręce miałoby wpaść to ziarno?

Wraz z końcem PRL Ślązacy zaczęli wylewać swoje żale, tłumione przez lata, za faktyczne i rzekome krzywdy, które spotkały ich po wojnie. Palcami jednoznacznie wskazywali swoich gnębicieli – Zagłębiaków. Goroli. Ci znowu zaczęli przypominać wojenne grzechy Ślązaków i układność wobec każdej władzy. Graniczne rzeczki ponownie zaczęły przybierać.

Okazało się również, że Brynica i Przemsza rozlały się po całym województwie. Wymieszanie ludności spowodowało, że Gorole i Hanysy są teraz w każdym bloku, dzielnicy, mieście. Ludność napływowa nie tylko nie rozmyła podziałów, lecz zwiększyła ich liczebną skalę. Część napływowych zaczęła przyswajać wartości miejscowe – przybyło więc Goroli; trochę mniej Hanysów, dla których Gorolem jest każdy, kto nie ma pokoleniowych korzeni. (Kiedyś prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego, powiedział mi, że takie identyfikacje są typowe dla przybyszów z mniej ucywilizowanych regionów; naturalnie przyjmują miejscowe wzorce zachowań.) W ostatnich latach te proporcje próbuje zmienić RAŚ, pod przewodnictwem Jerzego Gorzelika, lansujący zasadę, przy okazji tworzenia narodowości śląskiej, że Ślązakiem z narodową etykietą może być każdy – również Gorol – który się do tego poczuwa.

Zamieszało się w tym kotle. I jak tu przeczyć, że Hanys i Gorol, to nie dwa bratanki?

I to tyle Krótkiej Historii HiG.

***

A co do „Piątej strony świata” Kutza – pewnie jest w czytaniu, bo dyskusja nie weszła jeszcze na poziom, na który zasługuje.