Tony przed człowiekiem

Kiedy dochodzi do takich tragedii, jak piątkowa w kopalni Wujek–Śląsk, to momentalnie pojawiają się przed oczami dwa obrazy. Jeden w tonacji totalnie ponurej, wręcz czarnej, a drugi – jaśniejszej i radośniejszej.

Rok 1979 – kopalnia Silesia w Czechowicach–Dziedzicach. Pożar odcina pod ziemią kilkudziesięciu górników. Z perspektywy powierzchni obserwowałem akcję ratowniczą. Ratownicy opowiadali, jak metr po metrze schładzają strop i wszystko dokoła, żeby czołgać się w ich kierunku. Parę minut pracy – zmiana. I tak dzień za dniem. Potem zaczęli wywozić górników. Przez kilkanaście sekund widziałem, co wysoka temperatura może zrobić z człowiekiem. Nie pamiętam twarzy ratowników – pamiętam nie większe niż metr zwęglone ciało.

I drugi obraz – mieszkanie górnika z kopalni Śląsk w Rudzie Śląskiej. Jak dzisiaj, tak i wtedy, kopalnia była na ustach wszystkich. Ratownicy w ostatnim momencie przekopali się przez zawał, który odciął kilkunastu górników. Gospodarz opowiadał, że nie było już czym oddychać, że słyszeli idących z pomocą, ale tracili wiarę, że zdążą na czas. Mówił, że on i koledzy, w świetle gasnących lampek, wyskrobywali czym popadło, i na czym kto mógł, kilka ostatnich słów  do najbliższych. Podziemny testament pisany na deskach i stalowych osłonach. Gospodarz o tych paru wydrapanych zdaniach opowiadał ze łzami w oczach. Wokół gwar i śmiech. Radość. Byli sąsiedzi i koledzy z kopalni. Lał się alkohol. Kilkanaście godzin po ocaleniu był już dystans wobec śmierci, która czaiła się pod ziemią.

Znam górników, którzy przepracowali ćwierć wieku na dole i nie mieli nawet drzazgi za paznokciami. A wśród ofiar katastrofy w Halembie w listopadzie 2006 r. był chłopak, który miał zaledwie cztery dni pracy pod ziemią.

Między tymi dwoma obrazami, niczym biegunami, mieszczą się wszystkie górnicze tragedie przy których byłem, i o których słyszałem. Śmierć i życie. Rozpacz i radość. Tak będzie też w domach górników kopalni Wujek–Śląsk.

* * *

Rozpoczęło się badanie przyczyn tragedii – za najbardziej prawdopodobną uznano zapłon metanu. Tylko co było powodem  zapłonu? Wyszło na jaw, że wcześniej górnik informował ABW, a ona policję, że odczyty z metanomierzy są fałszowane. Sprawę badał Wyższy Urząd Górniczy, którego inspektorzy nie stwierdzili, aby takie praktyki miały miejsce. Ale znajomy ekspert górniczy przedstawił mi taką (hipotetyczną) wersję wydarzeń: – Dochodzą do mnie skrawki informacji, że w ścianie, w której doszło do tragedii nie przeprowadzono tzw. wyprzedzającego odmetanowienia. W tej ścianie lada dzień miała zakończyć się eksploatacja, a odmetanowienie wymagałoby jej zatrzymania, zbudowania tam. Czy znowu tony postawiono przed człowiekiem z przekonaniem, że jakoś to będzie? Metan się zbierał – nie wiadomo tylko, co spowodowało iskrę, która go zapaliła. Mogła powstać przy urabianiu skał, kiedy kombajn trafi na piaskowiec lub łupek – podpowiadają fachowcy. Mogła zostać wywołana uderzeniem metalu o metal. Mógł nastąpić samozapłon węgla. Dochodziło także do wybuchów po zapaleniu na dole papierosów. – Jeżeli sprawdzą się moje przypuszczenia, to by oznaczało, że górnikom w kopalni Wujek–Śląsk kazano pracować w warunkach przypominających pole minowe.

Bywa, że szczęściarzom udaje się przez nie przejść.