Co z tą Silesią?

W zaskakującym tempie powstaje w środkowej części Śląska wielka europejska metropolia. Mijają trzy lata od pomysłu jej powołania i już jest nazwa.

Raczkowała jako Górnośląski Związek Metropolitalny, a staje na nogi będąc Górnośląsko – Zagłębiowską Metropolią Silesia z siedzibą w Katowicach. Polityka historyczna miast Zagłębia – i groźby, że Sosnowiec (wraz z sąsiadami) sam stworzy metropolię – okazała się skuteczna. Szkoda, że takiej determinacji zabrakło Jaworznu, bo wówczas mielibyśmy Górnośląsko – Zagłębiowsko – Małopolską Metropolię Silesia. Prawda, że byłaby to ładna nazwa?

Do tego tempa dopasowuje się MSWiA, które po latach dyskusji uznało (w projekcie ustawy o polityce miejskiej), że w Polsce będą tylko dwa obszary metropolitalne: wokół Warszawy i Katowic. Tym samym na bok odłożone zostały metropolitalne ambicje takich miast, jak m. in. Białystok i Rzeszów. Kiedy w poprzednim pomyśle resort spraw wewnętrznych zaproponował powstanie w kraju 12 supermiast, to oburzył się Rybnik na Śląsku. A dlaczego nie on? Szybko znalazł sojuszników w innych gigantycznych organizmach miejskich, choćby w Kielcach, Olsztynie i Zielonej Górze. Można się tylko pocieszać, że wybór Warszawy i Katowic ma charakter pilotażowy – ich doświadczenia będą niebawem powielać inne polskie metropolie.

A zapowiadają się ciekawie, choćby od strony finansowej. Już wiadomo, że metropolie nie dostaną od państwa żadnych dodatkowych środków. Ile tworzące je miasta włożą do wspólnej kasy, tyle będą miały. Wcześniej dyskutowano o zostawieniu supermiastom m.in. 5 proc. podatku PIT. W skali Silesii byłoby to ok. 200 mln zł rocznie. Niewiele, ale w wymiarze rzeczowym można by za to zbudować np. blisko 80 km dróg ekspresowych. Wzorców szukano w Regionalnym Związku Ruhry z siedzibą w Essen (powstał w 1962 r. jako Komunalny Związek Ruhry), dzięki któremu zmieniło się poprzemysłowe oblicze obszaru najbardziej podobnego w Europie do Górnego Śląska (w jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z konurbacją – zespołem sąsiadujących ze sobą prawie równorzędnych miast, skupionych na terenach wysoko uprzemysłowionych, połączonych jedną siecią komunikacyjną, korzystających ze wspólnej infrastruktury np. wodociągów, kanalizacji, zagospodarowania odpadów).

I na tym podobieństwo się kończy. Składkowy budżet RZR wsparł bowiem rząd RFN zezwalając, aby w Ruhrze zostawało 4 proc. więcej zbieranych podatków niż w pozostałych landach. Dodatkowo symbolicznym fenigiem doliczanym do towarów i usług całe Niemcy finansowały przebudowę miast Zagłębia Ruhry. To był taki gest solidarności z ziemią i ludźmi tworzącymi w przeszłości gospodarczą potęgę Niemiec. Nasz rząd nie zgodzi się na takie eksperymenty. Symboliczny grosz dla Śląska? – to przecież dzielenie kraju!

Z czego będzie więc żyć Silesia? Przede wszystkim ze środków UE, bo nie należy się spodziewać, że władze czternastu miast tworzących metropolię będą się licytować, kto da więcej na rzecz dobra wspólnego. Można za to oczekiwać wielkich oporów w przekazywaniu kompetencji organom metropolitalnym. Jeżeli Silesię ma powołać ustawa, to również ona powinna ustalić ramy jej działalności: co przechodzi pod zarząd metropolii, a co zostaje w gestii samorządów. Inaczej niewiele z tego projektu wyjdzie. Sąsiadujące ze sobą miasta górnośląskiej aglomeracji od lat nie mogą rozwiązać prostej sprawy wspólnego biletu komunikacyjnego. A metropolia będzie musiała zmierzyć się, żeby nie być pomysłem tylko na papierze, z o wiele większymi wyzwaniami.

Unia Europejska przyznała Essen (a w zasadzie całemu Regionalnemu Związkowi Ruhry) tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2010. W niemieckiej rywalizacji poprzemysłowe Essen (kojarzone wcześniej z brudem i szarością) pokonało m.in. Augsburg, Bremę i Kolonię. Jednym z atutów Ruhry było przekształcenie starych fabryk, kopalń i hut w świetnie prosperujące obiekty kulturalne. W 2016 r. miano Europejskiej Stolicy Kultury przypadnie jednemu z polskich miast. W tym wyścigu na pewno żadnych szans nie będą miały Katowice.

***

PS. W kolejnym wpisie wrócę do pomysłów na węgiel.