Gdyby Śląsk był Śląskiem

Historia po historii, to świetna zabawa, ale w rozmowach o Śląsku powinniśmy trochę spuścić z tonu na rzecz tu i teraz.

Lubię historię alternatywną. Co by było gdyby? Gdyby pan z wąsikiem wygrał wojnę? Gdyby Stalin pomógł Powstaniu Warszawskiemu? Gdyby po wojnie komuniści nie sfałszowali wyborów? Gdyby PZPR dogadała się z Solidarnością już w 1981 r. i oddała jej władzę? Gdyby po wojnie PRL zostawiła Śląskowi autonomię? Ale tak się nie stało. Gdybamy i gdybamy. W jednym z felietonów Kazimierza Kutza czytałem, że Wojciech Korfanty popełnił błąd ciągnąc Śląsk ku Polsce, a nie ku państwowości śląskiej. Być może, ale jakie to ma znaczenie dla współczesnego Śląska?

Czy Śląsk mógł wybić się nie początku XX wieku na niepodległość? – to należy badać, zapisywać, przekazywać i uczyć o tym, ale już nie przykładać do rzeczywistości, bo to żadne lekarstwo na historyczne i współczesne rany.

Po wojnie na Śląsku (dzisiejszym Górnym Śląsku i Śląsku Opolskim) została olbrzymia i zwarta społeczność związana przez wieki z historią i kulturą Niemiec. Różnie jej losy się ułożyły. Ci, którzy zdecydowali się zostać i przetrwali w swoich heimatach – musieli zaakceptować peerelowską koncepcję państwa narodowego. Ta filozofia prowadziła do zatarcia inności i odrębności Śląska. Nie udało się, dzisiaj śląskość wybucha – i dobrze. Ale przecież nie da się już nic zmienić i poprawić na tej przebytej drodze (bez względu na to, jakie rachunki krzywd są wystawiane, również w tym miejscu).

Za to można i trzeba dużo zmienić w podręcznikach historii Polski – należy do niej dopisać uczciwy rozdział śląski: gdzie był Śląsk przez wieki, z kim był, co znaczył dla Austrii i Niemiec, i dlaczego jest, gdzie jest. W Polsce. I zostawić to na kartach historii.

Tak samo należy opisać, inaczej niż do tej pory, powojenne drogi ludzi na Śląsk, które doprowadziły do tego, że obecna większość mieszkańców korzeniami tkwi w historii i kulturze Polski. Tego biegu rzeczy – szanowni autonomiści, separatyści i wszyscy rostrząsający po nocach błędy, jakie zwycięzcy I wojny światowej popełnili wobec Śląska – także nie da się odwrócić. Jeżeli te dwa nurty udałoby się jednak połączyć, to powinna powstać obiektywna, czyli świetna – Historia Śląska. Póki co najkrótsza ku niej droga prowadzi przez poprawienie współczesnej historii Polski (w niej, Waldemarze, powinna być prawda o Śląsku).

Jeżeli dzisiaj rzeczywistość śląska skrzeczy, to przede wszystkim z przyczyn społecznych, a nie historycznych.

Problem da się łatwo zdefiniować: dotyczy setek tysięcy ludzi, których zwerbowano i ściągnięto w latach 60., 70., a także 80. do pracy w ciężkim przemyśle. Magnesem były rozdawane za darmo i prawie natychmiast mieszkania. A potem było jeszcze lepiej: zakładowe żłobki, przedszkola, szkoły, sklepy, kolonie, wczasy i ziemniaki na zimę. I nagle zabrakło hut, kopalń, kombinatów budowlanych i setek innych życiowych patronów. Wtedy wszystko zaczęło się walić, aż legło w gruzach. Kiedy zajmowałem się ludźmi wykwaterowanymi z mieszkań socjalnych do blaszanych kontenerów mieszkalnych, to charakterystyczny był ich wspólny życiowy mianownik: pojawili się na Ślasku w latach 70. Nikt nie miał nawet jednopokoleniowych korzeni, za to oni zostawili po sobie kolejne pokolenie. Podobnie bezradne. Można kubły pomyj wylewać za to na PRL (wielu z drogich gości wylewa je w ogóle na Polskę), ale i tego biegu rzeki nie da się odwrócić.

Trzeba szukać recept na to, jak znaleźć dla tych mas Ślązaków (tak: Ślązaków, bo mieszkają na Śląsku) przyzwoite ścieżki wyjścia z biedy i zagubienia. To jest wyzwanie dla Śląska, a nie gdybanie i sny o autonomii, która była – minęła. Chcemy umacniać naszą regionalną przestrzeń (Joachim) – tu pełna zgoda, to jest nieuchronne – a właśnie w niej znalazła się śląska życiowa bieda. Porozmawiajmy, jak jej pomóc? Tu i teraz.I jeszcze parę uwag. Do tablicy, czyli pierwszego podsumowania naszego dyskursu, wezwał mnie Joachim – dziękuję. Zaczął, jak zaczął Warszawiak – i nadal kombinuje, jak koń pod górę, jaką tu jeszcze szpilę wsadzić w naszą śląskość: tą z wiekowymi korzeniami i powojenną. A korzystając z okazji, jak to się mówi, ślę pozdrowienia od znajomych Ślązaków – Warszawiaków. Znam kilkanaście rodzin, które – wśród tysięcy podobnych rdzennych Warszawiaków – znalazły się po upadku Powstania na Śląsku i tu zapuściły korzenie. Tak nami kręci historia. Kim są dzisiaj Warszawiaku? Więc nie dziel czegoś, co jest niepodzielne – po cholerę to robisz?

Z Beszedem się zgadzam: jeżeli istnieje potrzeba ekspresji własnej śląskiej mentalności (a jest ona świetna choćby w pojęciu filozofii pracy), kultury i języka (w innym rozumieniu niż pokazano w ośmieszającym serialu Święta Wojna) – to czyńcie swoją powinność. Krzoki, takie jak ja, będą bić brawa. Ale też przypominam, co parę lat temu powiedział „Polityce” prof. Jan Miodek, Ślązak z krwi i kości, na temat kodyfikacji języka śląskiego: – Panowie, nie idździe tą droga, bo tego nie da się zrobić!

Gostoma chciałem przeprosić, biję się w pierś, za pierwszą zbyt płytką refleksję w sprawie wpisu – eseju. Rzuciłem na twoją „książkę” okiem, teraz wiem, że należy ją czytać zdanie po zdaniu. Choć Obserwator zauważa, że chodzisz ze swoim śląskim tekstem (po różnych forach) już od ośmiu lat, ale nie traci on aktualności (serdecznie polecam wszystkim Gościom – trudno się przez jego ogrom przebić, ale warto). Choć, w moim przekonaniu, z sumy śląskich krzywd zrobiłeś jeden, swój własny życiorys (może się mylę?), lecz w niczym to nie zmienia większości prawd o Śląsku. Większości, bo z kilkoma się nie zgadzam. Teraz dotknę jednej – piszesz: Polska potraktowała Śląsk jako swego rodzaju „lebensraum” do zasiedlenia przez nowych standardowych Polaków. Gostomie, choć używasz cudzysłowu, to i tak zadajesz ciosy poniżej pasa. Jaki wpływ miała kadłubowa powojenna Polska, w sensie suwernności, na decyzje zwycięzców: miliony miały na rozkaz wyprowadzić się na Zachód, miliony miały na rozkaz przyjechać ze Wschodu. To nazywasz lebensraumem?

Marek pisze, że choć na Dolnym i Górnym Śląsku jesteśmy w wyniku wiania tych samych historycznych wiatrów, to widzi już duże różnice w mentalności, tradycji i postrzeganiu historii. Jakie? Mieszkałem we Wrocławiu, mieszkam pod Katowicami – ja ich nie dostrzegam. Choć zauważa je Obserwator: sama aglomeracja przemysłowa – miliony ludzi w ciasnej przestrzeni, w sąsiedztwie hut, kopalń i innych przemysłowych gigantów, oplątanych sieciami kolejowymi i drogowymi – wykształaca w ludziach cech odrębne. Regionalne. Ale na pewno nie gorsze niż te, które kształtuje np. rolniczy pejzaż Podlasia.

Wpis puchnie i puchnie – więc na dzisiaj koniec. I prośba: historii po historii – sporo, ale tu i teraz – jeszcze więcej !Serdeczności.